Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Iga Świątek: Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się takiego wyniku, biorąc pod uwagę fakt, że był to mój pierwszy turniej w sezonie

Hubert Zdankiewicz
Hubert Zdankiewicz
fot.Kin Marcin/Red Bull Content Pool
- Nie przesadzę, jeśli powiem, że był to dla mnie bardzo udany turniej. Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się takiego wyniku, biorąc pod uwagę fakt, że był to mój pierwszy turniej w sezonie, a w dodatku po kilkumiesięcznej przerwie - mówi Iga Świątek o swoim występie w Australian Open. Opowiada również m.in. o igrzyskach w Tokio i fascynacji zespołem Pearl Jam.

Zacznijmy najprościej - jak podsumujesz swój występ w Australian Open?
Nie przesadzę, jeśli powiem, że był to dla mnie bardzo udany turniej. Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się takiego wyniku, biorąc pod uwagę fakt, że był to mój pierwszy turniej w sezonie, a w dodatku po kilkumiesięcznej przerwie spowodowanej kontuzją. Myślę, że ta czwarta runda to wynik ponad przypuszczenia i oczekiwania. Zarówno moje, jak i moich trenerów. Zdobyłam bardzo dużo doświadczenia, rozegrałam kilka naprawdę dobrych meczów…

Który był Twoim zdaniem najlepszy?
Trudno powiedzieć. Wydaje mi się, że ten w trzeciej rundzie, z Donną Vekić. Chociaż tak naprawdę trudno to obiektywnie ocenić. Każdy był trochę inny, w każdym miałam inne problemy, z którymi się borykałam. Na pewno najbardziej widowiskowy był ten ostatni, z Anett Kontaveit. Najbardziej emocjonujący.

Mina Kontaveit po ostatniej piłce aż nadto wyraźnie na to wskazywała. Estonka na pewno nie spodziewała się, aż tak zaciętego pojedynku.
Ciężko mi się postawić w jej sytuacji, bo dla mnie to, że wyszłam z 1:5 w trzecim secie było czymś wyjątkowym. Chyba nigdy wcześniej mi się coś takiego nie udało.

Powiedziałaś, że ta czwarta runda była wynikiem ponad oczekiwania. To z jakim nastawieniem przyjechaliście do Melbourne?
W ubiegłym roku nie grałam od US Open. Przed Australian Open też nie rozegrałam żadnego turnieju, w ramach przygotowań. Ta przerwa spowodowała, że nie mieliśmy tak naprawdę żadnych oczekiwań - trudno spodziewać się dobrego wyniku po pierwszym turnieju w sezonie. Takim startom zawsze towarzyszy dużo stresu. Byliśmy jednak przygotowani na taką sytuację, w Melbourne była ze mną Daria Abramowicz [psycholog sportu - red.], która bardzo mnie wspierała. Na same mecze byłam gotowa, ale nie ukrywam, że przed turniejem bardzo się denerwowałam. To jednak tak naprawdę nic nadzwyczajnego, bo na początku sezonu wszyscy mają ten sam problem.

Podtrzymałaś chlubne tradycje, bo Australian Open to turniej bardzo lubiany przez Polaków.
To prawda. Z racji wieku nie wszystko mogłam oglądać na żywo, ale pamiętam, że dobrze grało się tu Agnieszce Radwańskiej. No i wygrał tu w deblu mój tegoroczny partner z miksta, Łukasz Kubot.

W przeszłości debla wygrywał również Wojciech Fibak, a w singlowej rywalizacji juniorek Magdalena Grzybowska. Tych sukcesów było znacznie więcej, bo choćby Mariusz Fyrstenberg z Marcinem Matkowskim osiągnęli w Melbourne swój pierwszy wielkoszlemowy półfinał...
No faktycznie, sporo tego było i tylko się cieszyć. Mam nadzieję, że uda mi się dołożyć coś od siebie do tych historii.

Eksperci są przekonani, że tak się stanie. W studiu Eurosportu bardzo chwalił Cię Mats Wilander.
Miło to słyszeć.

Powiedział - cytuję: „Ma 18 lat, a już wie, jak zrobić na korcie wszystko”. Czujesz, że naprawdę wiesz?
Wiem, ale na pewno nie jest to jeszcze na takim poziomie, na jakim bym chciała i jeszcze dużo nauki przede mną. Chciałabym się poprawić w każdym elemencie gry.

Jak z Twoim zdrowiem? Pytam, bo w meczu z Kontaveit biegałaś po korcie z bandażem na udzie. Wszystko w porządku?
Na szczęście tak. Stres spowodował, że miałam trochę mocniej napięte mięśnie i pojawiały się drobne przeciążenia. To normalne - gdy się nie gra od pięciu miesięcy, to organizm musi się do tego przyzwyczaić. Wszystko jest jednak w porządku, za kilka dni [rozmawialiśmy 30 stycznia - red.] gram kolejny turniej. Jestem gotowa i w pełni sprawna.

Jak oceniasz swój występ w mikście? Niewiele Wam zabrakło do tego, żeby zagrać w półfinale.
Plan jest taki, że chcemy zagrać razem na igrzyskach w Tokio. Nie będzie to łatwe, bo drabinka jest krótka i miejsc jest mniej, niż w singlu. Ale nawet jeśli nie uda nam się dostać do turnieju olimpijskiego, to gra z Łukaszem jest dla mnie bardzo cenną lekcją. Nie miałam wcześniej zbyt wielu okazji do tego, by zagrać debla, a tym bardziej z kimś tak doświadczonym i utytułowanym. Łukasz to prawdziwy wzór, jeśli chodzi o profesjonalizm, a do tego chętnie dzieli się swoją wiedzą i dużo podpowiada. Dla mnie to supersprawa, że zaproponował mi wspólne występy.

Twój ojciec był wioślarzem i olimpijczykiem z Seulu z 1988 roku. Czy igrzyska są w związku z tym dla Ciebie ważniejsze, niż dla co poniektórych tenisistów?
Na pewno tata miał bardzo duży wpływ na to, jak postrzegam igrzyska olimpijskie. Dzięki niemu zawsze były moim celem. Czymś bardzo ważnym.

A gdyby Ci zaproponowano niesienie flagi na ceremonii otwarcia?
To na pewno bym nie odmówiła.

A słyszałaś o czymś takim, jak klątwa chorążego?
Słyszałam, ale nie wierzę w takie rzeczy.

Agnieszka Radwańska też nie wierzyła…
Więc może pora, by przełamać w końcu tę klątwę. W razie czego chętnie spróbuję.

Wróćmy do tego, co po Australii. Najpierw FedCup w Luksemburgu, a potem?
Cały czas się nad tym zastanawiamy. Miałam grać turniej w Budapeszcie, ale na tę chwilę nie wiadomo, czy się w ogóle odbędzie, bo mają tam problem ze znalezieniem odpowiedniego obiektu. Na pewno zagram w Indian Wells i Miami, a co wcześniej, to jeszcze zobaczymy.

Czujesz już większe zainteresowanie ze strony zagranicznych mediów?
Trochę tak, ale na razie to pozytywnie na mnie wpływa. Cieszę się, że jestem dostrzegana nie tylko w Polsce.

Pytam nieprzypadkowo, bo serwis WTA Insider odkryła niedawno, że w dniu finału Wimbledonu planujesz być w Krakowie, na koncercie Pearl Jam.
To prawda, planuję. I co w związku z tym?

Skomentowali to tak: „Nie spodziewa się, że zagra w finale. Jeszcze nie”.
(śmiech) Ten koncert jest dwa dni po finale, więc teoretycznie mogłabym zdążyć. Coś im chyba musiałam źle powiedzieć, albo źle mnie zrozumieli.

Albo celowo przekręcili daty, żeby sprzedać kibicom ciekawostkę. Teraz już nie tylko w Polsce wiedzą, że lubisz Pearl Jam.
To prawda, lubię.

Ja też.
Poważnie?

Poważnie. Co prawda od lat go nie słucham, a przynajmniej nie tyle co kiedyś…
Oj, dlaczego?

Bo słucham dziś tylu różnych rzeczy, że zwyczajnie nie mam czasu, by skupiać się na jednej kapeli. Ale nadal lubię, zwłaszcza pierwszą płytę.
Też bardzo ją lubię. Pierwsze płyty często są najlepsze.

Skąd wziął się Pearl Jam i taka muzyka? To wpływ rodziców? Pytam nieprzypadkowo, bo na przykład siostry Radwańskie opowiadały nam przed laty, jak to ojciec katuje ich w drodze na treningi Rammsteinem i System of a Down.
W moim przypadku to przyszło samo. Moi rodzice nie mieli wielkiego wpływu na mój muzyczny gust.

Co poza Pearl Jam?
Pink Floyd, Red Hot Chili Peppers, AC/DC.

Wracając do sportu - masz jakieś cele, jakie stawiasz sobie na ten sezon? Być może dobry występ w Australii trochę je zweryfikował…
Moim celem jest zakwalifikowanie się do igrzysk w Tokio i bardziej stabilna gra w ciągu całego sezonu. Granie na podobnym poziomie we wszystkich turniejach. Poprzedni sezon był sinusoidą, moja forma rosła i spadała. Chciałabym to ustabilizować. No i mam nadzieję, że ominą mnie kontuzje.

Rozmawiał Hubert Zdankiewicz

Nowy ranking WTA i ATP. Awans Linette, Świątek i Hurkacza

ZOBACZ TEŻ:

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie