Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marzena Sowa, stalowowolanka, robi światową karierę jako scenarzystka komiksów

Zdzisław SUROWANIEC
Marzena Sowa prezentuje maskotki Marzi.
Marzena Sowa prezentuje maskotki Marzi. Zdzisław Surowaniec
Marzena Sowa - rodem ze Stalowej Woli - robi międzynarodową karierę jako scenarzystka komiksów o Polsce. Ostatnio odwiedziła rodzinne miasto.

Marzena Sowa

Marzena Sowa

Urodziła się 8 kwietnia 1979 roku w Stalowej Woli. Studiowała romanistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie, a ukończyła na Uniwersytecie Michel de Montaigne w Bordeaux. Od 2001 roku mieszka we Francji - w Szampanii i w Brukseli. Jest autorką autobiograficznego komiksu o Marzi, wydawanego przez Dupuis, z rysunkami Sylvaina Savoia. Pracuje również jako tłumacz filmów dokumentalnych.

Francja pachniała Marzenie Sowie od zawsze. Urodziła się za późnego Gierka, dzieciństwo spędziła w bloku z wielkiej płyty za Jaruzelskiego. Marzenia o Francji za żelazną kurtyną potęgowały wizyty ciotki znad Sekwany. Kiedy komuna upadła i w szkole była możliwość nauki języka francuskiego, była najlepszą uczennicą z tego przedmiotu.

- Zaczęłam się uczyć języka francuskiego, kiedy już upadł komunizm czy raczej kiedy go wygoniliśmy. Wtedy francuski wszedł do mojej szkoły po raz pierwszy. Wcześniej nie można było nawet marzyć, że będzie się można uczyć tego języka - wspomina Marzena.

CIOTKA Z FRANCJI

Pamięta, że miała do wyboru języki niemiecki, rosyjski, angielski i właśnie francuski. - Ciotka z Francji przyjeżdżała do rodziny i bardzo mi się podobało, jak mówiła. Wujek, który ją przywoził samochodem, często jeździł do Francji, reprezentował zupełnie inny, pachnący świat. Moim marzeniem było zobaczyć, jak tam jest. I to był impuls, żeby zacząć uczyć się języka francuskiego - wyjaśnia.

Uczyła się w Szkole Podstawowej numer 7 w Stalowej Woli, była najlepszą uczennicą z języka francuskiego. Szlifowała język potem w liceum. Pasjonowała się literaturą francuską. Dlatego normalne było, że dostała się na romanistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim. Po trzech latach studiów, w roku 2001, wjechała do Francji. Tu w Bordeaux skończyła studia na Uniwersytecie Michel de Montaigne.

Osiadła na stałe we Francji dzięki francuskiemu grafikowi i twórcy komiksów Sylvainowi Savoia. Tworzą parę zakochanych w sobie ludzi. Marzena opowiadała mu o Polsce rządzonej przez komunistów. Nosiła w sobie ten obraz księżycowego świata, jaki stworzyli komuniści. Zachęcona, napisała pamiętnik. A on do jej wspomnień robił rysunki. Komiks sprzedaje się w kilku państwach.

SIERMIĘŻNY USTRÓJ

Komunizm widziany oczami dziecka to był strzał w dziesiątkę. Siedmioletnie dziecko opowiada o życiu w kraju, gdzie władza rzucała do sklepów pomarańcze tylko w okresie świątecznym, a dzienniki telewizyjne informowały, gdzie jest statek wiozący egzotyczne owoce. Dziewczynka, której Marzena nadała imię Marzi, nie wymądrza się, nie politykuje. Jej opowieść o siermiężnym życiu w robotniczym mieście w Polsce rządzonej przez komunistów nabierała przez to wyjątkowego smaku.

Do Francuzów trafiło niezwykłe wydawnictwo o komunizmie widzianym oczami dziecka. - Dużo ludzi wiedziało we Francji, że w Polsce jest komunizm, ale nie mieli pojęcia, na czym on w rzeczywistości polegał. Że ten ustrój nie był wybrany, tylko narzucony. Chciałam właśnie to pokazać, ale z taktem, bo to jest komiks dla dzieci. I ta mała dziewczynka opowiada, że tu są problemy społeczne, że tu są kolejki, strajki, jakieś przemiany, Natomiast nie robi z tego polityki, bo na tym się nie zna, tylko opowiada o swoich odczuciach, o tym, jak tato nocuje w hucie, nie wraca do domu na noc, żeby uczestniczyć w strajkach, opowiada o ZOMO i innych siłach - tłumaczy Marzena.

WIECZNE BRAKI

- Nie krzyknęłabym nigdy "komuno, wróć!", choć nie mam jakichś strasznie przykrych doświadczeń z tego okresu. Wtedy były te wieczne braki wszystkiego, ale myśmy się wówczas do tego przyzwyczaili. Dało się odczuć, że to nie jest normalne, że nie jesteśmy u siebie, że nie jest tak, jak powinno być, że dużo rzeczy powinno się zmienić, żeby kraj był naprawdę nasz, żebyśmy się czuli jak u siebie. Jak to było możliwe, żeby niczego nie można było kupić, żeby za papierem toaletowym trzeba było stać w kolejce? To było nienormalne, że czekolady nie można było dostać. Nawet w szkole dzieci, które miały rodziców za granicą, odcinały się od reszty. Z jednej strony było im łatwiej, ale z drugiej była tragedia, dlaczego tato musi być w Stanach, dlaczego nie może wrócić. Tu nic nie było normalne i to się dało odczuć, mimo że to trwało przez tyle lat i można się było do tego przyzwyczaić - opowiada autorka komiksu.

I dodaje: - Celem Marzi było także pokazanie, że mimo tych wszystkich problemów, mogliśmy mieć normalne dzieciństwo, w miarę normalne życie, przystosować się do tego, nawet jeżeli każdy próbował się na swój sposób buntować. Nie chciałam opowiadać o tragediach, tylko po prostu o tym, że mogłam się bawić ze znajomymi, z koleżankami z bloku, że chodziłam na truskawki do rodziny, że przeżyłam śmierć chomika. Opowiedziałam o takich historiach jak kupowanie pomarańczy w sklepie. Kiedy tuż przede mną zabrakło tych owoców i wróciłam zapłakana do domu.

POCZUĆ KLIMAT

Sylvain stworzył postać Marzi, dziewczynki o wielkich oczach, patrzącej na świat ze zdziwieniem. Dziewczynki, którą niesie fala życia, a ona może tylko opowiadać, jak to jest żyć w kraju, gdzie z braku pięknych lalek w sklepach robiło się je ze skarpetek albo sklejało z kapsli po butelkach.

Marzena przyjeżdża do rodzinnej Stalowej Woli, gdzie mieszka jej mama. - Przyjeżdżam często, przynajmniej raz w roku. Byłam w lutym, w październiku przyjechałam ze znajomą Francuzką, która też rysuje komiks do mojego scenariusza pod tytułem "W Polsce". Chciała zobaczyć, jak tu jest - opowiada.

Silvain był w Polsce kilka razy, żeby zobaczyć opisywane miejsca, poczuć klimat, zrobić zdjęcia. Nawet jeżeli rysuje do historii, jakie miały miejsce ponad dwadzieścia lat temu, to jednak wiele rzeczy pozostało takimi samymi. Blok, gdzie mieszkała Marzena, jest taki, jaki był, choć już przemalowany, winda jest taka sama, mieszkanie takie samo, tylko odmalowane ściany. Dom babci na wsi jest taki sam. - Trochę mu tłumaczę, trochę pokazuję stare zdjęcia - rzuca w rozmowie.

WIELU NARZEKA

- Nie wiem, czy wracam z radością. Zawsze z niepokojem, bo zawsze zastanawiam się, jak miasto się zmienia. To miasto zawsze było dla mnie przystanią, jako coś znajomego, a zmienia się bardzo dynamicznie, rozwija się, jest przyjemne, zielone, niesamowite. Ale w hucie ludzie boją się o pracę, wielu już pracę straciło - ocenia. - Na rynku kupowałam maliny i wielu narzeka na rząd. No, ale może tak jest wszędzie. Ludzi nigdzie nie można zadowolić - dodaje.

- Kiedy wyjechałam z Polski, chciałam stać się inną osobą, chciałam zacząć inne życie. Chciałam zobaczyć coś innego, nie chciałam, żeby mnie klasyfikowano jako Polkę, żeby mówiono "to Polka, to będzie albo sprzątaczką, albo pije dużo wódki". Chciałam spalić mosty, a tymczasem zbudowałam je na nowo - wyznaje.

Marzena twierdzi, że we Francji znalazła swoje miejsce na ziemi, choć korzenie ma w Polsce. - Ale mam wrażenie, że to miejsce już do mnie nie należy. Gdzie jestem u siebie? Jestem ślimakiem, wszystko noszę na swoich plecach. Gdybym miała tu swojego kota, komputer i kilka książek, już byłabym u siebie - snuje refleksje. - Tutaj zmieniło się tyle, że nie czuję się już taką Polką, jaką byłam. Ale kiedy wracam do Francji czy Belgii, jestem stuprocentową Polką, choć myślę po francusku i śnię po francusku - uśmiecha się szeroko. - Kiedy poznawali po akcencie, że nie jestem Francuzką, na pytanie, skąd jestem, odpowiadałam, że obcokrajowcem. Teraz mówię, że jestem Polką - mówi o swojej metamorfozie.

KOMPLEKS POLSKI

- Jeżeli ktoś się nie przyznaje do miejsca urodzenia, to ma z tym jakiś problem. Miałam kompleks Polski, mnóstwo Polaków go miało albo ma. Komiks o Marzi był dla mnie rodzajem psychoterapii. I to, co się działo w dzieciństwie, to są teraz normalne historie i mogę im stawić czoło - wyznaje.

- Czy w Szampanii kąpie się w szampanie? - pytam zaczepnie. - W Szampanii pijemy kawę, herbatę, soki i wino. Szampania jest bardzo fajnym miejscem, bardzo zielonym. Pracowałam trochę w winnicach, bo lubię spróbować innych rzeczy, popracować w naturze. Piło się wtedy dużo szampana, dobrze się jadło, poznałam dużo fajnych ludzi, O Polakach panowała opinia, że dużo piją, ale dobrze pracują - opowiada.

Ale w Szampanii ludzie nie są tak blisko siebie, jak w Polsce. Nie tworzą jednej grupy, wszyscy są indywidualistami, sąsiedzi nie spotykają się na herbacie czy żeby chwilę porozmawiać. - W Polsce mówimy "jesteśmy Polakami", tam mówi się "jestem Francuzem". Znamy sąsiadów tylko na "dzień dobry" - wspomina.

AMBASADOR STALOWEJ

Marzena zna Grzegorza Rosińskiego, urodzonego w Stalowej Woli komiksiarza, mieszkającego w Szwajcarii, twórcę słynnego Thorgala. Spotyka często Rosińskiego na targach, czasami w Brukseli. I podobnie jak wielki mistrz, Marzena otrzymała przed tygodniem tytuł Ambasadora Stalowej Woli podczas imprezy "Stalowa Wola miastem komiksów".

- To był jeden z najbardziej udanych pobytów w Polsce. A to dzięki uczestnikom warsztatów komiksowych. Udało nam się stworzyć bardzo fajną atmosferę, dobrze bawiliśmy się. Czułam się jak turysta w Stalowej Woli, bo przez pierwsze dwa dni byliśmy oprowadzani po mieście, byliśmy w hucie. Tytuł Ambasadora Stalowej Woli to jest dla mnie niesamowite - rozaniela się Marzena, twórczyni Marzi, której spełnił się sen o wolnej Polsce i życiu we Francji.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie