Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Eugeniusz Pikus, znany przedsiębiorca z powiatu tarnobrzeskiego: W liście przysiągłem rodzicom, że moja rodzina nigdy nie zazna biedy [ZDJĘCIA]

BARTOSZ MICHALAK, facebook.com/bartosz.michalak1991
Eugeniusz Pikus (urodził się 4 marca 1954 roku w Sokolnikach) - ukończył Zespół Szkół im. Księdza Stanisława Staszica w Tarnobrzegu. W latach 1983-1990 pracował fizycznie we Francji. Przed wyjazdem i po powrocie do Polski zatrudniony w gorzyckim WSK. W 1994 roku założył firmę budowlano-remontową "Słasątdiset”. Od wielu lat związany z piłką nożną w naszym regionie. Najpierw jako jeden ze sponsorów Tłoków Gorzyce, a od kilku lat wspiera Sokoła Sokolniki, który awansował już do czwartej ligi. Ma żonę Grażynę, a także dwoje dzieci: syna Pawła oraz córkę Magdalenę. Jako dziadek może pochwalić się trójką wnucząt (Sandra, Karol i Adam).
Eugeniusz Pikus (urodził się 4 marca 1954 roku w Sokolnikach) - ukończył Zespół Szkół im. Księdza Stanisława Staszica w Tarnobrzegu. W latach 1983-1990 pracował fizycznie we Francji. Przed wyjazdem i po powrocie do Polski zatrudniony w gorzyckim WSK. W 1994 roku założył firmę budowlano-remontową "Słasątdiset”. Od wielu lat związany z piłką nożną w naszym regionie. Najpierw jako jeden ze sponsorów Tłoków Gorzyce, a od kilku lat wspiera Sokoła Sokolniki, który awansował już do czwartej ligi. Ma żonę Grażynę, a także dwoje dzieci: syna Pawła oraz córkę Magdalenę. Jako dziadek może pochwalić się trójką wnucząt (Sandra, Karol i Adam). Bartosz Michalak
O szczęśliwym uniknięciu śmierci we Francji, przykrym incydencie na stadionie w Gorzycach, słynnym "wypadnięciu" z drugiego piętra, a także rezygnacji z testowania… Jakuba Błaszczykowskiego - Eugeniusz Pikus opowiedział nam o swoim życiu.
Trójka wnuków - najważniejsze osoby w życiu Eugeniusza Pikusa.
Trójka wnuków - najważniejsze osoby w życiu Eugeniusza Pikusa. archiwum prywatne

Trójka wnuków - najważniejsze osoby w życiu Eugeniusza Pikusa.
(fot. archiwum prywatne)

Jest pan cholerykiem. Kojarzy mi się pan też, jako niezwykle "głośny" człowiek. Miłość do piłki nożnej pozwala panu trochę "wyluzować"?
Przede wszystkim muszę pracować. Mam dopiero 61 lat i nie potrafię spokojnie usiedzieć w domu dłużej, niż jeden dzień. Na ten temat więcej powiedziałaby ci moja żona, której zdarza się stwierdzić: "Idź już do tej pracy, jedź na ten mecz, bo nie da się z tobą wytrzymać" (uśmiech). Co do piłki nożnej, to w Sokolnikach nie pełnię roli żadnego prezesa czy działacza. Mam kaprys, żeby wspierać drużynę z mojej rodzinnej miejscowości. Tyle. Uwielbiam pasjonatów, a takich można znaleźć w ligach amatorskich.

Proszę, napisz o dwóch osobach. Bogdan Rękas i Jarosław Zboch. To ludzie, dla których nie liczy się kasa, a dobro klubu, drużyny. Pieniądze muszą zdobyć w normalnej pracy, harując w wyczerpującym systemie czterobrygadowym.

Pana ukochany Sokół Sokolniki właśnie awansował do czwartej ligi. Co dalej?
Chłopaki drugi rok z rzędu zrobili awans. Trafili do wojewódzkiej klasy rozgrywkowej. Za to należy im się szacunek. Jednak bez wsparcia gminy Gorzyce, klub nie przystąpi do czwartej ligi. Potrzebna jest chociażby trybuna na dwieście osób, montaż sektora dla kibiców gości. Poza tym każdy mecz u siebie musi być nagrywany.

Na pewno dobrym symptomem nie jest fakt, że wójt gminy nie pojawił się na naszym ostatnim meczu, który decydował o awansie. Nie wykonał nawet telefonu z gratulacjami dla zarządu i zawodników! To jest klub z Sokolnik, dlatego drużyna ma grać dla mieszkańców tej miejscowości. Nie wchodzi w grę żadna "przeprowadzka"! W klubie funkcjonuje grupa trampkarzy, jest nawet szkółka piłkarska "Lider". To naprawdę wygląda obiecująco. Proszę pamiętać, że miejscowa ludność na przestrzeni ostatnich lat co najmniej dwukrotnie musiała podnieść się po skutkach powodzi.

Podobno gmina Gorzyce ma wójta, który, oprócz bezgranicznej miłości do Polskiego Stronnictwa Ludowego, lubi też sport…
Czas wszystko zweryfikuje. Ja też nie mogę wypowiadać się, jakbym był prezesem klubu, czy właścicielem obiektu Sokoła, który przecież należy do gminy. Jestem właścicielem firmy budowlano-remontowej i za zadanie mam regularnie płacić ludziom za ciężką pracę.

Miałem w swoim życiu różne momenty. Jako dziecko opiekowałem się sparaliżowaną babcią. Nie było gadania, że Gienek jest mały. Rodzice szli w pole, a ja musiałem stanąć na wysokości zadania. Z Polski też nie chciałem wyjeżdżać. Tęsknota, stres przed wyjazdem w nieznane, lęk przed niepowodzeniem - w pierwszym liście do moich rodziców pisałem ze łzami w oczach, że zrobię wszystko, aby moja rodzina nigdy nie musiała zaznać biedy i strachu przed nią. Większość pewnie by się załamała na moim miejscu…

Co konkretnie ma pan na myśli?
W 1983 roku byłem zmuszony wyjechać z kraju. Przez siedem lat mieszkałem we Francji. Było mi o tyle łatwiej, że znałem już język francuski, ponieważ moja mama uczyła mnie go w wolnych chwilach. Przez pół roku szwendałem się po różnych firmach. Niektórzy powiedzieliby, że głodowałem w tym czasie, ale dla mnie ziemniaki z mlekiem, czy stara bagietka z przecierem pomidorowym, to żadna tragedia.

W dzieciństwie nauczono mnie chodzić co tydzień do kościoła. Zostało mi to na lata i pomogło w tamtym kryzysie. W końcu trafiłem do paryskiej firmy budowlanej o nazwie "Sept", czyli po polsku "Siedem". Pracowałem w niej przez siedem lat. Od zwykłego pracownika awansowałem do kierownika budowy. Mam ciarki na plecach, jak wspominam o żelbecie, który spadł na mnie w pierwszych miesiącach pracy. Trzydzieści centymetrów i przeciąłby mnie na pół. W taki sposób uczyłem się życia na Zachodzie…

Czemu w ogóle musiał pan wyjechać z Polski?
"Duszno" tu było. Jako pierwszy szef Solidarności w gorzyckim zakładzie, nie miałem co liczyć na przychylność tak zwanej "władzy". Chcąc się czegoś dorobić w życiu, trzeba było po prostu stąd uciekać. We Francji mogłem zostać na stałe, ale ja od początku miałem jasny plan: zarobić, wrócić i ułożyć sobie życie w rodzinnych stronach. To z kolei zawdzięczam świętej pamięci dyrektorowi Janowi Krzemińskiemu. To on przyjął mnie dwukrotnie do WSK, to on oprócz ojca, do którego co ciekawe całe życie mówiłem "tatusiu", miał największy wpływ na ukształtowanie mnie jako pracownika.

Nazwa pana firmy, wzięła się od… siedmiu lat pracy w firmie o nazwie "Sept"?
Dokładnie. "Słasątdiset" to po prostu "siedemdziesiąt siedem". Firma powstała w 1994 roku. Startowałem z jednym pracownikiem, który zresztą pracuje razem ze mną do dzisiaj. W pamięci utkwiła mi stara "Łada" z przyczepą. Koszmarnie brzydkie, ale solidne auto, które służyło nam jako pojazd służbowy. Zaczynaliśmy od malowania korytarzy. Zapewne jednak chcesz usłyszeć o jakichś historiach, które dobrze się "sprzedadzą".

Na tym to polega.
Dyrektor Krzemiński po zwolnieniu z zakładu wpadł w dołek. Ludzie źle go traktowali. Nie doceniali jego wieloletniej pracy, pamiętali natomiast jego ostry charakter. Ja od dyrektora nigdy się nie odwróciłem. Razem jeździliśmy na mecze Tłoków. 2 grudnia 2000 roku był najczarniejszym dniem w historii mojej firmy. Razem z kilkunastoma pracownikami nie zostaliśmy wpuszczeni na zakład. Ja wiem, że była to konsekwencja moich dobrych relacji z Janem Krzemińskim, ale zostawmy to. Do kwietnia nie mieliśmy żadnych zleceń. To miała być dla mnie nauczka. Wówczas pomogli mi rodzice. Ze swoich oszczędności wypłacali pracownikom pensje…

Dlaczego tak potoczyły się losy dyrektora Jana Krzemińskiego?
Nie znasz tego przysłowia? Ludzie wybaczą ci wszystko, oprócz sukcesu. Będą cię wyzywać od parszywych złodziei, żeby sobie ulżyć. Dyrektor Krzemiński przez lata pracy miał multum sukcesów na swoim koncie. Nie był to najmilszy człowiek na świecie. Nie wchodził z nikim w żadne układy! A takich osób się nie lubi! Dopóki był dyrektorem wszyscy klepali go po ramieniu. Na emeryturze chciano mu udowodnić, że nic już nie znaczy. Pomijano podczas ważnych uroczystości.

W dniu, w którym pan Jan dostał zawału i zmarł, siedziałem z nim na jubileuszu WSK. Wyczytywani byli zasłużeni pracownicy. W pewnym momencie dyrektor Krzemiński był pewny, że przyszła pora na niego. Poprawił spodnie, wręcz przygotował się do wyjścia na środek sali, a w tym momencie został odczytany jakiś przydupas zarządu. Twarz pana Jana zrobiła się sino-blada. Chciałem odwieźć go do domu, ale on postanowił się przespacerować. Sto metrów przed klatką dostał zawału i zmarł…

Co mi pan powie o swojej styczności z… alkoholem?
Ten wywiad nie jest po to, żeby zakłamywać rzeczywistość. Nie wstydzę się tego, że lubię się napić. Powiem więcej. Kilka lat temu spokojnie można było mnie nazwać alkoholikiem.

Po pierwszym przegranym meczu barażowym Tłoków Gorzyce z Radomiakiem Radom 1:3, zajrzał nam w oczy spadek z pierwszej ligi. Przez tydzień piłem na umór. Wypadłem z drugiego piętra mieszkania, w którym wtedy jeszcze mieszkałem z żoną. Miałem zakaz wyjścia na drugi rewanżowy mecz. Żona poszła na działkę, zabrała klucze i zatrzasnęła za sobą drzwi. Postanowiłem wyjść przez balkon. W końcu we Francji człowiek nie takie rzeczy robił na budowach. Poślizgnąłem się, spadłem na ziemię. Złamałem nogę, a na drugi dzień czytałem w gazetach, że działacz Tłoków był tak zdołowany spadkiem drużyny, że chciał popełnić samobójstwo…

Odkąd na świecie pojawiły się wnuki, moje życie trochę się zmieniło. Trójka wnucząt, to mój sens życia. Nie pozwolę, żeby wstydziły się za dziadka. Za bardzo je kocham.

Z tego co wiem, najstarsza wnuczka usłyszała na meczu w Gorzycach kilka gorzkich słów na temat dziadka.
Mowa o zeszłorocznym derbowym spotkaniu Tłoków z Sokolnikami. Grupa kibiców, którym jeszcze kilka lat temu umożliwiałem wyjazdy na mecze, postanowiła… nawet nie wiem, jak to powiedzieć. Po prostu mnie wyzywali. To były chóralne okrzyki. Najbardziej było mi przykro, kiedy moja wnuczka spytała: "Dziadku, dlaczego oni tak krzyczą?".

Jaki, pana zdaniem, był powód tych śpiewów?
Chęć zemsty za to, że pomagam wrogiemu klubowi z Sokolnik. Poza tym niektórzy kompletnie nie rozumieją, dlaczego z Gorzyc zniknęła poważna piłka…

Dlaczego?
Powiem tylko tyle. Gdyby niektórzy dowiedzieli się, ile pieniędzy "wpompowałem" w klub i na co te pieniądze tak naprawdę potem szły, to przez gardło nie przeszłyby im wulgaryzmy skierowane w moim kierunku. To ja namówiłem do gry w Gorzycach i utrzymywałem takich piłkarzy jak Dariusz Solnica. Wcześniej jeździłem za trenerem Jackiem Zielińskim, żeby dla Gorzyc zostawił etat w szkole i pracę w klubie z Ożarowa.

Kiedy byli piłkarze Rakowa Częstochowa - Piotrek Bański i Krzysiek Kołaczyk polecali zarządowi młodziutkiego Kubę Błaszczykowskiego, byłem skłonny po niego jechać. Usłyszałem wtedy, że "takich Błaszczykowskich, to jest tutaj na pęczki". Szkoda się denerwować.

Czyli gdyby zgłosił się do pana ktoś z Siarki Tarnobrzeg, która ma teraz problemy z "dopięciem" budżetu na nowy sezon, to byłby pan na "nie"?
Zdecydowanie wolę pomagać chłopakom, dla których klub z Sokolnik jest czymś więcej, niż miejscem zarobku. Tarnobrzeg zawsze wspominam ciepło. Po pierwsze uczyłem się w popularnym "Górniku", a po drugie wywalczyłem z tą szkołą mistrzostwo Polski szkół chemicznych w piłce nożnej. To już jednak nie jest czas na zapijanie stresów związanych ze słabymi wynikami zespołu, niesprawiedliwą krytyką ludzi. Chcę pracować do śmierci na godne życie wnuków.

Kończąc. Próbuje pan czasami odczepić od siebie łatkę złego i gburowatego szefa?
To, że klnę jak szewc nie oznacza, że jestem zły. Poza tym ludzie nie muszą mnie kochać. Ludzie muszą mieć płacone na czas za pracę, jaką wykonują. Tego nauczył mnie dyrektor Krzemiński. Jest wielu szefów, którzy są niezwykle uprzejmi, kulturalni, pięknie ubrani, taktowni, ale mają jedną wadę - oszukują i okradają swoich pracowników. To ja już wolę być tym "złym gburem".

Z pamiątkowym pucharem za awans zespołu Sokoła Sokolniki do czwartej ligi.
Z pamiątkowym pucharem za awans zespołu Sokoła Sokolniki do czwartej ligi. archiwum prywatne

Z pamiątkowym pucharem za awans zespołu Sokoła Sokolniki do czwartej ligi.
(fot. archiwum prywatne)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie