Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Małgorzata Stańczak, dyrektor Zakładu Pielęgnacyjno-Opiekuńczego w Stalowej Woli o trudach pracy

BARTOSZ MICHALAK, facebook.com/bartosz.michalak1991
Praca w tym miejscu wymaga wytrwałości fizycznej i bardzo mocnej psychiki. Małgorzata Stańczak, wieloletnia dyrektor Zakładu Pielęgnacyjno-Opiekuńczego w Stalowej Woli, w szczerej rozmowie.

Czy w takim miejscu wypada się śmiać, głośno dyskutować? Zakład Pielęgnacyjno-Opiekuńczy kojarzy mi się głównie z ciszą.
Wie pan, co sprawia największą radość osobom, które tutaj mieszkają? Oczywiście mam na myśli pacjentów, którzy reagują na bodźce i można z nimi nawiązać kontakt. Obecność rodziny, wolontariuszy, braci z rozwadowskiego klasztoru - ogólnie osób z zewnątrz. Śmiech, wesołe dyskusje są jak najbardziej na miejscu. Nauczona doświadczeniem rozmawiam z młodocianymi wolontariuszami, którzy trafiają tutaj po raz pierwszy. Chcę ich przygotować na widoki, jakie zobaczą na poszczególnych piętrach. Przez te lata wielokrotnie obserwowałam, jak najczęściej właśnie młodzi ludzie, “pękali”. I nie jest to żaden powód do wstydu. Nie każdy jest gotowy na zderzenie z trudną rzeczywistością.

Jakie sytuacje ma pani konkretnie na myśli?
Zacznijmy od tego, że osoba przebywająca tutaj nie może mieć więcej niż czterdzieści punktów w skali Barthel. To międzynarodowa skala powszechnie stosowana w ocenie sprawności chorego, a co za tym idzie - jego zapotrzebowania na opiekę. Taki formularz oceny wypełniają pielęgniarki, by pacjent mógł uzyskać skierowanie do opieki długoterminowej, o jakiej mowa w naszym przypadku. Na skalę Barthel składa się dziesięć czynności dnia codziennego, takich jak na przykład: spożywanie posiłków, poruszanie się, ubieranie, rozbieranie, higiena osobista, korzystanie z toalety czy kontrolowanie czynności fizjologicznych. Ocenia się zdolność chorego do samodzielnego ich wykonywania.

Czterdzieści punktów to pacjent, który...
Który sam tutaj nie przyjdzie i nie poprosi o miejsce w zakładzie. W skali Barthel można uzyskać sto punktów. Uzyskanie od zera do dwudziestu oznacza całkowitą niesamodzielność. Większość pacjentów przebywających u nas zalicza się właśnie do tej grupy. Od razu zaznaczam, że nie mówię tylko o osobach w bardzo podeszłym wieku. Mieszkała tutaj nawet dwudziestoletnia dziewczyna. Aktualnie najmłodszy jest mężczyzna mający nieco ponad trzydzieści lat. Właśnie jest u niego mama.

Bądźmy szczerzy, to miejsce jest smutne.
To miejsce przede wszystkim uczy pokory. Pokazuje każdemu z nas, co w życiu jest najważniejsze. Smutno było tutaj szesnaście lat temu. W budynku przez kilkadziesiąt lat mieścił się szpital kolejowy. Po jego likwidacji w 1999 roku, Rada Powiatu Stalowowolskiego podjęła decyzję o utworzeniu Zakładu Pielęgnacyjno-Opiekuńczego. Do końca życia nie zapomnę widoku starej kotłowni. To naprawdę były obrazki rodem z mrocznego filmu o starych domach, w których w nocy straszą duchy... Wcześniej pracowałam na oddziale położniczym w stalowowolskim szpitalu. Sam pan rozumie, że zaliczyłam dość duży przeskok.

Jak panią ten przeskok zmienił jako człowieka?
Odpowiem na przykładzie. Kilka dni temu, jadąc do pracy, zatrzymałam się przed przejściem dla pieszych, aby przepuścić ucznia maszerującego do szkoły. Po chwili w tył mojego auta uderzył samochód, którego kierowca ewidentnie nie wypił z rana kawy. Wyszłam i z uśmiechem na twarzy zapytałam spokojnie: “Panie drogi, no co to za spanie za kierownicą?”. Ten mężczyzna był zszokowany moją reakcją (uśmiech). Był przekonany, że zrobię awanturę, a ja zapytałam, czy nic mu nie jest. Bo to nie samochód w życiu jest najważniejszy, ale człowiek, który nim jeździ.

Ile najkrócej ktoś tutaj pracował?
Pielęgniarka po jednym dniu pracy zadzwoniła do mnie i powiedziała, że po prostu nie da rady tutaj pracować. Nie była to młoda dziewczyna, a dojrzała kobieta posiadająca rodzinę. Pewien wolontariusz wyszedł po niespełna godzinie. Większość naszych pacjentów porusza się na wózku inwalidzkim, część pacjentów nie może już opuścić swojej sali. Tylko z niektórymi można spróbować porozmawiać.

Nie domyśla się pani, co miało największy wpływ na decyzję tej pielęgniarki?
Ciężko powiedzieć. Możliwe, że nie mogła się porozumieć z kobietą, którą się opiekowała. Ludzie, którzy nie mogą już mówić, często reagują specyficznymi okrzykami, chcąc wyrazić swoje niezadowolenie. A może po prostu przytłaczała ją świadomość, że każdego z nas czeka ten sam finał…

Pacjenci traktują panią w bardzo ciepły sposób.Znamy się nie od dziś. Sam pan widzi, że dla tych ludzi liczy się nawet taki zwykły dotyk dłoni, pogłaskanie po ręce czy krótka pogawędka.

Pani to robi w bardzo szczery sposób. Fałszywość w takich sytuacjach wyczuwalna jest na kilometr.
Wiele lat temu, po śmierci pewnej pani, która mieszkała tutaj ponad dziewięć lat, obiecywałam sobie, że postaram się nie przywiązywać do pacjentów. Ale to nie jest możliwe do końca. Traktowałam tamtą kobietę jak kogoś bliskiego, z kim dzień w dzień zamieniałam co najmniej kilka zdań. Nie potrafiłam przejść obojętnie, widząc jej pogarszający się stan zdrowia i w końcu śmierć... Miał pan te zdjęcia robić (uśmiech).

Nie potrafię. Nie chcę zachowywać się jak dziecko, przepraszam za porównanie, w ZOO. Przecież ja nawet nie mogę zapytać tej pani, czy ona sobie życzy takiego zdjęcia. Tak nie można...
Rozumiem pana. Osobiście nie znoszę, jak słyszę komentarze, określające to miejsce jako “umieralnię”. To obraża zarówno pacjentów, jak i pielęgniarki, rehabilitantów i pozostały personel, który tutaj pracuje. Robimy wszystko, żeby ci ludzie mogli tutaj godnie żyć.

Ale sama pani przyzna, że osoby, które tutaj trafiają, zazwyczaj zostają już do końca swoich dni...
Owszem, ale zdarzają się pacjenci, którzy przekraczają te czterdzieści punktów w skali Barthel i opuszczają nasz zakład. W ostatnich latach to jednak prawdziwa rzadkość. Nasza placówka przystosowana jest dla pięćdziesięciu czterech osób. Po cichu marzy mi się rozbudowa placówki. Lista oczekujących na wolne miejsce jest długa. Inna sprawa, że chętnych do pracy tutaj nie ma zbyt wiele, więc przy ewentualnym powiększeniu zakładu, musiałabym poświęcić sporo czasu, żeby znaleźć pielęgniarki i pozostały personel medyczny.

Pielęgniarstwo, delikatnie mówiąc, nie cieszy się dużą popularnością w dzisiejszych czasach.
I za kilkanaście lat, zarówno pan, jak również ja, możemy odczuć to na własnej skórze, kiedy przebywając chociażby w szpitalu, tej pielęgniarki zabraknie. Trochę tak jest, że jak ktoś jest prawnikiem, to dumnie powtarza: “Jestem prawnikiem!”. Jak ktoś zostanie lekarzem, to cała rodzina podkreśla: “Jest lekarzem!”. Pielęgniarki wykonują równie ciężką i odpowiedzialną pracę w cieniu. Niedocenianie ich roli w przebiegu procesu rekonwalescencji i stosunkowo niskie wynagrodzenie, zdecydowanie obniżają rangę tego zawodu. To duży błąd. Proszę mi wierzyć, że wielu ludzi nie dałoby rady, tak jak nasze pielęgniarki, zająć się niektórymi z pacjentów, przy których trzeba zrobić dosłownie wszystko.

Dlatego śmieszą mnie i niezwykle irytują stwierdzenia typu: “Jestem wypalony/a zawodowo” z ust ludzi, wykonujących zawody typu: aktor czy dziennikarz.
Organizujemy warsztaty, szkolenia personelu medycznego, podczas których staramy się wspólnie wypracować mechanizmy pomagające uniknąć „kryzysów” o różnym charakterze. Na stałe współpracuje z nami pani psycholog, która jest do dyspozycji nie tylko dla pacjentów.

Jakie widoki najbardziej łapią panią za serce?
Zacznijmy od tych pozytywnych. Do naszej placówki regularnie przychodzi kobieta, która kiedyś odwiedzała swoją mamę. Po jej śmierci nie zapomniała jednak o koleżankach i kolegach swojej mamy Smutne są spojrzenia pacjentów, którzy patrzą jak do innych przyjeżdżają całe rodziny, a ich nikt nie odwiedza. Pomagają nam bracia i postulanci z klasztoru w Rozwadowie. I nie chodzi tutaj o pomoc materialną, ale tę duchową, niekoniecznie w postaci wspólnych modlitw, lecz zwykłych rozmów, które, jak się okazuje, wcale takie “zwykłe” nie są... Niech pan przynajmniej zrobi zdjęcia, gdzie pracuje nasza śliczna rehabilitantka Joasia (uśmiech). Sam pan widzi, jacy pacjenci są rozpromienieni, gdy mogą ćwiczyć pod okiem takiej uroczej, młodej kobiety.

Kończąc. Co dzieje się z pacjentami, których stan zdrowia i ogólna sprawność się poprawiają i przekraczają czterdzieści punktów w skali Bartel?
Mogą wrócić do domu, jeśli posiadają rodzinę. Zazwyczaj trafiają do Domu Pomocy Społecznej. Do takich rozwiązań zmuszają nas obowiązujące przepisy prawa. Zaniżanie punktów byłoby karalne, a pacjent przekraczający ten próg punktowy, chcąc tu dalej mieszkać, musiałby pokrywać sto procent kosztów związanych z utrzymaniem. Stosunkowo niskie emerytury nie pozwalają na to. Obowiązująca ustawa zakłada, że miesięczny koszt pobytu pacjenta w Zakładzie Pielęgnacyjno-Opiekuńczym stanowi siedemdziesiąt procent wysokości jego renty lub emerytury. Wiadomo, że ich wysokość jest mocno zróżnicowana. Ale jak już powiedziałam wcześniej, w tego typu miejscach liczy się człowiek, a nie wysokość jego miesięcznych dochodów.

Zakład Pielęgnacyjno-Opiekuńczy - znajduje się w Stalowej Woli, przy ulicy Dąbrowskiego 5. Małgorzata Stańczak pracuje w nim od początku istnienia, czyli 1999 roku. Numer telefonu zakładu: 15-844-86-18. Placówka funkcjonuje jako SPZOZ, czyli Samodzielny Publiczny Zakład Opieki Zdrowotnej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie