Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Justyna Kowalczyk nie ukończyła ostatniego biegu na igrzyskach, kulejąc zeszła z trasy. Co dalej z jej z karierą?

Przemysław Franczak, Soczi
- Jak Adam Małysz zbliżał się do końca kariery, staliście nad nim i czekaliście aż powie to jedno słowo: kończę. Nie róbcie tego samego ze mną, dajcie mi spokojnie wszystko przemyśleć - prosiła w sobotę dziennikarzy. - Wcześniej nie chciałam się skupiać nad tym, czy chcę kończyć, czy mam kończyć. Miałam tu coś do zrobienia. Ale czas decyzji się zbliża. Nie jest łatwo rozstać się z czymś, co robiło się z taki wielkim serce przez wiele lat, nie jest też łatwo pomyśleć, żeby jeszcze dalej się tak poświęcać. Trzeba podejść racjonalnie do sprawy - wyjaśniała, a głos trochę jej drgał.

Spekulacje na temat jej przyszłości nabrały rozpędu w piątek, gdy Polskie Radio wyemitowało wywiad z trenerem Aleksandrem Wierietielnym. Szkoleniowiec mówił w nim, że po igrzyskach idzie na emeryturę i jest to decyzja nieodwołalna. A jeśli kończy on, to w domyśle też Justyna, która wielokrotnie podkreślała, że bez Wieretielnego dalszych startów i trenowania sobie nie wyobraża. Najpierw za sprostowanie zabrała się zawodniczka, potem szkoleniowiec.

- Nie chciałabym podważać czyichś kompetencji, ale z tego co mi powiedział trener, to jest to wypowiedź z lata z Zakopanego, gdy byliśmy tam na zgrupowaniu. Dokładnie z września. Nie wiem, po co takie odgrzewane rzeczy, nikomu niepotrzebne. Od tamtej pory wiele się zmieniło. Mój trener mówił też kiedyś, że chce być kucharzem. Potem miał taki myk, że mu się odwidziało. Bardzo chce dalej pracować, tak samo jak moja ekipa, jedynym znakiem zapytania jestem tutaj ja - wyjaśniała Kowalczyk. - Na pewno jednak nikt nie będzie się ewakuował przed zakończeniem sezonu, nikt nie ma nikogo dość, wręcz przeciwnie.

Decyzja, jak mówiła, ma zapaść podczas zawodów Pucharu Świata w Oslo (8-9 marca), choć na razie nie jest przesądzone, czy narciarka z Kasiny w ogóle na nie pojedzie. Po powrocie do Polski czekają ją w Krakowie szczegółowe badania kontuzjowanej stopy, które mają wykazać, czy konieczny jest zabieg operacyjny, czy wystarczy leczenie zachowawcze.
- Przy decyzji kończyć - nie kończyć, na pewno główną zmienną jest moje zdrowie. Nie kryjmy, nie stoi teraz na najwyższym olimpijskim poziomie - mówiła Justyna. - A trener? Trener nie jest zmienną. On chce dalej pracować. Jakby co, ma już rozpisany plan na następne lata - uśmiechała się.

- Ale ty dziś skłaniasz się ku czemuś? - nie ustępowano.
- Dzisiaj nie skłaniam się ku niczemu. Przed chwilką podziękowaliśmy sobie za igrzyska, z trenerem za w sumie pięć medali olimpijskich. I tyle. Zobaczymy. Mamy jeszcze chwilę na podjęcie decyzji: czy zostanę, czy w takim samym składzie, czy na takich samych zasadach, czy w ogóle, czy przerwa, czy już nigdy. Ale jeśli coś powiem, to będzie to już stałe. Jak powiem rok - to rok, jeśli powiem, że koniec - to koniec, jeśli powiem, że zostaję - to zostaję. To wszystko są duże emocje, duże decyzje - odpowiadała cierpliwie.

Kiedy ubrana w kurtkę i dres, podkurczając bolącą lewą nogę, stała przed dziennikarzami, na trasie biegu na 30 km techniką dowolną rywalizacja trwała w najlepsze. Polka wycofała się z niej na 13 kilometrze. Zaraz po starcie, jak tłumaczyła, zahaczyła lewym butem o but Finki Aino Kaisy Saarinen i "coś tam się bardziej popsuło".

- Starałam się walczyć. Gdzie było miękko pod górę, to jeszcze jakoś szło, ale tam gdzie było dużo zakrętów, to nie dało rady. I tak już poszłam zdecydowanie ponad stan, a iść jeszcze bardziej nie było sensu - oceniała.
W ogóle to były dla niej wariackie igrzyska. Z jednej strony złoty medal na 10 km techniką klasyczną zdobyty ze złamaną kością śródstopia, z drugiej - takie zdarzenie jak z soboty. Los dał, los odebrał.

- Tak bywa, konstans - wzruszała ramionami. - Raz z przodu, raz z tyłu. Bardzo się cieszę z tego, co zrobiłam na tych igrzyskach. Jasne, że przykro, że na "trzydziestkę" się nie udało, ale wyszło, jak wyszło.

Nawet jednak bez bólu ciężko by jej było walczyć z Norweżkami. Marit Bjorgen, Therese Johaug i Kristin Stoermer Steira tak się rozpędziły, że szybko zgubiły ogon i w takiej kolejności dojechały do mety. Dla Bjoergen to trzecie złoto na tych igrzyskach. A że w sumie ma już sześć złotych medali, trzy srebrne i jeden brązowy, stała się właśnie najbardziej utytułowaną sportsmenką w dziejach igrzysk. W ogólnej klasyfikacji wyprzedzają ją tylko jej rodacy: biatlonista Ole Einar Bjoerndalen (13 medali) i biegacz Bjoern Daehlie (12).

Czy to już koniec elektryzującej rywalizacji Bjoergen (33 lata) i Kowalczyk (31)? A może spotkają się za cztery lata w Pyeongchang?

- Dziękujemy ci, Justyna - zwrócił się do niej dziennikarz TVP.
- Ale to chyba jeszcze nie pożegnanie? - zapytała trochę zdziwiona.
- Z igrzyskami chyba tak.
- No, chyba tak.
Chyba...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Justyna Kowalczyk nie ukończyła ostatniego biegu na igrzyskach, kulejąc zeszła z trasy. Co dalej z jej z karierą? - Echo Dnia Świętokrzyskie

Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie