Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Generał Roman Polko: Najważniejsza jest teraz rodzina, nic tego nie zmieni

Teresa Semik
Mama oczekiwała, że zostanę sztygarem – mówi generał dywizji dr Roman Polko, były dwukrotny dowódca jednostki specjalnej GROM, były wiceszef Biura Bezpieczeństwa Narodowego, sprawdzał się na misjach w byłej Jugosławii i Kosowie, w Iraku i Afganistanie. Teraz rezerwista, mąż i ojciec dwójki maluchów. Wrócił do rodzinnych Tychów

Generał Eisenhower, dowódca sił alianckich z II wojny światowej, mówił: „Nienawidzę wojny tak, jak nienawidzić może tylko żołnierz, który ją przeżył, widział całe jej okrucieństwo i głupotę”. Podziela pan te emocje?

Oczywiście. Na wojnie nic nie jest czarno-białe. Wszystko jest szare, a właściwie brudne. Na wojnie nie ma bohaterów. Na pewno nie jest nim pilot drona, który siedzi w wygodnej bazie i niszczy wroga. Nie jest nim ktoś, kto ma wielokrotnie większą przewagę. Podczas misji w Bagdadzie złapaliśmy terrorystę, który, notabene, studiował w Szkole Orląt w Polsce. Żaden to triumf, kiedy widzisz, że jego syn łapie za broń i staje w obronie ojca. Na szczęście nie byliśmy zmuszeni do niego strzelać.

Wojenne przeżycia wciąż są z panem?

Na pewno tamte doświadczenia nauczyły mnie pokory wobec życia. Mam inne podejście do rzeczy materialnych, bo widziałem, jak piękne domy rozsypywały się w jednej chwili, jak musieli z nich uciekać ludzie. Porzucając dorobek swojego życia minowali wejścia do swoich domów, z nadzieją, że gdy kiedyś powrócą, to nie będą okradzione. Nauczyłem się też szacunku dla innych kultur.

Jestem pacyfistką, bo życie jest krótkie, a świat zbyt mały, by czynić go polem walki.

W takim rozumieniu też jestem pacyfistą.

Mnie trudno pojąć, czemu żołnierz idzie do ataku. A panu?

Jeżeli ktoś wybiera taki zawód, nie ma wyjścia. Wie, na co się zdecydował, podpisał kontrakt. Jest też presja wewnętrzna; muszę się sprawdzić, nie mogę zawieść kolegów. Podczas misji w Zatoce Perskiej, kiedy GROM zdobywał strategiczną platformę naftową, mówię do jednego z żołnierzy, dowódcy zespołu, żeby szedł w środku i kontrolował sytuację, bo jest najbardziej doświadczony. A on na to: dowódco, ja pójdę pierwszy. Wiedzieliśmy, że to bardzo niebezpieczna misja, platforma może być zaminowana i gdy my nią wejdziemy – wylecieć w powietrze. Ale też wiedzieliśmy, jak duży jest to dla nas sprawdzian – także wobec sojuszników z USA i GB. Przed wyjściem na akcję żołnierze pisali listy pożegnalne do rodziny, gdyby nie wrócili. Szli na trzeźwo, świadomi zagrożenia, z poczucia odpowiedzialności. Miałem zaszczyt dowodzić takimi ludźmi.

Zamiłowanie do wojska to jakaś rodzinna tradycja?

Wręcz przeciwnie. Jak to na Śląsku, moje tradycje są raczej górnicze. Mama oczekiwała, że zostanę sztygarem, jak to śląski chłopak. Tata pracował w kopalni Piast, potem Ziemowit. Brat – na Wujku, był tam także w 1981 roku, gdy strzelano do górników. Ja chciałem studiować. Skończyłem I LO im. Kruczkowskiego w Tychach. Pomyślałem, żeby najpierw zaliczyć wojsko, a dopiero potem iść studia, już bez obciążeń. Wybrałem szkołę oficerską we Wrocławiu, kalkulując, że po odsłużeniu uda mi się przenieść na cywilną uczelnię, może od razu na drugi rok. Okazało się jednak, że radzę sobie całkiem dobrze. Chyba zaowocowała śląska dyscyplina. Po dwóch miesiącach zostałem pierwszym dowódcą drużyny. Zacząłem skakać ze spadochronem. Pociągnęło mnie życie pełne przygód.

Polska wydała mnóstwo pieniędzy, żeby pana wyszkolić i w 2009 roku, w wieku 47 lat, wysłała na emeryturę. Co to za kraj?

Też nad tym ubolewam, zwłaszcza że nie jestem odosobnionym przykładem. To dotyczy ogromnej grupy ludzi, którzy ostatnio odeszli z wojska. Żaden kraj nie wyrzuca takich ludzi w nicość. Jeżeli wykłada pieniądze na ich edukację, to oni muszą je odpracować.

Powiedział pan kiedyś, że tylko na polu bitwy czuje się jak ryba w wodzie. Co jest tym polem bitwy w rezerwie? Rodzina?

Niektórzy teraz mówią: „byłeś w wojsku, to chodź postrzelać”, a mnie się strzelać już nie chce. Niemniej nadal odczuwam satysfakcję z mojej służby w Iraku, Afganistanie, a szczególnie w dawnej Jugosławii – mogę tam pojechać w każdej chwili z podniesioną głową. Wiem, że zrobiliśmy tam kawał dobrej roboty.

I co jest w życiu ważne?

Armia nie liczyła się z rodziną. Dwa lata spędziłem w Jugosławii, rok w Kosowie, w międzyczasie były kursy, a miejsce zamieszkania nigdy nie doganiało jednostki, w której akurat służyłem, bo byłem przerzucany z jednego garnizonu do drugiego. To spowodowało, że moje dorosłe już teraz dzieci prawie nie miały ze mną kontaktu. Na szczęście wyrosły na porządnych ludzi, co mnie cieszy i co zawdzięczam mojej byłej żonie. Jestem pełen szacunku, że podołała.

Syn nie próbował iść w pana ślady?

Tylko się ze mną drażnił, ale ostatecznie skończył SGH. Z drugą żoną Pauliną mam dwójkę dzieci. Z żoną Pauliną świetnie się rozumiemy, razem pracujemy i odpoczywamy. Teraz najważniejsza jest rodzina i nie ma takich ofert, które by mnie skusiły, by wyjechać na jakiś kontrakt, a rodzinę zostawić.

Jest pan generał instruktorem spadochronowym, strzeleckim, narciarskim. Jak z takiej aktywności przechodzi się w stan spoczynku?

Żony na nartach nie potrafiłem nauczyć, ale mam nowe wyzwania. Po powrocie do rodzinnych Tychów Mariusz Czerkawski zaproponował mi grę w hokeja w meczach charytatywnych, a ja nawet jeździć na łyżwach nie potrafiłem. Musiałem się nauczyć. Wciąż biegam w maratonach. Jak usłyszałem o Biegu Piastów w Jakuszycach, od razu zapisałem się na dystans 54 km. A dopiero potem kupiłem sobie narty i zacząłem uczyć się biegać.

Są pokusy, bez których nie może pan się obejść?

Mam słabość do słodyczy, zwłaszcza czekolady z orzechami i lodów. Zawsze mnie można spytać, gdzie w mieście są najlepsze lodziarnie. A ze spraw poważniejszych: lubimy z Pauliną nowe wyzwania, lubimy podróżować.

Mogę spytać o pocisk na pana palcu?

Z żoną zamówiliśmy sobie nowe obrączki na rocznicę ślubu. Pocisk stąd, że małżeństwo jest jak rosyjska ruletka. Taka autoironia, bo generalnie dobrze się czuję zaobrączkowany.

Pana żołnierze mówią, że Roman Polsko myśli o karierze politycznej. To prawda?

Nigdy nie przejawiałem ambicji politycznych. Gdybym chciał pracować w administracji państwowej czy samorządowej, to zostałbym w Warszawie, a nie przenosił się do Tychów. A nawet tutaj miałem propozycje, żeby kandydować na prezydenta miasta, wspierać jakiś blok polityczny. I od tego się separuję. Byłem żołnierzem i starałem się robić najlepiej to, co mogłem w swoim zawodzie. Przypomnę, że kiedy obejmowałam dowodzenie jednostką GROM, to chciano ją zlikwidować. Jeżeli polityka mnie dotykała, to tylko jako eksperta w swojej dziedzinie. Poza tym, jaka opcja by mnie przygarnęła, skoro każdej się naraziłem?

Były członek sił specjalnych powinien zabierać głos w publicznych dyskusjach?

W wyrażaniu opinii nigdy nie szedłem tak daleko, jak moi amerykańscy koledzy, którzy regularnie wypowiadają się w sprawach wojskowych. Biłem brawo ministrowi Macierewiczowi, kiedy przychodził do resortu i stawiał trafną diagnozę stanu armii; rozwalony system dowodzenia, brak skutecznego zakupu sprzętu, pozbywanie się szeregowych żołnierzy. Krytykowałem, gdy te zapowiedzi nie pokrywały się z czynami, gdy psuliśmy nasze relacje międzynarodowe i dokonywano czystki w strukturach dowodzenia. Nasza pozycja jest słaba w NATO. Śmiano się z nas, kiedy wiceminister MON mówił, że uczyliśmy Francuzów jeść widelcem, albo gdy minister twierdził, że Francuzi sprzedawali mistrale po dolarze, nie pokazując na to żadnych dowodów. To jest szkodliwe dla naszej pozycji w strukturach NATO, którą także moi żołnierze budowali swoją krwią.

Podobno gorszy jest od wojny tylko strach przed nią. Pan generał wszędzie widzi zagrożenie? Pytam spoglądając na książkę „Bezpiecznie już było”, którą napisał pan wspólnie z żoną.

Książka nie ma przestraszyć czytelników tylko zmobilizować, by zatroszczyli się o własne bezpieczeństwo. Teraz 90 procent ofiar konfliktów zbrojnych to nie są żołnierze tylko cywile. Dziś dobrze się sprzedają w mediach takie tematy, że Rosjanie w trzy dni opanują Warszawę, a ostatnio usłyszałem, że w trzy minuty, uderzając w nas jądrowo. Prawda jest jednak bardziej skomplikowana, niż przekaz tabloidów. Wojny się zmieniają, dzisiaj orężem jest informacja, a karabinem – smartfon.

Co dziś znaczy zawołanie: Bóg, Honor, Ojczyzna?

Myślę, że honor jest tą siłą sprawczą, która motywuje żołnierza do działań. Także to poczucie dumy, że wybraliśmy elitarny zawód i teraz nie możemy zachować się poniżej społecznych oczekiwań. Na kursie w 75. Pułku Rangersów Armii Stanów Zjednoczonych, który przechodziłem w latach 90., miałem chwilami tak dość wysiłku, że może bym się wycofał, gdyby chodziło tylko o mnie. Jednak nikt wtedy nie mówiłby: Polko zrezygnował, ale że Polak zrezygnował. Zagryzałem więc zęby i walczyłem do końca. Tak samo było potem w czasie wojskowych misji.

Niewierzący byłby gorszym żołnierzem?

Na szabli oficerskiej, którą dostałem od prezydenta Lecha Kaczyńskiego jest tylko napis: „Honor i Ojczyzna”, ale mnie dodanie Boga do tej dewizy nie przeszkadza. Pamiętam, jak w Iraku przed niebezpieczną misją przeciwko terrorystom podawaliśmy sobie ręce, a amerykański admirał mówił: „Pomódlmy się, żeby nasza misja przebiegła bezpiecznie, żeby nasza broń działała sprawnie, a wrogom niech się zacina”. Każde wsparcie, także to najwyższe, w takich sytuacjach jest na wagę złota.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Generał Roman Polko: Najważniejsza jest teraz rodzina, nic tego nie zmieni - Dziennik Zachodni

Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie