Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Edward Sroka, trener młodzieżowych reprezentacji Polski w siatkówce o pracy ze słynnymi dziś zawodnikami: Było kilku niepokornych

Bartosz MICHALAK
Edward Sroka (numer 10) był kapitanem drużyny Stali, z którą awansował na zaplecze ekstraklasy
Edward Sroka (numer 10) był kapitanem drużyny Stali, z którą awansował na zaplecze ekstraklasy
Edward Sroka, wieloletni szkoleniowiec młodzieżowych reprezentacji Polski w siatkówce opowiada o tym jak pracowało się ze słynnymi dziś zawodnikami w początkach ich karier. - Ciążyła na mnie ogromna presja i odpowiedzialność - mówi trener.

Wielkie gwiazdy i nasze talenty

Edward Sroka w klubowym pokoju "Vegi”, w którym nie brakuje pamiątek również z czasów jego pracy z młodzieżowymi reprezentacjami Polski
Edward Sroka w klubowym pokoju "Vegi”, w którym nie brakuje pamiątek również z czasów jego pracy z młodzieżowymi reprezentacjami Polski

Edward Sroka w klubowym pokoju "Vegi", w którym nie brakuje pamiątek również z czasów jego pracy z młodzieżowymi reprezentacjami Polski

Wielkie gwiazdy i nasze talenty

W swojej trenerskiej karierze współpracował z takimi siatkarzami jak choćby: Marcin Nowak, Krzysztof Gierczyński, Paweł Zagumny, Paweł Papke, Sebastian Świderski, Piotr Gruszka, Dawid Murek, Robert Szczerbaniuk, Marcin Prus, Grzegorz Szymański, Radosław Wnuk, Krzysztof Ignaczak, Łukasz Żygadło, Michał Bąkiewicz, Wojciech Grzyb, nieżyjący Arkadiusz Gołaś, Michał Winiarski, Marcin Możdżonek. Wśród młodych zawodników Stali Stalowa Wola, którzy pod skrzydłami trenera Sroki odnosili sukcesy na arenie ogólnopolskiej można wymienić nazwiska: Rąpała, Gołojuch, Wielesik, Lipiarz, Frankiewicz, Maślach, Berbecki, Prokop, P. Podpora, J. Podpora, Sroka, Patkiewicz, Błażejczak, Skrzat, Gortych, Siry, Szmejda.

Przez ponad dziesięć lat był zawodnikiem, a następnie kapitanem siatkarskiej drużyny Stali Stalowa Wola, z którą zdołał awansować na zaplecze ekstraklasy. Jak to się stało, że w latach 90. zaczął szkolić wspólnie z Ireneuszem Mazurem, a następnie samodzielnie polskie, młodzieżowe reprezentacje siatkarskie?

Przez kilkanaście lat trenował i wychowywał między innymi takich zawodników jak: Paweł Zagumny, Krzysztof Ignaczak, Sebastian Świderski, Michał Winiarski, Piotr Gruszka, Dawid Murek, Robert Szczerbaniuk, Łukasz Żygadło, Paweł Papke, Michał Winiarski czy Marcin Możdżonek. Edward Sroka, aktualnie trener i prezes "Vegi" Stalowa Wola, opowiedział nam o swoim niezwykłym życiu.

Bartosz Michalak:- Urodził się Pan w Drzęczewie w Wielkopolsce, a mimo to trafił Pan do Stalowej Woli, z którą jest Pan już związany przez ponad 50 lat.
Edward Sroka:
- Większość dzieciństwa, bo prawie dwanaście lat spędziłem w Zielonej Górze. Ze względu jednak na atmosferę zagrożenia tak zwaną zimną wojną oraz tęsknotę ojca za rodzinnymi, mieleckimi stronami, przeprowadziliśmy się na Podkarpacie. Mój tato dostał propozycję pracy w Stalowej Woli. Konkretnie jako kierownik robót budowalnych. Początkowo razem z bratem byliśmy bardzo niezadowoleni z tej przeprowadzki. Miasto Stalowa Wola dopiero się tworzyło, więc mieszkaliśmy w Nisku. Dokładnie przybyliśmy tutaj w 1961 roku. Moi rodzice poznali się na robotach w Niemczech. Mówimy o okresie drugiej wojny światowej. Dane im było razem wrócić do kraju i rozpocząć życie od nowa. Tak się złożyło, że początkowo mieszkaliśmy na Wielkopolsce, z której pochodzi moja mama.

Jak w Pana życiu objawiła się miłość do siatkówki?
Początkowo moją miłością była muzyka. Miałem nawet swoje dwa zespoły, z którymi często zdarzało mi się grać na okolicznościowych imprezach. Sport z głowy ciągle wybijał mi mój ojciec. Zawsze powtarzał stanowczo: "Synu, sport ci chleba nie da". Jak się okazało, był w błędzie (uśmiech). Zainspirowali mnie siatkarze Resovii Rzeszów. Byłem pod wrażeniem żywiołowej publiczności na meczach siatkarzy w rzeszowskiej hali. W Rzeszowie kończyłem technikum zawodowe i pewnego razu zostałem wyciągnięty przez kolegów właśnie na mecz Resovii. Gospodarze grali u siebie z Płomieniem Milowice. Wygrali 3:2. Zawodnicy Resovii byli traktowani przez publiczność, jak herosi. Byłem młodym chłopakiem, zacząłem trenować w Nisku, a po jakimś czasie zgłosiła się po mnie Stal Stalowa Wola. Dostałem nawet specjalny list od działaczy Stali z propozycją gry. Żona była bardzo zadowolona, że kategorycznie zrezygnowałem z muzykowania. Tak się składa, że już w wieku 22 lat byłem po ślubie. Dość szybko pojawiły się na świecie także nasze dzieci. Tak więc pracowałem w stalowowolskiej hucie, do tego dochodziły treningi i czteroletnie studia zaoczne na Akademii Wychowania Fizycznego w Krakowie. Wyobrażasz sobie, jaki byłem zabiegany?

I wręcz podziwiam Pana, bo aktualnie jestem w tym wieku i ciężko mi nawet sobie pomyśleć o tak intensywnym życiu, jakie Pan prowadził…
Nie uśmiechała mi się jednak na dłuższą metę praca w hucie. Mimo, że dosyć szybko uzyskałem stopień "mistrza utrzymania ruchu", marzyłem o zarabianiu pieniędzy na życie poprzez sport. Będąc jeszcze kapitanem Stali Stalowa Wola grałem przeciwko wielu bardzo poukładanym organizacyjnie klubom. Przede wszystkim mam na myśli szkolenie młodzieży, którego w naszym mieście nie było w ogóle! Wówczas podjąłem decyzję, że takie zajęcie zacznę prowadzić społecznie, po pracy. Przez półtora roku organizowałem siatkarskie treningi całkowicie za darmo. Dopiero potem znalazła się dla mnie jakaś "ćwiartka" etatu. A wiesz, dlaczego byłem aż tak zdeterminowany, aby te zajęcia prowadzić?

Nie mam pojęcia.
Po pierwsze pamiętałem, że ja na pierwszy obóz sportowy pojechałem dopiero w wieku 25 lat. Bardzo późno też zacząłem profesjonalne treningi siatkarskie, bo dokładnie rok wcześniej. Nie miałem zatem żadnych szans, aby poważnie rozwinąć się jako siatkarz. Nie miał mnie kto szkolić, jak byłem w wieku dziesięciu czy piętnastu lat. Chciałem, żeby taką szansę otrzymali ambitni chłopcy ze Stalowej Woli, z którymi do dzisiaj żyję w dobrej komitywie. Nie mają mi nawet za złe, że mówiłem do nich "kurduple" (uśmiech). Niektórzy byli tak niscy, że jak jechaliśmy na jakiś turniej, to trenerzy i kibice przeciwnych drużyn złośliwie pytali mnie, czy jestem pewny, że wystawiam te "dzieci" do gry. W pewnym momencie mój najwyższy zawodnik miał tylko 184 centymetry wzrostu. Wyobraź sobie, jak wyglądaliśmy na tle zespołów, których średnia wzrostu sięgała dwóch metrów.

Treningi w mieście zacząłem prowadzić również dlatego, bo nie chciałem, żeby moje ciężko zdobyte wykształcenie poszło na marne. Do dzisiaj nie wiem, jak poradziłem sobie na studiach choćby z biochemią…

No dobrze, ale opowiada mi Pan o trenowaniu młodzieży w Stalowej Woli, ale w jaki sposób dostał się Pan do "centrali", dzięki czemu został Pan szkoleniowcem młodzieżowych kadr Polski?
Zacznę od tego, że nie było w moich planach życiowych zostać trenerem szkolenia centralnego i nigdy o to nie zabiegałem. Nawet nie wiesz, ilu osobom przeszkadzał mój awans. W końcu byłem człowiekiem z siatkarskiej prowincji. Ale to długa historia. Sam nie wiem, jak rodziły się dobre wyniki uzyskiwane przez moich chłopców (śmiech). Nie musiałem i nie chciałem nic nikomu udowodnić, pracując z młodymi siatkarzami Stali. Ciągle uczyłem się "trenerki". Z czasem dostałem jednak nominację na trenera kadry makroregionu środkowo-wschodniego. Oczywiście łączyłem to zajęcie z pracą w Stali. To już były trochę lżejsze czasy, bo nie miałem na głowie pracy w hucie i studiów w Krakowie. W końcu mogłem się skupić na rodzinie i sporcie. Ku zaskoczeniu wszystkich, zaczęliśmy odnosić z kadetami i juniorami "Stalówki" coraz większe sukcesy. Mam na myśli awanse i zajmowane wysokie lokaty na mistrzostwach Polski kadetów oraz juniorów, wygrywane turnieje wojewódzkie. Pierwszym, poważnym sprawdzianem efektów mojej pracy był finał mistrzostw Polski juniorów w Olsztynie, gdzie zajęliśmy szóste miejsce, a medal był w naszym zasięgu! W decydującym meczu w grupie A przegraliśmy z AZS Częstochowa, choć w ostatnim secie prowadziliśmy już 11:0! Pamiętaj tylko, że dawniej grało się "na przewagi", a seta zdobywało się mając 15 punktów. Na turnieju z powodzeniem rywalizowaliśmy z takimi silnymi ośrodkami jak: Kędzierzyn Koźle, Olsztyn, Warszawa czy Jastrzębie Zdrój.

Ważnym momentem był również turniej półfinałowy mistrzostw kraju kadetów w Ozorkowie. Jak zwykle byliśmy skazywani na porażkę. A wszystkie swoje mecze: z Hutnikiem Kraków, z AZS Olsztyn i gospodarzami gładko wygraliśmy i mogliśmy się pakować do Wrocławia na finał. Tam zajęliśmy piąte miejsce, ale zostaliśmy "mistrzami grupy B"! . Z tych powodów w środowisku siatkarskim zaczęto coraz częściej wymieniać moje nazwisko. Szczególnie, że do Wrocławia zjechali się działacze Polskiego Związku Siatkówki. Ludzie łapali się za głowy, jak widzieli zespół, którego chociażby sztab trenerski składał się z jednej osoby. Którego zawodnicy mogli pomarzyć o jakichkolwiek stypendiach finansowych! Większość drużyn miało solidne zaplecze organizacyjno-finansowe. A my w każdym meczu musieliśmy wznosić się na wyżyny możliwości, by udowodniać swoją wartość, bo większość obserwatorów patrzyła na nas, jak na jakiś totalnych amatorów.

Skąd wziął się pomysł na duet trenerów Ireneusz Mazur - Edward Sroka?
Irka ściągnąłem do Stalowej Woli jako zawodnika. Dostrzegłem go jako siatkarza AZS AWF Kraków na turnieju w Sanoku. Ja wówczas powoli kończyłem swoją przygodę z graniem. Zawsze dobrze nam się razem pracowało. On był bardzo rygorystycznym trenerem, więc ja starałem się trochę "odpuszczać" zawodnikom. Pamiętam, że Irek często powtarzał mi na zgrupowaniach: "Ale ten Rudy cię lubi". Chodziło mu o Pawła Zagumnego, któremu nie do końca odpowiadały wojskowe metody Mazura. Paweł doskonale wiedział, że i bez tak ciężkich przygotowań, nie byłoby problemów, żeby na przykład zakwalifikować się na ważną imprezę. Z Zagumnym miałem dobre relacje, ponieważ jako zawodnik też grałem na rozegraniu. Mieliśmy więc o czym dyskutować. Poza tym początkowo nie posiadaliśmy żadnego fizjoterapeuty, dlatego częściowo to ja wykonywałem prace związane z chociażby odpowiednim rozciągnięciem mięśni zawodników. Zazwyczaj to Zagumny przychodził do mnie i mówił: "Trenerze, już nie daję rady" (uśmiech).

W 1993 trenerem kadry seniorów siatkarzy został Ryszard Kruk. Wówczas zaproponował mi on objęcie kadry juniorów, których dotychczas prowadził. Wybrałem jednak pracę w duecie z trenerem Mazurem przy młodzikach. Taka praca od podstaw wydawała mi się bardziej wartościowa. Moja decyzja dla działaczy była wielkim zaskoczeniem! Miałem podstawionego pod nos "gotowca", a wybrałem niepewną przyszłość. Kilka dni później pojechałem na turniej do Pucka, gdzie po raz pierwszy do notatnika wpisałem takie nazwiska jak: Zagumny, Papke, Szczerbaniuk, Gruszka czy Murek. Pierwsze zgrupowanie kadry zorganizowaliśmy w… Stalowej Woli! Chłopaki spali w dawnym hotelu robotniczym, trenowaliśmy na obiektach MOSiR-u, a na obiady chodziliśmy do "Słoneczka".

Jak ciężkie były treningi u Ireneusza Mazura?
Tak ciężkie, że jak po raz pierwszy pojawili się u nas na zgrupowaniu dwaj zawodnicy z Ostrowca Świętokrzyskiego, to na własną odpowiedzialność opuścili je po trzech dniach. Potem dzwonili do mnie, żebym jakoś przekonał Irka, aby znowu ich powołać do kadry.

Konkretnie, o jakich zawodnikach mowa?
Nie wnikajmy w szczegóły (uśmiech). Dzisiaj to poważni, zasłużeni dla polskiej siatkówki ludzie. Wówczas byli jeszcze dziećmi.

Udało się wtedy przywrócić ich do kadry?
W końcu wysłaliśmy im te powołania, ale warunek trenera Mazura był jeden: jadą na zgrupowanie do Zakopanego na koszt własny, a nie Polskiego Związku Siatkarskiego. Poza tym na wszystkich ćwiczeniach musieli być na czele stawki. Ku zaskoczeniu wszystkich dali radę. W kolejnych latach obaj byli powoływani do kadry Polski seniorów, a jeden z nich do dziś gra w ekstraklasie.

Trener Mazur żyje według twardych zasad. To co sobie założy, wykonuje w stu procentach. Regularnie nawet boksuje w Warszawie z Grzegorzem Skrzeczem (uśmiech). Jako siatkarz Stali Stalowa Woli tak podpadł działaczom, że ci najpierw odsunęli go od drużyny, a następnie chcieli mu cofnąć nawet uprawnienia trenera. Kiedyś, pod wpływem uzasadnionych zresztą emocji, na treningu wyraził swoje zdanie, zahaczające o sprawy ustrojowe. Tacy ludzie, którzy bezpardonowo potrafią powiedzieć, to co wszyscy myślą, ale boją się głośno, publicznie stwierdzić, dla wielu byli, są i zawsze będą "niewygodni". Irek to właśnie taki człowiek. Gotowy do każdej rewolucji (uśmiech).

Zdobyliście mistrzostwo świata i Europy juniorów. Dlaczego wrócił Pan do Stalowej Woli?
W Szkole Mistrzostwa Sportowego, którą z czasem przenieśliśmy z Rzeszowa do Spały, pojawiły się "nowe miotły" - osoby z którymi my trenerzy, nie mogliśmy znaleźć wspólnego języka. W 2001 roku kończył się cykl szkoleniowy z moim podstawowym rocznikiem 1981, w skład którego wchodzili tacy zawodnicy jak między innymi: Bąkiewicz, Gołaś czy Grzyb. Zacząłem rozglądać się za innym zajęciem, niekoniecznie związanym z trenerką…

Jeśli chodzi o pracę przy reprezentacjach Polskich, to po tych kilkunastu latach byłem mocno wypalony psychicznie. Presja była na mnie coraz większa, a ja znosiłem to coraz gorzej. Niejeden szkoleniowiec został zniszczony przez chore oczekiwania różnych środowisk. W 2000 roku moi juniorzy zajęli we Włoszech w mistrzostwach Europy piąte miejsce. Kiedyś ten wynik byłby uznany za sukces! A wtedy został on określony jako swego rodzaju porażka. Coraz więcej osób w związkowych strukturach było przeciwko mnie i zarazem pewnej opcji szkoleniowej. Najpierw zrezygnowano z trenera Jana Rysia, potem Ireneusza Mazura, następnie podziękowano mi. Nie rozpaczałem z powodu tego odejścia.

Edward Sroka

Zdjęcie zrobione zaraz po zdobyciu Mistrzostwa Europy Juniorów w Izraelu w 1996 roku. Trener Sroka stoi pierwszy z prawej
Zdjęcie zrobione zaraz po zdobyciu Mistrzostwa Europy Juniorów w Izraelu w 1996 roku. Trener Sroka stoi pierwszy z prawej

Zdjęcie zrobione zaraz po zdobyciu Mistrzostwa Europy Juniorów w Izraelu w 1996 roku. Trener Sroka stoi pierwszy z prawej

Edward Sroka

Urodzony 9 października 1949 roku w Drzęczewie - w latach 1973-84 był siatkarzem i kapitanem Stali Stalowa Wola, z którą zdołał awansować na zaplecze ekstraklasy. Na Akademii Wychowania Fizycznego w Krakowie uzyskał tytuł magistra wychowania fizycznego. Przez 12 lat pracował jako trener młodzieżowych reprezentacji Polski. W duecie z Ireneuszem Mazurem poprowadził polskich juniorów między innymi do zdobycia: mistrzostwa Europy (Izrael, 1996), a także mistrzostwa świata (Bahrajn, 1997). Samodzielnie wywalczył z reprezentacją kadetów między innymi brązowe medale mistrzostw świata i Europy (kolejno: Arabia Saudyjska 1999, Słowacja 1997) . Wcześniej odnosił sukcesy jako szkoleniowiec juniorów Stali Stalowa Wola (szóste miejsce w mistrzostwach Polski juniorów, Olsztyn 1993 / piąte miejsce w Ogólnopolskiej Olimpiadzie Młodzieży we Wrocławiu, 1995), a także trener kadry makroregionu środkowo-wschodniego (drugie miejsce w mistrzostwach Polski makroregionów, 1991). W sezonie 2003/04 pracował jako opiekun pierwszoligowej męskiej drużyny z Gorzowa Wielkopolskiego. Swoją pracę z kobietami rozpoczął w sezonie 1994-95 jako szkoleniowiec pierwszoligowych siatkarek Siarki Tarnobrzeg. W latach 1995-2002 pracował jako trener główny w Szkole Mistrzostwa Sportowego w Rzeszowie, a następnie w Spale. Od 2004 roku szkoli dziewczęta w klubie "Vega" Stalowa Wola. Jest również koordynatorem podkarpackiej kadry siatkarek. W stalowowolskim Zespole Szkół Ogólnokształcących numer 2 w Stalowej Woli jest nauczycielem, a także trenerem.

I wrócił Pan na Podkarpacie na stałe, zaliczając swego rodzaju sportową degradację.
Trener zawsze pozostaje trenerem, bez względu na to czy aktualnie ma zajęcie, czy nie. Szkoleniowiec zwolniony z pracy, to codzienność, ale w żadnym wypadku nie zostaje on wówczas zdegradowany. Nawiasem mówiąc: miałem kilka ofert pracy, nawet z Egiptu, ale miałem dość! Powrót do pracy z młodzieżą w Stalowej Woli był moim wyborem. Postawiłem tym razem na dziewczęta i nie żałuję tej decyzji. Najpierw jednak na prawie rok czasu zrobiłem sobie wolne. Musiałem odpocząć od tych ciągłych podróży po całym świecie, presji wyniku i oczekiwań ludzi z zewnątrz. Miałem taki przesyt podróżowaniem, że nawet żonie nie udawało się mnie nigdzie wyciągnąć na wakacje. Tak pozostało zresztą do dzisiaj. Pamiętaj, że mam swoje lata. Zresztą przypomnij sobie trenerską karierę świętej pamięci Huberta Wagnera. Początki znakomite, ale czym dłużej był w tym zawodzie, tym coraz mniej osiągał znaczących wyników. Rozmawiałem z nim kilka razy i wiem, że pod koniec jego kariery trenerskiej dość mocno zarysował się syndrom psychicznego "wypalenia".

W 2004 roku zadzwonił do mnie pan Janusz Zarzeczny, który był wówczas dyrektorem Zespołu Szkół Ogólnokształcących numer 2 w Stalowej Woli. Zaproponował mi pracę. Od września razem z uczniami ruszyłem do szkoły (uśmiech). Biorąc pod uwagę, że szkoła skupiała i wciąż skupia chłopców wokół koszykówki, ja postanowiłem do siatkówki zachęcić dziewczęta. Z Warszawy udało mi się ściągnąć mojego syna, Mirka. Pracuje z nami również Jakub Patkiewicz. Obaj to moi wychowankowie z okresu pracy w Stali. Wysoko cenię ich zaangażowanie i kwalifikacje.

A może by tak stworzyć w Stalowej Woli drużynę seniorek?
Masz w sobie dużo entuzjazmu, który w nadmiarze może coś dobrego zepsuć. Myślę, że "Vega" będzie przygotowana na taki moment. Na tę chwilę nie ma co jednak dyskutować na ten temat. Nie czas jeszcze na zabieganie o możnych sponsorów, słuchanie komentarzy, że jak jest druga liga, to przydałoby się od razu awansować do pierwszej. Pracujemy z młodymi dziewczętami, które na początku przez dwa lata przygotowujemy mentalnie do długiego procesu szkolenia, ciężkich treningów. Wszystko musi mieć ręce i nogi! Wymagamy od dziewcząt przede wszystkim pożądanych zachowań, również pozasportowych. Mówienia "dziękuję" pani, która poda jej do stołu obiad. "Dzień dobry" i "do widzenia", gdy pojawią się w nowym otoczeniu. To są detale, ale jakże istotne! Diabeł tkwi w szczegółach. Takie zasady wprowadzaliśmy z Mazurem w juniorskich reprezentacjach naszych dzisiejszych mistrzów. Jeśli młody człowiek jest odpowiednio ułożony, można na nim, niczym na swego rodzaju solidnym fundamencie, budować dom.

Dzięki przychylności samorządu lokalnego siatkówka dziewcząt znalazła swoje miejsce na ziemi w postaci Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Zespole Szkół Ogólnokształcących numer 2. Z inicjatorem i orędownikiem całego projektu, dyrektorem Markiem Czoporem, MOSiR-u gdzie została utworzona sekcja piłki siatkowej oraz "Vegi" - stowarzyszenia, szkolącego dziewczęta szkół podstawowych.

Myśli Pan, że polscy siatkarze na trwających mistrzostwach świata, tak jak znakomicie rozpoczęli turniej, tak samo świetnie go zakończą zdobyciem "złota"?
W tej chwili (dzień po zwycięstwie Polaków z Argentyną 3:0 - red.) wszystko układa się tak znakomicie, że aż strach pomyśleć, czy można wygrać tak prestiżowy turniej bez słabszego spotkania i małego spadku formy. Chłopaki grają świetną siatkówkę. Trener Antiga wraz ze swoim asystentem ewidentnie panują nad tym wszystkim. Mimo małego zamieszania z odstawieniem od reprezentacji choćby Bartka Kurka. Nikt nie "odlatuje", nie zadowala się pojedynczym dobrym spotkaniem. Ale zauważ, że Polska nie miała jeszcze okazji odrabiać strat w meczu. Zawdzięcza to tylko sobie, ale to jest ta niewiadoma - jak zachowa się drużyna, jeśli w ważnym meczu będzie przegrywać w setach 2:0? Czy będzie wstanie podnieść się i ograć rywala? Miejmy jednak nadzieję, że nie będziemy musieli być świadkami takich scenariuszy.

Nad jakimi znanymi dzisiaj zawodnikami musiał Pan niegdyś najwięcej pracować?
Było kilku niepokornych, do których trzeba było przyłożyć odpowiednią miarkę, ale ze względów czysto szkoleniowych, to z zawodnikami szczególnie wysokimi takimi jak: Grzegorz Szymański, Radek Wnuk czy Marcin Możdżonek, który ze względu na 211 centymetrów wzrostu miał słabszą koordynację ruchową. Był jednak tytanem pracy i dziś jest jednym z filarów reprezentacji. Dwóch pozostałych trafiło do mnie z Ostrowca Świętokrzyskiego, który jak grał przeciwko "Stalówce", to mecze średnio trwały po 25-30 minut (uśmiech). W Szkole Mistrzostwa Sportowego pracowałem od 1995 roku. Tak jak kiedyś liczyłem, 80 procent wychowanków zaraz po jej ukończeniu, znajdowała miejsca w klubach siatkarskiej ekstraklasy i do dziś są znaczącymi osobowościami! Zapracowali sobie na to ciężką pracą i determinacją, której trochę jakby mniej u obecnej młodzieży. Jest to temat na zupełnie inną rozmowę. Chciałbym na koniec podkreślić, że mam wielką satysfakcję, że to ja, człowiek ze Stalowej Woli, mogłem dołożyć swoją cegielkę do powrotu po kilkunastu chudych latach polskiej siatkówki na salony europejskie i światowe. Do dziś zdarza mi się odbierać oznaki szacunku i uznania wyrażane w wielu środowiskach, nie tylko tych sportowych. To bardzo przyjemne sytuacje.

Trenerzy Sroka i Mazur podczas uroczystej wizyty w Izraelu.
Trenerzy Sroka i Mazur podczas uroczystej wizyty w Izraelu.

Trenerzy Sroka i Mazur podczas uroczystej wizyty w Izraelu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie