Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Gang zabójców" spod Kielc skazany. Wyroki: dożywocie

Elżbieta Zemsta [email protected]
Po raz drugi członkowie budzącego przed laty trwogę "gangu zabójców" właścicieli kantorów usłyszeli wyroki. Mieszkańcy podkieleckich wiosek zostali skazani na dożywocia.

Byli świetnie przygotowani, znali rozkład dnia swych ofiar, topografię terenu. Bezwzględni w pozbawianiu życia. Na co dzień przykładni synowie, mężowie i ojcowie. Mieszkańcy podkieleckich wiosek oskarżeni o pięć zabójstw właścicielach kantorów po raz drugi usłyszeli wyroki. Dożywocie.
Rola do odegrania

54-latek. Niski, krępy. Przykładny mąż i ojciec. Plantator truskawek z podkieleckiej gminy. Drugi, Marcin dziś 37-letni kawaler spod Kielc. Na utrzymaniu rodziców. Wcześniej karany za drobne przestępstwa, miał być tym, który pociągał za spust. I Piotr 44-latek, wysoki, szczupły. Frezer w zakładach Mesko w Skarżysku-Kamiennej. Ojciec dwójki dzieci. To on miał dostarczać broń i - jak trzeba - zabijać.

"Gang zabójców" - jak ochrzciły ich media budził postrach wśród zamożnych biznesmenów, właścicieli kantorów w całej Polsce. Gang działał z zaskoczenia, wybierał średnie miasta a o negocjacjach z zabójcami nie mogło być mowy. Upatrzoną ofiarę zabijali na miejscu, a dopiero później sprawdzali, czy miała pieniądze.

Każdy z członków gangu, miał swoją rolę do odegrania - opowiadali śledczy. Zbrodnie przygotowane były w najmniejszym szczególe, planowane z wyprzedzeniem. Zdaniem prokuratury całością zawiadywał 54-letni teraz Ryszard. - To on organizował rozpoznanie terenu, obserwował przyszłą ofiarę, poznawał jej zwyczaje. Także dostarczał broń i organizował drogę ucieczki - mówiła w czasie pierwszego procesu "gangu kantorowców" prokurator Katarzyna Płończyk z Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie, która prowadziła sprawę. - Pozostali byli włączani dopiero w końcowej fazie obserwacji, aby doprecyzować szczegóły. To oni strzelali i zabierali pieniądze ofiarom. Ale zawsze ostateczny głos należał do 54-latka.

Wybór ofiar nie był przypadkowy. Celami gangu byli ci, którzy nosili przy sobie pieniądze: osoby z reklamówkami, torbami, plecakami, saszetkami. Warunkiem koniecznym były jednak zwyczaje ofiar. Ryszard, który robił rozpoznanie cenił powtarzalność, schematy, utarte przyzwyczajenia swych potencjalnych ofiar. Ważna była też lokalizacja kantorów i mieszkań ich właścicieli. Dobrze, gdy były usytuowane tak, by droga ucieczki nie sprawiała kłopotów.

Nic nie pozostawiano przypadkowi. Nawet pory roku, czy pogody. O swych ofiarach wiedzieli wszystko: czy mają dzieci, psa, znali markę samochodów, wiedzieli o której wracają z pracy. Strzelali tak, by zabić. W głowę, w klatkę piersiową. Nawet nie sprawdzali co jest w reklamówce, neseserze, siatce. Zabierali to co znaleźli i uciekali. Bez świadków, nieuchwytni.

Pierwsza "akcja"

Do pierwszej wspólnej akcji, która miała być swoistą próbą dla 44-letniego Piotra doszło w grudnia 2005 roku w Kraśniku. 44-latek został zwerbowany przez Ryszarda. Znał się na broni, pokusą były też pieniądze. Szybkie, łatwe. Trzeba tylko strzelić.

Ofiarą, jaką wytypował Ryszard, był 54-letni właściciel jednego z kantorów w Kraśniku. Na celowniku Ryśka mężczyzna był od kilku miesięcy. 54-latek był obserwowany. Wkrótce Ryszard znał doskonale jego rozkład dnia, przyzwyczajenia.

54-latek, jak miał w zwyczaju w grudniowe popołudnie 2005 roku zostawił swój samochód na przyblokowym parkingu. Nie wiedział, że w pobliżu czaił się Piotr, że w reklamówce miał pistolet. I nóż. W razie, gdyby broń zawiodła. Gdy 54-latek wysiadł z auta, Piotr zbliżył się, strzelił dwa razy od tyłu. - Mężczyzna nie upadł. Odwrócił się do napastnika i zapytał, czego chce. 44-latek strzelał więc dalej. Ale mężczyzna wciąż stał. Przewrócił się dopiero wtedy, gdy napastnik uderzył go kolbą w głowę - relacjonowano przebieg zdarzeń w akcie oskarżenia.
44-latek zabrał plecak, który 54-latek miał przy sobie. Jak ustalono w śledztwie - w środku było 70 tysięcy złotych, które podzielili po równo z Tadeuszem. Za pieniądze Piotr miał kupić samochód, resztę dołożył do domowej kasy.

Niemal każda z kolejnych akcji miała identyczny schemat: najpierw wnikliwa analiza dnia ofiary, opracowanie planu ucieczki, zabójstwo i podział ewentualnych łupów. Niewiele ponad miesiąc po zdarzeniach z Kraśnika gang zaatakował na Śląsku. Wybrali 49-letniego mieszkańca Sosnowca, który prowadził kantor w Dąbrowie Górniczej. Ataku dokonano pod koniec stycznia 2006 roku, gdy mężczyzna siedział jeszcze w swoim aucie przed blokiem. Strzał oddano przez szybę. Tu jednak o szczęśliwym zakończeniu dla ofiary zdecydował chyba tylko cud. Mężczyzna przeżył, chociaż otrzymał strzał w głowę. Nie widział twarzy napastnika, tylko jego sylwetkę. Według śledczych mężczyzną, który strzelał był Piotr.
Z samochodu 49-latka zabrano reklamówkę, ale - jak się później okazało - były w niej tylko dokumenty i damskie kosmetyki.

Kolejny napad zaplanowano w Tarnowie, rok po wydarzeniach w Sosnowcu, w styczniu 2007 roku. 57-letnia ofiara pomagała prowadzić kantor należący do córki. Mężczyzna zwykle nosił przy sobie dużą torbę, w której - jak myśleli napastnicy - mogły się znajdować pieniądze. Do ataku doszło, gdy 57-latek wracał chodnikiem między blokami do swojego mieszkania. Zabójca podbiegł i strzelił. W zrabowanej torbie i kurtce 57-latka nie było pieniędzy.

Determinacja czy też potrzeba szybkiej gotówki była być może motorem napędowym do kolejne akcji, która odbyła się już trzy dni po Tarnowie. Tym razem w Piotrkowie Trybunalskim. Ponoć 54-letni właściciel kantoru z Piotrkowa był obserwowany równolegle z 57-latkiem z Tarnowa. Mieszkaniec Piotrkowa był osobą znaną w mieście, kandydował do Rady Miasta.
W Piotrkowie mieli zaatakować Piotr i Ryszard. Już wtedy - jak twierdził Piotr w rozmowie z prokuratorem - zaczęło się w nim budzić poczucie winy.

- Nie miałem siły zabić, ale nie umiałem też odmówić - wyjawi później śledczym. Ryszard postanowił do akcji włączyć trzeciego mężczyznę - obecnie 37-letniego Marcina o pseudonimie "Młody". To ten ostatni miał strzelać, a Piotr miał przeszukać ofiarę. Zakładano, że w napadzie może zginąć też żona właściciela kantoru, bo często razem wracali do domu. 1 lutego 2007 roku do garażu domu wjechał tylko 54-latek. - Wysiadł z auta i wtedy podbiegł do niego 37-latek i wystrzelił dwie serie z maszynowego pistoletu skorpion. Napastnicy przeszukali ofiarę, ale nie znaleźli pieniędzy. Rozbiegli się - zapisano w akcie oskarżenia.

Tak przebieg tamtych zdarzeń zapamiętał Piotr: - W dniu, gdy to się wydarzyło do garażu z pistoletem wszedł "Młody", usłyszałem strzały. Wszedłem do środka, było ciemno. "Młody" zaczął przeszukiwać samochód, ale nic nie znalazł. Później rozdzieliliśmy się i odjechaliśmy. Następnego dnia rano zadzwoniłem do Ryszarda. Powiedział mi, że we dwóch z "Młodym" wrócili na miejsce i zajęli się żoną tego mężczyzny. "Młody" miał ją pobić łyżką od kół samochodowych. I tu, jak się później okazało, łupów do podziału nie było. Ryszard będzie uspokajał kompanów, a na wieść o braku pieniędzy stwierdzi tylko, że "takie jest ryzyko zawodowe".

Brutalni zabójcy

Dwadzieścia dni później, 1 lutego 2007 roku doszło do najbardziej brutalnego z zabójstw. W Myślenicach. Wybór Ryszarda padł na braci bliźniaków - obaj prowadzili kantory, mieszkali po sąsiedzku, ale tylko jeden - według Ryszarda - przewoził większą gotówkę. Zabójcy mieli zaczaić się na podwórku posesji 62-letniego mężczyzny. Według późniejszych ustaleń śledztwa, przyszli zabójcy wzięli ze sobą dwie sztuki broni, a nie jak zwykle, jedną. To na wypadek, gdyby trzeba wyeliminować brata przyszłej ofiary

W dniu ataku Ryszard dał znak kompanom, że 62-latek wraca do domu. Piotr i Marcin zaczaili się w wiacie garażowej, mieli pistolety. - Przed dom podjechał samochód biznesmena. Wysiadł syn. Zamknął bramę, a potem chciał odebrać od ojca pieniądze i zanieść je do domu. Wtedy Wojciech zaczął strzelać. Ranny syn, słaniając się na nogach, próbował uciekać. Ale Piotr go dobił - wynikało z aktu oskarżenia.

I syn i ojciec zginęli na miejscu. A napastnicy uciekli z gotówką - jedną z największych ich łupów - 160 tysięcy złotych w różnych walutach.
Po napadzie w Myśleniach policjantom udało się stworzyć portret pamięciowy zabójców. Szybko powiązano ostatnie zdarzenia z wcześniejszymi z Piotrkowa, Sosnowca czy Tarnowa. Kilkanaście dni później w marcu 2007 roku do kilku mieszkań powiatu kieleckiego weszli policjanci. Zatrzymano trzech mężczyzn: Ryszarda, Marcina i Piotra.

Wyrok: dożywocie!

Tylko ten ostatni przyznał się do winy, zaczął współpracować ze śledczymi. Opisał szczegółowo każdy z napadów, w jakim brał udział. Płakał, żałował. Na sali sądowej przepraszał rodziny ofiar. Ryszard i Marcin beznamiętnie patrzyli na zebraną rodzinę zamordowanych. W pierwszym procesie, który toczył się przed Sądem Okręgowym w Krakowie Piotr usłyszał wyrok 15 lat - wyjątkowy łagodny, tylko dlatego, że chciał współpracować. Ryszard i Marcin usłyszeli wyrok dożywocia, jednak tamto orzeczenie dla Ryszarda i Marcina nie utrzymało się, sprawa ze względów formalnych wróciła do ponownego rozpoznania. Po blisko trzyletnim, kolejnym procesie w ostatnią środę zapał kolejny wyrok dla Ryszarda i Piotra. Dożywocie.

PS. Imiona zostały zmienione.

Więcej zarzutów?
Po zatrzymaniu 54-latka śledczy badający jego sprawę postanowili wrócić do innych, niewyjaśnionych zabójstw z terenu południowo-centralnej części Polski aby sprawdzić, czy gang nie był powiązany z innymi, niewykrytymi sprawami. Póki co nie udało się powiązać innych, poza Cedzyną przestępstw, w które zamieszany mógł być 54-latek. Śledczy cały czas badają historie sprzed lat licząc, że natrafią na nowe tropy.

Wyrok za Cedzynę

54-latek zasiadający na ławie oskarżonych w krakowskim procesie, był także głównym oskarżonym w głośnej sprawie, jaka toczyła się przed kieleckim Sądem Okręgowym.
Chodziło o zabójstwo trójki obywateli Ukrainy sprzed ponad dwudziestu lat. Z ustaleń policyjnych wynika, że we wrześniu 1991 roku dwóch mężczyzn: 40- i 41-latek oraz 24-letnia kobieta zatrzymali się na parkingu w Cedzynie. Tam również przyjechali trzej mieszkańcy powiatu kieleckiego, którzy mieli wcześniej śledzić swoje przyszłe ofiary. 40- i 41-latek zginęli od strzałów z pistoletu, a ich towarzyszka - 24-latka - najpierw została brutalnie zgwałcona, a następnie z bliskiej odległości zastrzelona.

Dopiero po 18 latach, w 2009 roku zatrzymano podejrzanych o popełnienie zbrodni. Kluczowymi dla rozwiązania sprawy były badania genetyczne, które potwierdziły obecność oskarżonego na miejscu zabójstwa. Istotne były też zeznania świadka - 44-latka skazanego w procesie dotyczącym zabójstw właścicieli kantorów.
Jeden z oskarżonych nie dożył procesu - znaleziono go powieszonego w celi. Drugi, dziś 54-letni mężczyzna usłyszał wyrok 25 lat więzienia za udział w zbrodni w Cedzynie.
Wyrok jest już prawomocny

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: "Gang zabójców" spod Kielc skazany. Wyroki: dożywocie - Echo Dnia Świętokrzyskie

Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie