MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Zbigniew Marcinkowski: Urodziłem się... słysząc warkot motocykla żużlowego

PAWEŁ KOZŁOWSKI, PAWEŁ WAŃCZKO
Ekipa Falubazu z połowy lat 70. Jak widać moda na długie włosy była obecna również wśród sportowców. Od lewej: Edward Dominiczak (kierownik drużyny), Jan Ratajczyk, Jan Grabowski (obecnie trener RKM Rybnik), Mirosław Łukaszewicz, Stefan Żeromski, Aleksander Janas (były szkoleniowiec ZKŻ Polmos Zielona Góra), Romuald Łoś, Zbigniew Filipiak. Na motorze siedzi Zbigniew Marcinkowski.
Ekipa Falubazu z połowy lat 70. Jak widać moda na długie włosy była obecna również wśród sportowców. Od lewej: Edward Dominiczak (kierownik drużyny), Jan Ratajczyk, Jan Grabowski (obecnie trener RKM Rybnik), Mirosław Łukaszewicz, Stefan Żeromski, Aleksander Janas (były szkoleniowiec ZKŻ Polmos Zielona Góra), Romuald Łoś, Zbigniew Filipiak. Na motorze siedzi Zbigniew Marcinkowski. ARCHIWUM
Jako młody chłopiec biegał na stadion, by po treningu czyścić żużlowcom motory. W nagrodę najczęściej dostawał okulary. Którym żużlowcom mył sprzęt Zbigniew Marcinkowski? - pytamy. - Najlepszym - odpowiada z uśmiechem. - Mendyce, Sochackiemu, Jaskulskiemu, Ciordze, Nowakowi…

Zbigniew Marcinkowski dziś ma 53 lata. Ostatni raz na motorze do biegu o punkty wyjechał w 1978 r. Ale wciąż jest przy żużlu. Chodzi na mecze ZKŻ-u, jeździ na zawody Grand Prix. Co pewien czas do jego warsztatu samochodowego zaglądnie jakiś zawodnik z prośbą, aby zespawać mu ramę lub "coś" zreperować.
Podczas rozmowy uśmiech nie opuszcza jego twarzy, lubi żartować. Później, przez jego poczucie humoru czasami już nie wiemy czy to co powiedział, jest kolejnym żartem, czy też zabawnym faktem z jego życia i kariery żużlowej.

Urodziłem się…

… słysząc warkot motocykla żużlowego - wspomina odległość od swojego rodzinnego domu do stadionu żużlowego przy ul. Wrocławskiej w Zielonej Górze. - Najpierw obserwowałem treningi i mecze z trybun, później już z parkingu. Wiedziałem, że będę jeździł na żużlu, mieszkałem za blisko toru.
Licencję zdał w 1967 r. i jeszcze w tym samym sezonie zdążył powalczyć o punkty w lidze. Z jakim skutkiem?
- Zostałem wykluczony za niebezpieczna jazdę - mówi Z. Marcinkowski. - Ale nie żebym zagroził innemu zawodnikowi na torze. Po prostu miałem więcej ambicji niż umiejętności. Co wiraż odbijałem się od płotu, ale na mecie ostatni nie byłem.
Następny rok był już stracony na pierwszym treningu. Podczas jazdy młody Marcinkowski wsadził piętę w łańcuch i stracił jej znaczną część: - Kiedyś nie było osłon, ochraniaczy - tłumaczy.
Czas na pierwsze punkty przyszedł w 1969 r., niekiedy udało mu się nawet wygrać bieg. Za to w kolejnym sezonie był już najlepszym zawodnikiem ówczesnych Zgrzeblarek, został powołany do kadry młodzieżowej, wystartował w finale mistrzostw Polski, zdobył Srebrny Kask. W 1971 r. było podobnie - znów najlepszy w zespole i w Srebrnym Kasku, ponownie wystąpił w finale krajowych mistrzostw.
Na początku lat 70. zawodnicy z Myszką Miki na plastronie jeździli na drugim froncie (wówczas były tylko dwie ligi: pierwsza i druga). Prezentowali podobny poziom jak dziś żużlowcy ZKŻ-tu - tułali się gdzieś pomiędzy pierwszą, a drugą klasą rozgrywek.

Wtedy w Polsce…

… było wielu światowej klasy jeźdźców: Pogorzelski, Szczakiel, Woryna, Wyględa, Tkocz, Maj, Padewski - daje popularny "Marcin" - Trudno było przebić się do czołówki. Mnie, jako pierwszemu z Zielonej Góry to się udało. Przetarłem szlak.
W 1972 r. Marcinkowskim przetarł także szlak na arenie międzynarodowej. Pojechał do szwedzkiego Boras na mistrzostwa świata par.
- Kiedyś zawodnik wykluczony w biegu miał tzw. karę meczu, czyli nie mógł wystąpić w najbliższym spotkaniu - mówi Z. Marcinkowski. - Do Szwecji pojechałem tylko dlatego, bo właśnie miałem karę meczu i w dzień finału byłem wolny.
Zielonogórzanin jeździł w parze z częstochowianinem Wiktorem Jastrzębskim. Polacy zajęli piąte miejsce, a z ich 15 zdobytych punktów 13 "oczek" wywalczył Marcinkowski. W jednym z biegów pokonał samego Ivana Maugera i Ronny'ego Moore'a. Kierownikiem polskiej ekipy był wtedy Norbert Nawrocki: - Ślązak, miał wspaniałe podejście do zawodników. Kiedy było po zawodach mówił do nas: spotykamy się wieczorem w hotelu, albo jutro rano na promie - Marcinkowski śmieje się i dodaje. - Przed wyjazdem do biegu z Maugerem długo wpatrywałem się w jego piękny, kolorowy motocykl. Nawrocki spytał mnie, dlaczego się tak gapię, a ja powiedziałem, że muszę się teraz przyjrzeć, bo w czasie jazdy nie będę miał okazji. Mauger będzie za moimi plecami. Pamiętam, że jak zjeżdżałem do parkingu kierownik skakał z radości i wymachiwał marynarką. To był najpiękniejszy moment w mojej karierze.
Rok później, także w Boras, był już medal. Wraz z Zenonem Plechem Marcinkowski zajął trzecie miejsce. Srebro było blisko. Jednak w biegu dodatkowym Duńczyk Ole Olsen okazał się lepszy od Z. Plecha.

Za ten sukces…

… w Szwecji dostałem piłkę do metalu. Polski związek dał mi 18 dolarów, a od klubu otrzymałem dyplom i zapalniczkę - zielonogórzanin mówi o tym z uśmiechem. - Trzydzieści lat temu zawodnicy za wygranie turnieju nie dostawali drogich nagród lub pieniędzy. W memoriale Alfreda Smoczyka w Lesznie otrzymywało się upominek za każdy wygrany bieg. Był to na przykład neseser, komplet kieliszków albo zegarek. Żużlowiec, kiedy miał dobry sezon za zarobione na torze pieniądze mógł co najwyżej kupić używany samochód. Nie było wielkich kontraktów i sponsorów. Wszystko otrzymywaliśmy z klubu, więc albo dał sprzęt, albo po prostu się go nie miało. Przez cały sezon dysponowałem tylko jednym motocyklem i kombinezonem, a pamiętam, że w jednym roku jeździłem w zwykłych, szmacianych rękawiczkach. Dziś każdy dobry żużlowiec zatrudnia mechanika, my mieliśmy jednego, który reperował nawet 12 maszyn. Była bieda.
Kombinezon i motor był w kolorze czarnym. Dlaczego? Bo żużel był wtedy czarny, a nie jak teraz granitowy, więc po każdym biegu zawodnik wyglądał jak górnik. "Marcin" karierę zakończył w Lesznie w 1978 r. Jeździł wtedy w barwach Śląska Świętochłowice (wcześniej reprezentował także toruńską Stal).
- Wygrałem dwa swoje pierwsze biegi, w trzecim rozleciał mi się silnik. To był znak. Wtedy powiedziałem sobie: - Trudno, muszę zakończyć karierę.

Najsmutniejszy moment…

… w mojej karierze był zaraz po zdaniu licencji. Przyszedłem wtedy do klubu, a starzy
zawodnicy mówią mi, że skoro jestem już pełnoprawnym żużlowcem to muszę postawić wódkę. Pobiegłem więc pożyczyć pieniądze i przyszedłem z butelką. Wtedy zaczęli mnie namawiać do wypicia kielicha i w końcu skusiłem się. Na to oni, że skoro piję to nie jestem sportowcem i kazali mi się wynosić. Miałem wtedy 16 lat, płakałem w kącie jak bóbr. Dopiero później ktoś przyszedł i powiedział mi, że to był tylko żart i mogę wracać - wspomina Marcinkowski.
Najlepsze chwile w karierze to? - Chyba pobyt w szpitalu. Codziennie przynosili mi do łóżka śniadanie, obiad i kolację. Nie musiałem się wtedy o nic martwić - w tym momencie zapadła cisza i znów nie wiemy czy Z. Marcinkowski tylko żartuje, czy mówi poważnie.

Podejście do żużla…

… wśród adeptów nie zmieniło się - porównuje. - Każdy z nich tak samo garnie się do jazdy, bawią się ściganiem na torze. Różnice między moim pokoleniem zawodników, a dzisiejszym zaczynają się dopiero wtedy, gdy w ich karierze pojawiają się pieniądze. My jeździliśmy przede wszystkim dla przyjemności. Kiedyś wszyscy byliśmy jedną wielka rodziną. Spotykaliśmy się ze sobą w domach, nasze żony się przyjaźniły, a dla dzieci kolegów z toru byliśmy wujkami i ciotkami. Na mecze, czasem na drugi koniec Polski, jechaliśmy razem w jednej nysce. Przebywaliśmy ze sobą wiele godzin, więc mogliśmy się lepiej poznać - mówi Marcinkowski. - Do dziś utrzymujemy ze sobą kontakty.
Po tylu latach reprezentowania barw zielonogórskiej drużyny Marcinkowski ubolewa tylko nad jedną rzeczą. - Nikt z kierownictwa klubu nie pomyślał, aby uhonorować swoich weteranów chociażby darmowymi biletami na mecze. W całej Polsce nie spotkałem się z podobną sytuacją - dodaje.
Ostatni raz na torze Zbigniew Marcinkowski pojawił się trzy lata temu. Wraz z Bernardem Jąderem, Mariuszem Okoniewskim, Zbigniewem Filipiakiem, Jerzym Padewskim i Ryszardem Fabiszewskim zielonogórzanin wystąpił w turnieju oldbojów przy okazji gorzowskiego memoriału Edwarda Jancarza.
- Jechało mi się bardzo źle - wspomina Marcinkowski. - Nic nie widziałem, bo ze szczęścia łzy mi ciekły po policzkach…

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Świątek w finale turnieju w Rzymie!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska