Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dariusz Dąbrowski z Tarnobrzega: - Gdyby nie wizyta w szpitalu, mama mogła żyć. Chorowała na raka, ale to nie on doprowadził do śmierci

Marcin Radzimowski
Marcin Radzimowski
Wioletta Wojtkowiak
- Zostawiłem mamę siedzącą na krześle na korytarzu w szpitalu pod opieką lekarza i ratownika medycznego. Kiedy wróciłem parę minut później, ich nie było, a mama leżała nieruchomo na posadzce. Jak mam nie mieć żalu? - pyta Dariusz Dąbrowski z Tarnobrzega. Kobieta zmarła dwa tygodnie później w Wojewódzkim Szpitalu w Tarnobrzegu. Okoliczności jej śmierci bada prokuratura.

71-letnia Maria Dąbrowska z Tarnobrzega była pacjentką onkologiczną, dlatego mieszkający na stałe w Wielkiej Brytanii jej syn wrócił, by zaopiekować się kobietą. Pani Maria właśnie była po pierwszej chemioterapii, przed którą czuła się względnie dobrze i normalnie funkcjonowała. Po chemii jednak, jak relacjonuje jej syn Dariusz, zaczęły się wymioty i biegunki. To częste zjawisko u pacjentów onkologicznych, jednak w przypadku osób starszych takie objawy są szczególnie niepokojące.

- To już trwało tydzień i mama była coraz słabsza. Bałem się, że może się odwodnić. Od lekarza onkologa z Warszawy mieliśmy przykazane, że jeśli biegunka i wymioty będą się utrzymywać, trzeba natychmiast skontaktować się z lekarzem lub jechać do szpitala na kroplówkę wzmacniającą. W niedzielę, 18 października, zadzwoniłem na pogotowie z prośbą o przysłanie karetki i zabranie mamy do szpitala - mówi tarnobrzeżanin.

- Odmówiono mi przyjazdu ambulansu. Zaproponowano, że lekarz może przyjechać do mamy, ale to może trochę potrwać, więc jeśli mam środek transportu, to mogę przyjechać z mamą. Mama sama zeszła z czwartego pietra, ja szedłem przed nią, niosąc torby. Wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy do szpitala. Zatrzymałem auto na parkingu i przeszliśmy pod szpital.

Teraz, w związku z pandemią, do budynku od razu z ulicy nikt nie jest wpuszczany. Dariusz Dąbrowski wspomina, że po kilku, maksymalnie dziesięciu minutach przyszedł ratownik w kombinezonie. Było standardowe mierzenie temperatury, po którym zostali wpuszczeni do przedsionka Szpitalnego Oddziału Ratunkowego. Tam pani Maria usiadła na krześle. Ratownik zapytał o objawy, po czym poszedł do lekarza dyżurnego na konsultację.

- Po chwili ratownik wrócił i powiedział, że jest niedziela i jeśli mama zostanie przyjęta na SOR, to trzeba będzie wykonać szczegółowe badania, więc najlepiej pójść do lekarza świątecznej opieki zdrowotnej, wówczas mama skierowana zostanie od razu na oddział. Nie wiedziałem, gdzie ten lekarz przyjmuje, więc ratownik wyszedł z nami na zewnątrz, aby pokazać, jak tam dojść - wspomina Dariusz Dąbrowski. - W tym czasie mama, stojąc, opierała się o drzwi automatyczne. Te się w pewnej chwili ruszyły i mama jakby się zachwiała; chwyciłem ją. Ze środka usłyszałem krzyk: „Co pani wyprawia!” i zobaczyłem biegnącego lekarza. Wyjaśniłem mu, że mama jest odwodniona. Lekarz kazał mamę posadzić na krześle. Powiedział, żebym poszedł po samochód i wjechał na podjazd dla karetek, aby mamę zabrać i podwieźć pod wejście do gabinetu lekarza świątecznej opieki zdrowotnej.

Tarnobrzeżanin kontynuuje, że kiedy szedł po samochód zaparkowany kilkadziesiąt metrów od wejścia na SOR, jego mama siedziała na krześle w przedsionku, a obok stali lekarz i ratownik.

- Lekarz powiedział „proszę się nie martwić, mama zostaje pod naszą opieką”. Kiedy wróciłem parę minut później, ich nie było, a mama leżała nieruchomo na posadzce jakieś dwa metry od krzesełka. Zobaczyłem osoby biegnące z łóżkiem szpitalnym. W tym samym czasie za plecami usłyszałem wołania, żeby zabrać samochód z podjazdu, bo jadą z rodzącą kobietą. Pomyślałem, że może mama zasłabła i położyli ją na podłodze. Teraz już nie mam wątpliwości, że nikt jej nie położył, po prostu musiała upaść

- relacjonuje mężczyzna.

Dariusz Dąbrowski mówi, że kiedy panią Marię odwieziono, jeszcze jakiś czas został, po czym wrócił do domu. Jak mówi, wydzwaniał do lekarza, pytając o stan zdrowia matki.

- Wyniki badań wykazały krwiaki w głowie mamy. Wypytywano mnie, czy mama gdzieś się nie uderzyła w głowę w ostatnim tygodniu, czy nie upadła w domu. Bardzo się zdziwiłem tymi pytaniami, bo przecież pojechaliśmy do szpitala z problemem dotyczącym odwodnienia - mówi tarnobrzeżanin. - Powiedziałem, że ostatnie dwa tygodnie dzień w dzień z mamą jestem i nic takiego w domu nie miało miejsca. Jedyne co to widziałem u was na podłodze mamę. Mamę widział lekarz, ratownik, pracownik ochrony - wylicza mężczyzna.

Tarnobrzeżanin dodaje, że od razu chciał wyjaśnić sprawę i jeszcze w niedzielę powiedział telefonicznie lekarzowi, że zażąda dostępu do monitoringu. Następnego dnia przyszedł w tej sprawie na SOR, by obejrzeć zapis z kamer monitoringu na szpitalnym korytarzu, gdzie doszło do zdarzenia.

- Okazało się, że ochrona ma tylko podgląd na to, co się aktualnie dzieje, ale to się nie zapisuje na serwerze. Podobno była jakaś awaria rok temu i od tamtej pory nikt tego nie naprawił. Będąc obok dyżurki ochrony, w obecności lekarza z SOR-u rozmawiałem telefonicznie z chirurgiem, pytając o przebieg operacji. Usłyszałem, że wszystko przebiegło standardowo, bez komplikacji, że usunęli jeden krwiak. Zapytałem jak długo ten krwiak mógł być w mamy głowie. Odpowiedział, że kilka godzin. Powiedziałem do lekarza z SOR: „widzi pan, to musiało się stać tutaj” - mówi rozgoryczony mężczyzna. - Od razu ze szpitala poszedłem na policję, złożyć zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. Wtedy mama jeszcze żyła. Zmarła dwa tygodnie później, dokładnie 2 listopada. Nigdy nie wybudziła się ze śpiączki farmakologicznej. Wtedy już prokuratura prowadziła postępowanie.

Po śmierci kobiety jej syn zażądał od szpitala pełnej dokumentacji medycznej dotyczącej leczenia pani Marii.

- Popatrzyłem w te dokumenty i własnym oczom nie wierzyłem. Wpisano, że rozpoznanie kliniczne to urazowy krwotok podtwardówkowy, a jego przyczyna to „upadek na tym samym poziomie wskutek potknięcia, poślizgnięcia (w domu)”. Przecież ten dopisek w nawiasie, że „w domu”, jest kompletną bzdurą - mówi Dariusz Dąbrowski z Tarnobrzega. - Przecież mama tamtego dnia sama zeszła z czwartego piętra, sama wsiadła i wysiadła z samochodu, sama przeszła z parkingu. Czy osoba z krwotokiem w głowie dałaby radę to zrobić? Przecież gdyby doszło do wypadku w domu, nawet nie dotykałbym mamy tylko natychmiast wezwałbym pogotowie. Jeśli mama upadła, to tylko w szpitalu, gdzie pozostawiłem ją na chwilę pod fachową opieką. W efekcie tego upadku zmarła.

Na zlecenie prokuratury przeprowadzono sekcję zwłok Marii Dąbrowskiej w Zakładzie Medycyny Sądowej w Krakowie. Opinia biegłych będzie kluczowa dla dalszego przebiegu śledztwa.

Dyrektor Wojewódzkiego Szpitala w Tarnobrzegu szczegółów sprawy nie zna, a o niej samej dowiedział się od nas. 18 października przebywał jeszcze na kwarantannie domowej po tym, jak uległ zakażeniu koronawirusem.

- Trudno mi się odnosić do sprawy, której po prostu nie znam. Mogę jedynie wyrazić ubolewanie z powodu śmierci pacjentki, natomiast co do przyczyn wypowie się organ prowadzący postępowanie, czyli prokuratura. Prokuratura wystąpiła do nas o wydanie dokumentacji medycznej, natomiast o szczegółach postępowania nie zostaliśmy poinformowani - mówi Wiktor Stasiak, dyrektor tarnobrzeskiego szpitala. - Nie mam też informacji, czy o sprawie zostały powiadomione inne organy, jak choćby Okręgowy Rzecznik Odpowiedzialności Zawodowej.
Do sprawy wrócimy.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziennik Zachodni / Wybory Losowanie kandydatów

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie