Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Żona spaliła mu dom. I się powiesiła

Helena Wysocka
Helena Wysocka
Marian Koneszko chodzi po zgliszczach rodzinnego domu i płacze
Marian Koneszko chodzi po zgliszczach rodzinnego domu i płacze Helena Wysocka
Stracił wszystko: żonę, majątek i marzenia o spokojnej starości. - Nadziei też już nie mam - szlocha Marian Koneszko ze wsi Zaleskie. - Tułam się po okolicy jak pies.

Chodzi po zgliszczach i płacze. - Boję się wspomnień, ale chciałbym tutaj wrócić, bo starych drzew się nie przesadza - mówi powoli, z trudem wycierając płynące po policzku łzy. - Tylko czy ja jeszcze dam sobie radę? Wszystko trzeba zaczynać od początku, od spalonej ziemi. Budować na gruzach. To potwornie trudne.

Wprawdzie pomoc obiecują sąsiedzi i gmina, ale mężczyzna specjalnie tym się nie cieszy.

- Ludzie mają swoje biedy - tłumaczy. - Miło, że wyciągają rękę, ale chciałbym podnieść się sam. Taki już jestem.

Marian Koneszko pochodzi z Zaleskich (gm. Sejny). Z dziada pradziada. Ma siedemnaście hektarów urodzajnej ziemi, 64 lata, spracowane dłonie, pooraną bruzdami twarz, resztki siwych włosów i mało szczęścia do kobiet.

- Nie w głowie mi były amory - wspomina. - Od dziecka gospodarką się zajmowałem.

Ale ze dwadzieścia lat temu wpadła mu w oko mieszkająca w sąsiedztwie Jagoda - żona kuzyna. We wsi mówią, że Marian nadskakiwał jej długo. Prawił komplementy i nosił prezenty. Raz podobno podarował swojej wybrance wiadro pełne wędlin. Zabrał je, choć były naszykowane na stypę po matce. Innym razem nakupił pachnideł w sejneńskim GS-ie. W końcu kobieta odwzajemniła uczucie i przeniosła się pod dach Koneszki.

- To była wielka miłość - opowiadają w Zaleskich. - Jagoda była tak zauroczona, że nie tylko męża porzuciła, ale też czworo małych dzieci. Dlaczego? Bo taki dostała od Mariana warunek: może przyjść, ale sama.

Przez blisko dwadzieścia lat żyli zgodnie. Można powiedzieć, że świecili przykładem. Pracowali razem, mówili jednym głosem. Waśnie zaczęły się dopiero rok temu, kiedy to pod wspólnym dachem - razem z Marianem i Jagodą - zamieszkała jej córka. Sprowadziła się wraz z dorastającymi synami. Koneszko mówi, że chłopcy, choć dorośli, piach w rękawach nosili, do roboty się nie garnęli.

- Ale potrzeby mieli duże - opowiada Koneszko. - Chcieli, bym wszystko finansował. A z czego? Zresztą, czemu miałbym karmić cudze dzieci?

Jagoda podobno szła za wnukami. Stąd awantura goniła awanturę. Posypały się skargi do policji. Marian pisał, że żona nad nim się znęca. A Jagoda, że mąż nie daje jej spokoju.

Przywieźli bliżej cmentarza

Wiosną minionego roku Marian otarł się o śmierć. Pewnego dnia stracił przytomność.

- Miałem zapaść - wspomina. - Nerki już nie pracowały, w płucach była woda. Leżałem jak kłoda. Nie wiem skąd to się wzięło, nigdy wcześniej nie chorowałem.

Trafił do białostockiej kliniki. Tamtejsi lekarze byli sceptyczni. Dawali mu tylko trzy procenty szansy, że przeżyje.

- Walczyli o mnie parę miesięcy - nie ukrywa. - Później Jagoda zabrała mnie do domu. Po co? Chciała, by z pochówkiem było mniej zachodu. Tutaj cmentarz jest pod bokiem.

Leczył się w sejneńskim i suwalskim szpitalu. Parę miesięcy leżał też w domu. Mówi, że czuł się wtedy jak w więzieniu. Albo jeszcze gorzej. Jagoda podobno nie interesowała się nim tak, jak powinna.

- Nie raz w jednym pampersie leżałem cały dzień - wspomina. - Jak byłem grzeczny, to dostałem miskę zupy. A jak mi nerwy puściły i rzuciłem jakieś przekleństwo, to nikt do mnie nie zajrzał. Zabrali telefon, nie wszystkich, którzy chcieli mnie odwiedzić wpuszczali do domu. Traktowali mnie gorzej, niż psa.

W połowie minionego roku żona Koneszki wystąpiła do suwalskiego sądu, by go ubezwłasnowolnił. Twierdziła, że mąż stracił rozum, bo potwornie ją wyzywa. Od najgorszych i to przy ludziach. Na dowód dołączyła plik nagrań. Ale sąd wniosek odrzucił. Uznał, że takie zachowanie nie daje podstaw do stwierdzenia, że mężczyzna nie wie co robi.

W końcu roku zdarzył się cud i Koneszko stanął na nogi. Z trudem, ale jednak. Trafił wtedy do suwalskiego ośrodka rehabilitacji.

- Leżałem jak jakaś sierota. Żona tylko raz odwiedziła mnie w szpitalu - przekonuje. - Przyjechała z pustą ręką. Choć nie, kłamię, a tak nie wolno. Przywiozła 15 groszków. Rzuciła je na łóżko i poszła.

W połowie stycznia tego roku pan Marian czuł się na tyle dobrze, że wypisali go ze szpitala. Ale zamieszkał w hotelowym pokoju, do domu nie wrócił. Mówi, że nie miał kluczy. I nie miał do czego wracać.

- Tam nikt na mnie nie czekał - tłumaczy. - Koledzy powiedzieli, że już pół majątku straciłem. Jagoda dziewięć największych byków oddała na rzeź, a pieniądze puściła. Tak gospodarowała.

Złożył wniosek o rozwód i postanowił zablokować bankowe konto. Wtedy zauważył, że ta operacja nie ma sensu, bo w banku... nie ma już ani grosza. Ktoś zabrał pieniądze odkładane na czarną godzinę, ponad 50 tysięcy złotych!

- Urzędnicy bankowi powiedzieli mi, że podpisałem upoważnienie Jagodzie - dodaje. - Ale nie przypominam sobie takiego faktu. Nawet jeśli coś podpisywałem, to nie wiedziałem co.

Koneszko zapowiedział żonie, że będzie musiała wynieść się z Zaleskich. Bo w jego domu jest tylko lokatorką. Miała wtedy odpalić, że jeśli ona nie będzie mogła tu mieszkać, to Marian też nie. - Nie zawsze była taka słowna - płacze wdowiec.

Patrzyła, jak się pali

W połowie stycznia, późną nocą mieszkańcy Zaleskich zaalarmowali sejneńskich strażaków, że u Koneszków pali się obora. Sami też ruszyli z pomocą. Wyprowadzili z płonącej obory zwierzęta. Ucierpiał tylko jeden byk. No i Plastuś, podwórkowy pies, który spał w chlewie. Ma przypaloną łapę i jest potwornie przestraszony. Do dziś.

- Nie rozumiem, co te zwierzęta zawiniły? - zastanawia się Koneszko.

Policja zatrzymała jego żonę. Kobieta najpierw opowiadała, że nocą ktoś chodził po jej podwórku. Nawet opisywała jak ten mężczyzna wyglądał, jak skradał się pod zabudowania. Sugerowała, że to on podłożył ogień. Ale w końcu się przyznała. Powiedziała, że popaliła budynek, bo chciała zniszczyć pornograficzne gazety, których w obejściu było pełno.

- Siedziała na skarpie pod lasem i patrzyła, jak gore - twierdzi Marian. - Nie rozumiem tego. Ona chyba straciła rozum.

Spędziła na komendzie noc. Podobno zapowiedziała policjantom, że zniszczy całe gospodarstwo. Podobno, bo w aktach sprawy takiej notatki nie ma. A jeśli tak, to równie dobrze może być to plotka.

Tydzień później sąsiad zauważył wydobywający się z domu Koneszków dym. Zaalarmował strażaków. Ci przyjechali na miejsce błyskawicznie, zaledwie w kilka minut, ale niewiele mogli już zrobić.

- Budynek był drewniany, płonął jak pochodnia - mówi Ryszard Gałdzewicz, zastępca komendanta Państwowej Straży Pożarnej w Sejnach. - Akcja była bardzo trudna.

Jeszcze trudniejsza, gdy strażacy zauważyli w łazience zwłoki Jagody. Kobieta popełniła samobójstwo, powiesiła się na bojlerze.

- Opinie strażaków wskazują, że dom został podpalony - mówi Ryszard Tomkiewicz, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Suwałkach. - Ale to wstępne oceny. Czekamy na stanowisko ekspertów, których poprosiliśmy o pomoc.

Śledczy ustalają też, kto mógł podpalić dom. Ale sprawa nie jest łatwa, bo świadków jak na lekarstwo. Gospodarstwo Koneszki znajduje się kilkaset metrów od sąsiadów. A pożar wybuchł około drugiej w nocy. - To najgorsza godzina - mówią strażacy. - O tej porze wszyscy, nawet nocne Marki smacznie śpią.

Pomyje na grób

Marian Koneszko nie kryje żalu do zmarłej żony. Mówi, że puściła go z torbami. Zrujnowała życie, zamieniła je w koszmar.

- Ludzie przestrzegali mnie. Mówili, że nie warto zadawać się z Jagodą - dodaje wdowiec. - Twierdzili, że to nieciekawa rodzina. Ale uważałem, że każdy zasługuje na drugą szansę. Dziś wiem, że to nieprawda. Chwast rodzi chwast. Taka jest prawda.

Ale we wsi mówią, że Koneszko nie powinien wylewać pomyj na grób, tylko zapalić na nim świeczkę.

- Ta kobieta poszłaby za nim w ogień - przekonują. - Wyprowadziła go na dobrą drogę. Harowała jak koń i nie zawsze słyszała dobre słowo.

Córka zmarłej w tych opiniach idzie jeszcze dalej:

- Wyzywał mamę od najgorszych, ośmieszał ją na wsi - twierdzi. - Trudno się dziwić, że w końcu się załamała. Nie mogła znieść, że tak jej odpłaca.

Także tego, że sprzedała kilkuhektarowe gospodarstwo po rodzicach i pieniądze wpakowała w majątek męża. A teraz miała wynieść się pod most?

- Nie miała dokąd pójść - dodaje córka. - Straciła sens życia. Przekonywałam ją, by porzuciła Mariana, by zajęła się sobą. Miała rentę, poradziłaby sobie. Ale nie chciała słuchać.

Kobieta mówi, że nikt nie chciał zrobić Marianowi krzywdy. Gdy był chory, jej synowie pracowali w gospodarstwie. Pielęgnowali Koneszkę i karmili zwierzęta.

- Czy z tego powodu nic im się nie należy? - pyta. - Mieli harować za darmo?

Tłumaczy też, że chcieli ubezwłasnowolnić Mariana nie dlatego, że czyhali na jego majątek. Wniosek wziął się stąd, że trzeba było składać kwity o unijną dopłatę. Kto miał to zrobić, skoro Koneszko leżał nieprzytomny. A pieniądze z konta?

- Poszły na remont domu - przekonuje. - Lekarze nie dawali nadziei, liczyliśmy dni kiedy Marian umrze. A dom był w ruinie. Jak pogrzeb urządzić?

Prokurator to sprawdzi

Sejneńska prokuratura wciąż bada, czy w domu Koneszków nie dochodziło do przemocy. Wątek, w którym oskarżenia kierowane są pod adresem żony pana Mariana zostanie umorzony. Ale jak zakończy się wniosek o ściganie Mariana, nie wiadomo. Prokuratorzy sprawdzą, czy jego działanie nie przyczyniło się do samobójstwa kobiety.

Śledczy wyjaśniają też sprawę pobranych z konta pieniędzy. Decyzje merytoryczne w tej sprawie powinny być znane za kilka tygodni.

- Muszę jakoś żyć - płacze Koneszko. - Urządzić się na zgliszczach. Ale jak to zrobić?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna