[galeria_glowna]
Mimo dwukrotnych badań naukowych w 1980 i 2001 roku nie udało się znaleźć odpowiedzi jakim cudem. Czyżby rzeczywiście dlatego, że gdy budowano tę stupę w XI wieku, oparto ją precyzyjnie na włosie Buddy?
Złota Skała Kyaikhtiyo oraz cały zespół budowli sanktuarium na tym wzgórzu o wysokości około 1200 m n.p.m. należy do najświętszych miejsc birmańskiego buddyzmu. Do którego, podobnie jak do Złotej Stupy Szwedagon w Rangunie, każdy wierny powinien przynajmniej raz w życiu odbyć pielgrzymkę. Ciągną więc tutaj tłumy nie tylko pielgrzymów, gdyż jest to również wielka atrakcja turystyczna. Zwłaszcza w najodpowiedniejszej po temu porze, czyli od października do marca.
SANKTUARIUM W KRÓLESTWIE MON
Kyaikhtiyo znajduje się w stanie Mon, na terenie byłego królestwa Mon w południowo - wschodniej Birmie - Myanmarze. W odległości niespełna 130 km w linii prostej od Rangunu, do niedawna stolicy kraju. I na dosyć wąskim pasie górzystego lądu między Morzem Andamańskim - fragmentem Oceanu Indyjskiego i Tajlandią. W dolinie poniżej skały Kyaikhtiyo płynie niewielka rzeka Thanlwin. Na południowy zachód jest już morze. Dotarcie tutaj wymaga jednak, zwłaszcza od cudzoziemców, pewnego wysiłku.
Przekonałem się o tym na własnej skórze. Autokarem dojechaliśmy z Rangunu do miasta Kyaikto. Dalsza podróż możliwa była już tylko mniejszym pojazdem. Ale podczas krótkiej przerwy w niej mogliśmy zobaczyć w jaki sposób buddyści spełniają dobre uczynki. Których suma daje im - według wiary w reinkarnację po śmierci - szansę na lepsze wcielenie. Jednym z takich dobrych uczynków jest wykupienie za niewielką kwotę ptaszka z klatek noszonych przez dziewczęta i chłopców oraz wypuszczenie go na wolność. To, że wytresowany ptak szybko wraca do klatki, nie ma już większego znaczenia. Liczy się okazana dobroć serca.
Do wioski Kinpun, w której rozpoczyna się pieszy szlak do sanktuarium na szczycie góry, dojeżdża się w otwartych pudłach ciężarówek. Siedząc nie na ławach, lecz bardzo wąskich drewnianych belkach. Trzymając się ich, gdy miejsca przy burcie zajęli bardziej przedsiębiorczy i doświadczeni w tego rodzaju transporcie podróżni, lub zdobyte wcześniej odstąpiło się którejś z kobiet. Kierowcy tą krótką, nawet nie 10-kilometrową drogą, ale o pełnej dziur i wykrotów nawierzchni, a ponadto bardzo stromą, z licznymi ostrymi zakrętami, pędzą jak szaleni.
BOLESNA PODRÓŻ
A podróżni są podrzucani i gwałtownie opadają na zastępujące siedzenia belki. Mimo iż podróżowałem w życiu jeszcze gorszymi, górskimi drogami, tak boleśnie poobijany chyba jeszcze nie byłem. "Wylizywałem się" z tego przez kilka dni mając problemy z siadaniem nawet na miękkich fotelach. Jadąc ten sposób, cudzoziemcy nie mogą jednak dotrzeć aż na samą górę. Chociaż dowożeni są na nią miejscowi pielgrzymi. Podobno chodzi o bezpieczeństwo, gdyż w przeszłości zdarzyło się kilka nieszczęśliwych wypadków z ofiarami. Bardziej prawdopodobne wydaje się jednak, że jest to sposób na umożliwienie zarobku mieszkańcom wioski.
Dalsza droga w górę, równie kręta, to bowiem dosyć ostre podejście. Od 45 minut do godziny marszu. Kto nie ma na to siły lub ochoty, może zostać wniesiony przez czterech osiłków za 10 dolarów. A bagaż w koszach na plecach i głowach kobiet. Chętnych do wnoszenia jest jednak o wiele mniej, niż tragarzy. Pielgrzymi tradycyjnie chodzą pieszo. A i wśród turystów inwalidzi i ludzie starzy oraz słabi trafiają się rzadko. Tragarze towarzyszą więc podróżnym - piechurom przez część drogi z nadzieją, że ktoś załamie się lub zrezygnuje z wysiłku. Kusząc ceną obniżaną nawet o połowę. Podejście to nie jest jednak zbyt męczące.
A widoki z trasy biegnącej zboczem góry na dolinę oraz wyłaniającą z za zakrętów coraz lepiej widoczną Złotą Skałę i inne obiekty sanktuarium, a także stupy wzniesione na górskich zboczach, w pełni wynagradzają wysiłek. Przy drodze jest zresztą sporo miejsc w których można usiąść i odpocząć, napić się czegoś bądź zjeść. Na górze okazuje się, że do dyspozycji pielgrzymów, a zwłaszcza turystów, są skromne hoteliki oraz jadłodajnie. Powstaje ich coraz więcej, gdyż warto tu spędzić noc aby nie tylko zobaczyć sławną skałę, stupę i sanktuarium w różnym oświetleniu, ale również zachód i wschód słońca.
WIDOKI Z PRZEŁĘCZY
Wzdłuż kilkusetmetrowej przełęczy łączącej dwa wzgórza biegnie droga. Po jej bokach opadając w kierunku dolin dwoma - trzema poziomami stoją hoteliki. A po zachodniej stronie także miniatura sławnej Złotej Skały. Na wzgórze świątynne prowadzą szerokie kamienne schody strzeżone na górze przez kilkumetrowej wysokości biało - złote, stylizowane lwy. Za nimi jest brama - arka i zaczyna się sanktuarium. Już po schodach chodzić można wyłącznie boso.
Rozszerzający się, płaski wierzchołek wzgórza pokryty jest idealnie dopasowanymi, gładkimi, marmurowymi płytami. W kompleksie sanktuarium są pagody, stupy, pawilony z salami modłów i medytacji, kolumny, kapliczki. Głównym jednak celem wszystkich pielgrzymów i turystów jest Złota Skała. Granitowy głaz, pokryty płatkami złota z górującą nad nim 7,3 metrowej wysokości stupą. Według legendy włos Buddy, na którym została ona postawiona i zawdzięcza mu stabilność, przyniósł przed wiekami, ukryty w jego koku, mnich. Skałę ze stupą na jej wierzchołku można obchodzić ze wszystkich stron. I robi ona wrażenie, zwłaszcza w promieniach słońca.
W pobliżu, w kępie drzew na niewielkim wzgórku, stoją posągi i posażki Buddy. A także zdobione rzeźbami złotych ptaków kolumny zakończone na górze podobnie jak stupy, z poruszającymi się pod wpływem ruchów powietrza dzwoneczkami. Ze wzgórza są zejścia kamiennymi schodami także na inne strony świata. A w ich pobliżu sklepy i stragany z pamiątkami i różnymi towarami spożywczymi i przemysłowymi, jadłodajnie i kolejne pomieszczenia dla pątników. Moją uwagę zwróciły tutejsze motyle. W kolorze beżowym, liczne, wielkości niemal męskiej dłoni.
WŚRÓD PĄTNIKÓW I W RYBACKIEJ WIOSCE
Im bliżej zmierzchu, tym więcej przybywa pątników, a wśród nich również mnichów. Pożegnają zachodzące słońce, powitają o świcie jego wschód. Zaś noc spędzą na modłach oraz medytacji przy zapalonych świecach i lampkach. Atmosfera jest poważna, ale i z luzem. Ludzie spacerują, siadają gdzie mają na to ochotę. Coś jedzą, piją, rozmawiają. Chwilami przypomina mi to piknik. Zachód słońca jest tu rzeczywiście piękny. Cała zachodnia strona wzgórza przypomina klif z rozległym obszarem poniżej niego. Coraz ciemniejsze słońce przebija się przez rzadkie obłoki długimi promieniami. Wspaniale oświetla cieniutką wstęgę rzeki Thanlwin, wydłuża cienie.
Aby po chwili skryć się w dalekich chmurach niemal na wysokości ziemi. Powoli zapalają się światła, lampki i świece. Zaczynają się nocne modły i medytacje. Rano, w odmiennym oświetleniu, zarówno skała, stupa, jak i budowle zespołu sanktuarium, a także usytuowane na zboczach góry lub sąsiednich wzgórzach, wyglądają inaczej. Droga w dół, do samochodów, jest o wiele przyjemniejsza. Mijam zarówno schodzących, jak i wchodzących pielgrzymów, przydrożne jadłodajnie, sklepiki i stragany witany uśmiechem przez sprzedawczynie oraz machaniem raczek przez dzieci. Jeszcze tylko wariacki zjazd na pudle ciężarówki i już można wsiadać do wygodnego autokaru.
Po drodze zatrzymujemy się na krótko w wiosce rybackiej. Na ogromnych drewnianych pomostach zbudowanych na palach na brzegu rzeczki suszą się niezliczone ryby. W cieniu drzew kobiety czyszczą najświeższy połów, noszą koszami i wykładają pod palące promienie słońca. Przydrożne sklepiki i kramy zawalone są już gotowymi do sprzedaży suszonymi rybami. Wydaje się, że poza nimi oraz olejem w butelkach, nie handluje się tu niczym innym. Wyglądają nawet apetycznie. Ograniczam się jednak tylko do zrobienia serii zdjęć. Stosuję się bowiem do zasady: jeżeli jesz coś w krajach trzeciej kategorii czystości na bazarach lub w przydrożnej gastronomii, to tylko świeżo zdjęte z ognia…
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?