Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Były znakomity napastnik "Stalówki" oraz Stali Gorzyce: Dzieciństwo odcisnęło piętno na całym moim życiu [ZDJĘCIA]

BARTOSZ MICHALAK, facebook.com/bartosz.michalak1991
Zygmunt Tworek (urodził się 10 marca 1964 roku w Sokolnikach) - wychowanek miejscowego Sokoła. Treningi piłkarskie kontynuował w Stali Gorzyce. W drużynie gorzyckich seniorów zadebiutował jako niespełna szesnastolatek. Od 1982 roku reprezentował barwy Stali Stalowa Wola, z którą między innymi wywalczył pierwszy w historii klubu awans do pierwszej ligi. W najwyższej klasie rozgrywkowej rozegrał 32 mecze, zdobywając w nich 9 bramek. Piłkarską karierę zakończył w 1994 roku. Ma żonę Ludmiłę, a także dwie córki: Natalię i Klaudię. Jako dziadek może pochwalić się wnukiem Karolem.
Zygmunt Tworek (urodził się 10 marca 1964 roku w Sokolnikach) - wychowanek miejscowego Sokoła. Treningi piłkarskie kontynuował w Stali Gorzyce. W drużynie gorzyckich seniorów zadebiutował jako niespełna szesnastolatek. Od 1982 roku reprezentował barwy Stali Stalowa Wola, z którą między innymi wywalczył pierwszy w historii klubu awans do pierwszej ligi. W najwyższej klasie rozgrywkowej rozegrał 32 mecze, zdobywając w nich 9 bramek. Piłkarską karierę zakończył w 1994 roku. Ma żonę Ludmiłę, a także dwie córki: Natalię i Klaudię. Jako dziadek może pochwalić się wnukiem Karolem. Bartosz Michalak
O konflikcie z bramkarzem reprezentacji Polski, oddawaniu pieniędzy żonie, decyzji której żałuje najbardziej, a także zniszczeniach spowodowanych przez powódź - między innymi na te tematy porozmawialiśmy z Zygmuntem Tworkiem.
Zygmunt Tworek napastnikiem „Stalówki” był w sumie przez dziesięć lat.
Zygmunt Tworek napastnikiem „Stalówki” był w sumie przez dziesięć lat. archiwum prywatne

Zygmunt Tworek napastnikiem "Stalówki" był w sumie przez dziesięć lat.
(fot. archiwum prywatne)

Dzięki panu w końcu dowiedziałem się, gdzie leżą Furmany. Skąd pomysł, żeby wybudować się akurat tutaj?
Razem z żoną przez wiele lat mieszkaliśmy w Stalowej Woli. Chcieliśmy wrócić w rodzinne strony. Ja wychowałem się w Sokolnikach, a małżonka właśnie w Furmanach. Nie można powiedzieć, że budowa tego domu poszła jak z płatka. Ze względu na powódź, jaka przeszła przez nasz region w 2010 roku, wprowadziliśmy się tutaj rok później. Woda zniszczyła wszystko, co było wewnątrz. Dom dopiero miał zostać ubezpieczony, dlatego wszelkie straty musieliśmy pokryć z własnej kieszeni. Pech chciał, że w piwnicy stał nowy piec, kupiony za ponad pięć tysięcy złotych. Zdecydowanie bardziej bolało jednak zniszczenie pamiątek rodzinnych. Oprócz zdjęć, z wodą powędrowały moje papiery trenerskie i klubowa koszulka z numerem 7, w której awansowałem do pierwszej ligi.

Widzisz ten balkon? Pamiętam, jak podczas powodzi siedziałem na nim z wędką i… łowiłem ryby. Rozmyślałem wtedy o dramacie rodzin mieszkających w okolicy. O biednych zwierzętach, które poniosły śmierć.

Od razu wywalczył pan sobie "siódemkę" w Stali?
Początkowo miałem trochę "cięższy" numer. W końcu byłem chłopakiem ze wsi. Chłopakiem, który musiał uczyć się wszystkiego sam w życiu. Moi rodzice rozwiedli się, kiedy miałem pięć lat. Razem z siostrą byłem wychowywany przez mamę, ojciec zerwał z nami kontakt. Bieda była duża. Nie pozostawało mi nic innego, jak spędzać całe dnie na sokolnickich łąkach, grając w piłkę. Bieganie za futbolówką po takich pastwiskach, to najlepszy sposób na… poprawienie techniki użytkowej. Bo jeśli nauczysz się opanowywać piłkę, która skacze na nierównej nawierzchni, to kiedy wejdziesz na zwałowaną murawę, nie ma dla ciebie żadnych przeszkód. Wszystko staje się proste.

W powrotach do domu pomagał mi dziadek. Kiedy zapadał zmrok, a mnie jeszcze nie było, mama zamykała drzwi na klucz. To właśnie dziadek negocjował przez okno, żebym jednak został wpuszczony (uśmiech). Mama nie miała nic przeciwko uprawianiu sportu, ale stawiała jasny warunek, że muszę zdać maturę.

Udało się?
Bez większych problemów w gorzyckim liceum zawodowym. Choć zdało ją tylko siedem na dziewiętnaście osób z klasy. Poza tym matematyki uczyła mnie kobieta, która wręcz nienawidziła sportowców, przez co miałem zaniżane stopnie. Z drużyny Sokolnik przeniosłem się do Stali Gorzyce, w której moim trenerem był chociażby Janusz Konefał. Kiedyś po treningu podszedł do mnie i stwierdził: "Wiesz co Zygmuś, ty to kiedyś zagrasz w pierwszej lidze". - A co trener mówi - odrzekłem nieśmiało. Miałem raptem szesnaście lat. Seryjnie zdobywanymi bramkami w juniorach wywalczyłem sobie awans do drużyny seniorów.

Do Gorzyc przyjechali po mnie działacze Siarki Tarnobrzeg i Stali Stalowa Wola. Bardziej przekonujący okazał się kierownik Kawalec z "Hutniczego Grodu". Stal grała wtedy o jedną klasę rozgrywkową wyżej od Siarki, czyli na zapleczu dawnej pierwszej ligi. Tym bardziej cieszyłem się na ten transfer.

Szybko się pan wkupił do nowego zespołu?
Początkowo trenowałem w drugiej drużynie u Jerzego Nowoka, szkoleniowca pochodzącego z Katowic. Pomocną dłoń w zaaklimatyzowaniu się w nowej szatni wyciągnął do mnie wiecznie uśmiechnięty Janusz Weselak. Nigdy nie byłem typem "przebojowca". Bardziej pasuje do mnie określenie domator. Jako dwudziestolatek ożeniłem się, od klubu otrzymałem mieszkanie. Zarabiane pieniądze oddawałem żonie, aby je skrupulatnie odkładała. To konsekwencja biedy, jakiej zaznałem w dzieciństwie, do jakiej nigdy nie chciałem już dopuścić.

Żeby wkupić się do zespołu nie miałem innego wyjścia, jak po prostu dobrze grać. Za trenera Polakowa walczyliśmy o utrzymanie w lidze. W spotkaniu z Unią Tarnów strzeliłem trzy gole, wygraliśmy 4:1. To był początek dobrych czasów dla Stali, a ja wywalczyłem sobie koszulkę z "siódemką" i miejsce na środku ataku.

Z dobrego źródła wiem, że niedługo potem zgłosiły się po pana Legia Warszawa i Śląsk Wrocław.
Nie miałem wokół siebie człowieka, który powiedziałby: "Idź, spróbuj. Jak się nie uda, to wrócisz". Tu nawet nie chodzi o wychowywanie się bez ojca i jego brak. Kiedy obserwowałem, co wyprawiają "tatusiowie" niektórych moich kolegów z drużyny, to paradoksalnie cieszyłem się, że muszę radzić sobie samemu.

Co konkretnie ma pan na myśli?
Pamiętam taką sytuację, jak Artur Kopeć nie łapał się do składu. Po pechowo zremisowanym przez nas meczu z Odrą Opole 1:1, jego ojciec doskoczył w tunelu do trenera i zaczął krzyczeć: "Co to kur** ma znaczyć?! Marnujesz talent chłopakowi!". Przyznasz, że to niezręczna sytuacja dla wszystkich.

Z perspektywy czasu żałuje pan niespróbowania swoich sił w Legii lub Śląsku?
Najbardziej żałuję, że nie dałem się namówić stalowowolskim działaczom, żeby zrobić studia na AWF-ie w Katowicach. Do dzisiaj nie przyznaję się żonie do tego, że pluję sobie w brodę za zrezygnowanie z dalszej nauki.

Na pewno jestem ciekaw, jak potoczyłoby się moje życie, gdybym opuścił Podkarpacie. Ale te myśli docierają do mnie dopiero po latach. Kiedy robiliśmy awans w 1987 roku, klub, ze względu na dobre prosperowanie huty, płacił bardzo godne pieniądze. Prowadził nas legendarny napastnik Górnika Zabrze - trener Władysław Szaryński. My naprawdę nie mieliśmy tutaj na co narzekać. W premierowym sezonie w pierwszej lidze strzeliłem dziewięć goli i znowu pojawiły się zapytania z innych klubów. Oficjalnie działacze Stali Mielec zabiegali o mnie. Miałem 25 lat. Mogłem zaryzykować. Pewnie bym to zrobił, gdyby tylko było mi tutaj źle (uśmiech).

Kilka lat później wrócił pan do Stali Gorzyce. Co zmusiło pana do sportowej degradacji?
Kłótnia z bramkarzem Gienkiem Cebratem. Skoczyliśmy sobie do gardeł w mieszkaniu nowego kolegi w drużynie, Walerego Goszkoderii. Cebrat myślał, że jak "łapał" trochę w kadrze, to w Stalowej Woli może rozstawiać wszystkich po kątach. Nie przepadaliśmy za sobą. Spięcia mieliśmy też na boisku. Za trenera Geszke, dostawał on rozporządzenia tego typu: "Gienek, jak złapiesz piłkę, to od razu wal do przodu". I Gienek z uporem maniaka grał taką "lagę" przez dziewięćdziesiąt minut, a mnie krew zalewała, bo przypominało to poczynania zespołu z B-klasy. Ale czego wymagać od szkoleniowca, z którym jedziemy na letnie zgrupowanie do Gdyni i podczas trzydziestostopniowych upałów urządza nam "zabawę" sto razy sto metrów sprintu…

W każdym bądź razie Cebrat, jako blisko dziesięć lat starszy ode mnie piłkarz, postawił w końcu warunek, że odejdzie, jeśli klub ze mnie nie zrezygnuje. Decyzję podjął trener Andrzej Grębosz, jego dobry kolega. Wypożyczono mnie do Gorzyc, ale po pół roku podpisałem nowy kontrakt ze Stalą, a Gienek wyjechał do Niemiec.

Rozumiem, że schował pan dumę do kieszeni.
Dumny, to mógł być Darek Dziekanowski (były znakomity napastnik Legii Warszawa - red.), który na boisku grał jak profesor. Ja byłem i wciąż jestem zwykłym chłopakiem z Sokolnik, któremu udało się wybić, ale nie na skalę reprezentacyjną. Dzieciństwo odcisnęło piętno na całym moim życiu. Dzięki obawie przed biedą, nie miałem problemów z zakończeniem przygody z piłką i rozpoczęciem pracy jako kierowca w Biurze Handlu Zagranicznego. Poznałem też smak zarobku za granicą, a konkretnie w Anglii, w której byłem dwa lata.

Obecnie również pracuję jako kierowca. Od poniedziałku do piątku moje życie wygląda w ten sposób, że na siódmą rano muszę być w Rzeszowie "dostawczakiem", który stoi za domem. Ładuję towar, który na czas trzeba dostarczyć różnym firmom na Podkarpaciu.

Całkowicie odsunął się pan od piłki nożnej?
Przez pewien czas pełniłem rolę prezesa i trenera LZS-u Furmany. Po powodzi gmina wyłożyła pieniądze na wyremontowanie szatni, boiska. Dałem sobie spokój. Szkoda nerwów na użeranie się z dorosłymi facetami, którzy albo przyjdą na mecz nietrzeźwi, albo w ogóle nie przyjdą.

Czasy się zmieniły. Takich młodych zapaleńców, jakim byłem chociażby ja, jest coraz mniej. Potwierdzeniem tego jest fakt, że w Furmanach nie ma obecnie ani jednej drużyny juniorów. Klub przestał istnieć, boisko stoi puste, z ładnych szatni nikt nie korzysta. W Sokolnikach wkrótce może zawitać czwarta liga, ale to bardziej konsekwencja zaangażowania i chęci prezesa Pikusa, niż efekt poświęcenia zdolnej młodzieży. Ale nie tylko podejście piłkarzy się zmieniło…

Kogo jeszcze?
Na przykład kibiców. Dawniej po słabszych występach wysyłali nas na stalownię do huty. Dzisiaj każdy boi się utarty pracy, więc nikt już nikogo nigdzie nie wysyła (uśmiech).

Chyba zgodzi się pan ze mną, że jako piłkarz trafił pan na najlepsze czasy pod względem funkcjonowania sportu na Podkarpaciu.
Ostatnio zięć powiedział mi, że dla piłkarza, który strzeliłby gola na wagę awansu "Stalówki" na zaplecze ekstraklasy, przygotowana była premia w wysokości pięciuset złotych. Delikatnie mówiąc, słabe to finansowe eldorado. Za moich czasów klub mógł załatwić mieszkanie, czy talon na dobry samochód. Nijak się to ma do obecnych stawek. Przypuszczam, że na kilkutygodniowe zgrupowania nad morzem lub w górach chłopaki też nie mają już co liczyć.

Kończąc. Wychodzi na to, że aktualnie jedyna pana styczność z futbolem, to wspólne treningi z wnukiem.
Mogę się pochwalić, że niedługo na świecie pojawi się drugi mój wnuczek. Karol, podobnie jak ja, jest lewonożny. Ciekawe, czy w przyszłości rzuty wolne będzie wykonywał lewą, a rzuty karne prawą nogą. Wielu kibiców pytało mnie o tę zależność. Mi po prostu tak było wygodniej (uśmiech).

Wielka radość zespołu Stali po historycznym awansie do pierwszej ligi. Zygmunt Tworek idzie pierwszy z prawej.
Wielka radość zespołu Stali po historycznym awansie do pierwszej ligi. Zygmunt Tworek idzie pierwszy z prawej. archiwum prywatne

Wielka radość zespołu Stali po historycznym awansie do pierwszej ligi. Zygmunt Tworek idzie pierwszy z prawej.
(fot. archiwum prywatne)

Z żoną Ludmiłą i wnukiem Karolem.
Z żoną Ludmiłą i wnukiem Karolem. archiwum prywatne

Z żoną Ludmiłą i wnukiem Karolem.
(fot. archiwum prywatne)

Pamiątkowe zdjęcie z trenerem Władysławem Szaryńskim, którego darzy ogromnym szacunkiem.
Pamiątkowe zdjęcie z trenerem Władysławem Szaryńskim, którego darzy ogromnym szacunkiem. archiwum prywatne

Pamiątkowe zdjęcie z trenerem Władysławem Szaryńskim, którego darzy ogromnym szacunkiem.
(fot. archiwum prywatne)

Wielka radość zespołu Stali po historycznym awansie do pierwszej ligi. Zygmunt Tworek idzie pierwszy z lewej.
Wielka radość zespołu Stali po historycznym awansie do pierwszej ligi. Zygmunt Tworek idzie pierwszy z lewej. archiwum prywatne

Wielka radość zespołu Stali po historycznym awansie do pierwszej ligi. Zygmunt Tworek idzie pierwszy z lewej.
(fot. archiwum prywatne)

Symboliczne spalenie koszuli trenerowi Szaryńskiemu po awansie do pierwszej ligi. Zygmunt Tworek stoi pierwszy z lewej.
Symboliczne spalenie koszuli trenerowi Szaryńskiemu po awansie do pierwszej ligi. Zygmunt Tworek stoi pierwszy z lewej. archiwum prywatne

Symboliczne spalenie koszuli trenerowi Szaryńskiemu po awansie do pierwszej ligi. Zygmunt Tworek stoi pierwszy z lewej.
(fot. archiwum prywatne)

Zygmunt Tworek przez lata był czołowym strzelcem „Stalówki”.
Zygmunt Tworek przez lata był czołowym strzelcem „Stalówki”. archiwum prywatne

Zygmunt Tworek przez lata był czołowym strzelcem "Stalówki".
(fot. archiwum prywatne)

Zygmunt Tworek (pierwszy z lewej) jest jednym z najlepszych napastników Stali Stalowa Wola w historii.
Zygmunt Tworek (pierwszy z lewej) jest jednym z najlepszych napastników Stali Stalowa Wola w historii. archiwum prywatne

Zygmunt Tworek (pierwszy z lewej) jest jednym z najlepszych napastników Stali Stalowa Wola w historii.
(fot. archiwum prywatne)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie