Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Andrzej Kołodziej: Już w sierpniu 1981 r. mówiliśmy, że starcie jest nieuniknione

Jaromir Kwiatkowski
Andrzej Kołodziej
Andrzej Kołodziej Autorstwa Kafund - Praca własna, CC0, Wikimedia
Rozmowa z Andrzejem Kołodziejem, sygnatariuszem Porozumień Sierpniowych w 1980 r., działaczem „Solidarności” i Solidarności Walczącej, pochodzącym z Zagórza na Podkarpaciu

W jesieni 1980 r. już było jasne, że władza dąży do rozprawy z „Solidarnością”. Nie wiadomo było tylko, kiedy to nastąpi i w jakiej formie.
Poczucie, że „coś się wydarzy” i władza spróbuje rozliczyć się z „Solidarnością”, mieliśmy już wcześniej – od wiosny 1981 r., po wydarzeniach w Bydgoszczy (pobicie trzech działaczy „Solidarności” i „Solidarności” rolniczej podczas sesji WRN 19 marca 1981 r. – przyp. JK). Mieliśmy wtedy świadomość, że władza jest słaba. PZPR się sypała, część członków partii chciała podważyć centralne kierownictwo i tworzyć tzw. struktury poziome. Ale od momentu, kiedy Jaruzelski został premierem (luty 1981 – przyp. JK), a władza została oddana w ręce armii, mieliśmy świadomość, że oznacza to przygotowanie do rozprawy z „Solidarnością”. Związek miał alternatywę: albo podporządkować się temu co chce władza, albo próbować zachować niezależność w tym systemie. Zdawaliśmy sobie sprawę, że istnienie niezależnej organizacji w totalitarnym państwie wydaje się rzeczą absurdalną. Po Bydgoszczy, od kwietnia 1981 r., zaczęliśmy myśleć o przygotowaniach do stanu wyjątkowego, bo taką formułę znaliśmy. Wtedy nikt nie mówił o stanie wojennym, mieliśmy natomiast świadomość, że władza, gdy tylko się umocni – uderzy. Nie można jednak było tego powiedzieć ludziom wprost. W sierpniu 1981 r. drukowałem specjalne zestawy ulotek zawierające instrukcje na różne ewentualności. Wzór czerpaliśmy z inwazji na Czechosłowację w 1968 r. Przygotowaliśmy apele do żołnierzy radzieckich i NRD-owskich na wypadek zewnętrznej interwencji oraz do Wojska Polskiego na wypadek wprowadzenia stanu wyjątkowego wewnątrz. Przygotowywaliśmy się więc na każdą ewentualność, ale w bardzo wąskim gronie.

A więc 13 grudnia nie był zaskoczeniem?
W pewnym sensie był. Trudno było przecież przewidzieć, jak to wszystko będzie dokładnie wyglądało. Może bardziej spodziewaliśmy się większej determinacji ludzi, większego oporu w zakładach pracy. Tak naprawdę „Solidarność” była bezbronna, naszą jedyną bronią było wolne słowo, gazetki i ulotki. Dlatego zaczęliśmy już wcześniej zabezpieczać sprzęt poligraficzny na wypadek wprowadzenia stanu wyjątkowego. Tworzyliśmy w Trójmieście punkty, gdzie były: maszyna drukarska, matryce, zapas papieru i farby. Pamiętam rozmowy ze śp. Lechem Kaczyńskim, który był naszym doradcą, Andrzejem Gwiazdą czy Anią Walentynowicz w kuluarach zjazdu gdańskiej „Solidarności” w sierpniu 1981 r., podczas których mówiliśmy, że starcie jest nieuniknione, bo władza się umacnia. Zastanawialiśmy się jedynie, kiedy ono nastąpi. Przewidywaliśmy, że przed świętami Bożego Narodzenia. Święta są bardzo ważne dla Polaków i uważaliśmy, że ludzie po różnych walkach, strajkach będą chcieli spędzić je w domu. Stratedzy władzy też to wiedzieli, dlatego zapewne taki moment wybrali.\

13 grudnia 1981 r. nie było Pana w Polsce, bo dwa miesiące wcześniej został Pan aresztowany w Czechosłowacji za przerzut niezależnych wydawnictw. Po kilku miesiącach został Pan skazany na 1 rok i 9 miesięcy pozbawienia wolności. Wyrok odsiedział Pan w więzieniach w Pradze i Litomierzycach. Czy dochodziły tam do Pana informacje o tym, co się dzieje w Polsce?
Kiedy został ogłoszony stan wojenny, siedziałem jeszcze w areszcie. Nie otrzymywałem tam nawet czeskich gazet. Współwięzień, który – nie mam co do tego złudzeń – był agentem, dostawał „Rude Pravo”, z już wyciętymi artykułami na temat Polski. 13 grudnia wzięli mnie na przesłuchanie i pokazali mi czeską gazetę z wielkim tytułem, że to koniec „Solidarności”. Próbowali mnie złamać. Odmówiłem jakiejkolwiek rozmowy. W kwietniu 1982 r., po wyroku, przewieźli mnie do więzienia dla cudzoziemców w Pradze. W tym więzieniu siedzieli także Polacy, głównie przemytnicy. Od nich miałem szczątkowe informacje o tym, co się dzieje w Polsce. Dostawali je w listach. Polskich gazet nam nie dawali.

Po odsiadce, latem 1983 r. wrócił Pan do rodzinnego Zagórza. Przez pierwsze tygodnie kurował się Pan w domu, bo w więzieniu podupadł Pan na zdrowiu. Jesienią, wezwany przez Bogdana Borusewicza, wrócił Pan na Wybrzeże, zaczął działać w podziemnych strukturach „Solidarności”. Ale wasze drogi dość szybko się rozeszły.
Rozeszły się mniej więcej po roku, latem 1984 r. Siedząc w czeskim więzieniu wyobrażałem sobie, jak może wyglądać opór w Polsce. Jedynym wzorcem była konspiracja AK z okresu II wojny światowej. To co zastałem po powrocie do Polski, było diametralnie różne od tamtego wzorca. Nie tak to sobie wyobrażałem. Już w 1981 r. uważałem, że w totalitarnym systemie nie ma miejsca dla niezależnej organizacji. To było związane ze słynnym „Posłaniem do ludzi pracy Europy Wschodniej”, uchwalonym na I Zjeździe „Solidarności”. Zdawałem sobie sprawę, że bez pokonania komunizmu nie jesteśmy w stanie niezależnie funkcjonować. Chodziło nie tylko o pokonanie komunizmu w Polsce, ale o upadek całego bloku wschodniego. Dlatego, poznając solidarnościowe podziemie i metody konspiracji, poszukiwałem czegoś innego, a w zasadzie interesowało mnie już dążenie do niepodległości Polski. Dzięki przyjaciołom – Ewie Kubasiewicz i innym – szybko trafiłem do Kornela Morawieckiego i Solidarności Walczącej.

Jak po prawie 40 latach ocenia Pan te dwie drogi prowadzenia działalności podziemnej – nurt związany z Lechem Wałęsą i Tymczasową Komisją Koordynacyjną oraz Solidarność Walczącą?
Obie drogi były potrzebne, bo nie wszyscy jesteśmy jednakowi. W Solidarności Walczącej w zasadzie wszyscy wywodziliśmy się z wielkiego ruchu „Solidarności”. Mocno jednak podkreślaliśmy sprawę niepodległości. Doskonale pamiętam sierpniowy strajk i okres, gdy „Solidarność” działała legalnie. Kiedy mówiliśmy o niepodległości Polski, to mogliśmy to robić w bardzo wąskim gronie. Ludzie się bali i nie wyobrażali sobie tego. Może łatwiej to przychodziło osobom starszym, które pamiętały II Rzeczpospolitą. Natomiast przeciętny członek „Solidarności” opowiadał się za niezależnością, ale odrzucenie komunizmu było dla niego jakąś nieosiągalną mrzonką. A przecież już w sierpniu 1980 r. pojawił się słynny postulat 22, o którym mówimy dziś z nostalgią, ale który nie znalazł się na liście 21 postulatów. Było to żądanie wolnych i demokratycznych wyborów.

CZYTAJ TEŻ: Siedem historii ofiar stanu wojennego

W tamtym czasie to byłby ustrojowy przełom.
Dokładnie. Dlatego Bogdan Borusewicz usunął ten postulat z listy, bo to już byłaby pełna rewolucja, do której nie byliśmy gotowi. I tak to, co osiągnęliśmy, było podważeniem zasad systemu totalitarnego. Jeszcze pod koniec lat 80. ludzie nam mówili, że niepodległość jest niemożliwa do osiągnięcia. Kiedy już trwały obrady okrągłego stołu, staraliśmy się przekonać ludzi, że to za mało, że musimy pójść dalej, odzyskać pełną niepodległość. To wykraczało poza horyzont ich myślenia.

Historyk Norman Davies nazwał wprowadzenie stanu wojennego w Polsce „najdoskonalszym zamachem wojskowym w historii nowożytnej Europy”. Pan się zgadza z tą oceną?
Nie do końca. W podobny sposób była przeprowadzona inwazja na Czechosłowację w 1968 r. i myślę, że na tym się wzorowali. Zupełnie inaczej było w Budapeszcie w1956 r., bo to była regularna wojna, inwazja sowiecka z użyciem wszelkich środków bojowych. Wynik konfrontacji bezbronnego polskiego społeczeństwa z czołgami był wiadomy. Użycie tak dużej siły przytłoczyło ludzi. Stan wojenny złamał Polakom kręgosłup.

Kiedy pytamy o skutki stanu wojennego, pierwsze skojarzenie to około 100 osób zabitych (według oficjalnych danych). Ja chciałbym zapytać o skutki, które były niemniej dotkliwe, a które zauważyć o wiele trudniej. Choćby złamanie wielu karier, zmuszenie tak wielu ludzi do emigracji itd.
Ciągłymi, wieloletnimi represjami komuna łamała najaktywniejszych, którzy po wyjściu z internowania nadal działali, byli zamykani do więzień, tracili pracę, a rodziny pozostawały bez środków do życia. Pomoc przyjacielska, solidarnościowa czy ze strony Kościoła to jednak nie było normalne życie. Z biegiem czasu opór słabł. Obserwowałem w podziemiu, że ludzie zaczynają godzić się z tą sytuacją. Pamiętam, że pod koniec 1985 i w 1986 roku trudno było o mieszkania na drukarnię, magazyn czy punkt kolportażowy. Ludzie bardziej odważni i zdeterminowani, po przeżyciach więziennych wykruszali się. Duże znaczenie miała presja rodziny, utrzymania żony i dzieci. Część ludzi decydowała się na emigrację, inni zaprzestawali działalności.

Pamiętam, że w 1986 r. ludzie, nie tylko ci aktywni w podziemiu , ale w ogóle, byli już tak zmęczeni, że niejeden sceptyk mógł powiedzieć, iż „Solidarność” przegrała.
Mniej więcej tak to wyglądało. A od środka wyglądało to jeszcze gorzej. Na początku 1987 r. Solidarność Walcząca była większą organizacją konspiracyjną niż „Solidarność” związkowa. To byli trochę inni ludzie, nastawieni bardziej na długofalowe działanie. Pamiętam jednak doskonale zmianę nastrojów po wizycie św. Jana Pawła II w 1987 r. W Trójmieście, na tej pięknej mszy w Gdańsku na Zaspie, w której uczestniczył milion wiernych, ludzie jakby od nowa się policzyli, zobaczyli swoją siłę. Ale to już przyszło nowe pokolenie. Zaczynali być aktywni ludzie, którzy w 1980 r. kończyli szkołę podstawową albo zaczynali liceum.
Gen. Wojciech Jaruzelski do końca życia utrzymywał, że 13 grudnia uratował Polskę przed sowiecką inwazją. Dziś na podstawie dokumentów wiemy, że Związek Sowiecki – zaangażowany w wojnę w Afganistanie – takiej interwencji nie planował.
Jaruzelski dwukrotnie zwracał się do Moskwy z prośbą o wsparcie i dwukrotnie otrzymał odpowiedź, że tego wsparcia nie będzie i że musi sam sobie poradzić. A co mógł innego powiedzieć, poza tym, że ratuje Polskę od czegoś gorszego? Zrobił z siebie obrońcę Polski, a ta propaganda miała służyć temu, by przekonać – i pewnie przekonał część ludzi – że uratował kraj przed taką inwazją, jaka miała miejsce w Budapeszcie czy Pradze. Co w rzeczywistości było nieprawdą. Jaruzelski bronił pozycji partii komunistycznej w Polsce i w tej roli czuł się doskonale. Nie znał żadnej innej rzeczywistości, był najbardziej zaufanym człowiekiem Moskwy w Polsce. Wiedział, że jeśli przegra, komuniści stracą władzę i przywileje. Decydując się na użycie armii przeciw bezbronnemu społeczeństwu, używając w imieniu partii robotniczej siły militarnej przeciw robotnikom, musiał mieć świadomość, że ta partia jest jedynie szyldem totalitarnej władzy.

III RP dość opieszale próbowała osądzić twórców stanu wojennego. Ostatecznie tylko gen. Czesław Kiszczak usłyszał prawomocny wyrok 2 lat więzienia ( 4 lata złagodzone na mocy amnestii o połowę) w zawieszeniu na 5 lat. Ze względu na wiek i stan zdrowia do więzienia nie poszedł, zresztą nikt tego nie oczekiwał. Chodziło raczej o wyrok-symbol, jednoznaczne potępienie stanu wojennego, operacji bezprawnej nawet w świetle zapisów Konstytucji PRL. Czy jednak takie potępienie się dokonało?
Tego jednoznacznego potępienia zabrakło, czego źródło tkwi w okrągłym stole. Porozumienia okrągłego stołu nazywam zdradą elit, w tym niektórych elit solidarnościowych. Szczególnie lewicy warszawskiej, która zawarła swoisty pakt z komunistami. Komuniści oddali im władzę w zamian za to, że nie stanie im się żadna krzywda. I to miało miejsce. W latach 90. przeciw lustracji i dekomunizacji opowiadali się w większości ludzie, także z kręgów „Solidarności”, którzy poparli okrągły stół. Do dziś to pokutuje, że nie było wyraźnego odcięcia się od komunizmu. W 1989 r. prezydentem został Jaruzelski, kat Polski; mieliśmy ciągłość władzy politycznej, zachowaną ciągłość państwa, tę samą konstytucję i sądownictwo. To sądownictwo mamy do tej pory. Twierdzono, że samo się oczyści. Tak się nie stało. To był jeden z największych błędów. Zamiast odcięcia się od komunizmu, była gruba kreska Mazowieckiego i przykrycie komunistycznych zbrodni płaszczem niepamięci.

Czy można coś z tym zrobić?
Musimy być konsekwentni w obronie własnej niezależności, tożsamości narodowej. Musimy też próbować przeprowadzić reformę sądownictwa, choć myślę, że jest już za późno, by to zrealizować tak, jak byśmy chcieli. Niestety, ten problem zostanie rozwiązany przez samą biologię, kiedy nie rozliczeni za swoje zbrodnie sędziowie, którzy nadal funkcjonują w aparacie sądownictwa, po prostu odejdą.


  • Andrzej Kołodziej – rocznik 1959, urodził się w Zagórzu k. Sanoka. Ukończył ZSZ dla Pracujących Sanockiej Fabryki Autobusów Autosan w Sanoku; pracował jako ślusarz w Autosanie. W 1977 r. wyjechał na Wybrzeże. Pracował w Stoczni Gdańskiej. Zaangażował się w działalność przedsierpniowej opozycji (ROPCiO, WZZ Wybrzeża). Zwolniony z pracy w Stoczni Gdańskiej w lutym 1980 r. Od 14 sierpnia 1980 zatrudniony w Stoczni im. Komuny Paryskiej w Gdyni; na drugi dzień zorganizował tam strajk, zatrzymując całą stocznię. Sygnatariusz Porozumień Sierpniowych; wiceprzewodniczący MKZ Gdańsk, w lipcu 1981 r. odszedł z kierownictwa „Solidarności”. Od stycznia 1981 r. z własnej inicjatywy organizował przerzut wydawnictw niezależnych do Czechosłowacji. Aresztowany 19 października 1981 r. po nielegalnym przekroczeniu granicy, po kilku miesiącach skazany przez sąd w Ostrawie na 1 rok i 9 miesięcy pozbawienia wolności. Karę odbył w więzieniach w Pradze i Litomierzycach. Zwolniony w lipcu 1983 r. Współzałożyciel Solidarności Walczącej Oddział Trójmiasto, członek krajowego Komitetu Wykonawczego SW, od listopada 1987 r., po aresztowaniu Kornela Morawieckiego, przewodniczący KW. 22 stycznia 1988 r. aresztowany, trzy miesiące później podstępem nakłoniony do wyjazdu z Polski na leczenie do Włoch (z Kornelem Morawieckim).W 1990 r. powrócił do kraju. Honorowy obywatel Gdańska (2000) i Zagórza (2005), odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski (2006) oraz Krzyżem Wolności i Solidarności (2016). Od lipca 2010 r. pełni funkcję prezesa Fundacji Pomorska Inicjatywa Historyczna. Członek założonej przez Kornela Morawieckiego partii Wolni i Solidarni. Mieszka w Gdyni.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziennik Zachodni / Wybory Losowanie kandydatów

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Andrzej Kołodziej: Już w sierpniu 1981 r. mówiliśmy, że starcie jest nieuniknione - Nowiny

Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie