Najbliżsi 18-latka, zabitego w sobotę na sandomierskiej skarpie, przy ognisku, gdzie znaleziono ciało, opłakują chłopca.
(fot. Michał Leszczyński)
WIECZÓR W SĄDZIE
W poniedziałek wieczorem 21-latek stanął przed Sądem Rejonowym w Sandomierzu gdzie usłyszał zarzuty. Prokurator przedstawił 21-latkowi zarzut zabójstwo oraz usiłowania zabicia dwóch osób. 21-latek przyznał się do zarzucanych mu czynów. Jak informuje Jolanta Religa, zastępca prokuratora rejonowego w Sandomierzu motywem zbrodni był zawód miłosny. Sąd aresztował 21-latka na 3 miesiące.
TRAGEDIA
Przypomnijmy. W sobotę około godziny 17 mieszkaniec miasta zauważył idącego chodnikiem przy ulicy Żwirki i Wigury zakrwawionego 21-latka. Wezwał pomoc. Zaraz była też policja i dojeżdżały kolejne karetki. Policjanci szybko ustalili, że w krzakach na skarpie są ranne dwie dziewczyny i chłopak, wszy-scy mieli rany od noża. 18-latek nie przeżył. Policjanci podejrzewają, że śmiertelne ciosy zadał mu 21-latek, który później prawdopodobnie chciał targnąć się na własne życie. Miał podcięte gardło i żyły. 17- i 18-latka walczą o życie w szpitalu.
WALCZĄ O ŻYCIE
Tymczasem cały Sandomierz huczy od plotek. Każdy stawia jedno pytanie, dlaczego? Czy tak dzisiaj młodzi załatwiają swoje sprawy? W poniedziałek przed południem pojawiła się informacja o śmierci jednej z ciężej rannych dziewczyn.
Tymczasem dwie ugodzone nożem dziewczyny, 18-latka i 17-latka nadal przebywają na oddziale anestezjologii i intensywnej terapii.
W poniedziałek o godzinie 15 Artur Krop, zastępca dyrektora do spraw medycznych sandomierskiego szpitala informował, że obydwie dziewczyny żyją i są leczone na oddziale anestezjologii i intensywnej terapii. We wtorek kiedy odwiedziliśmy szpital stan dziewczyn ciągle był poważny.
- Ich życie cały czas jest zagrożone - informował we wtorek Janusz Sikorski, dyrektor sandomierskiego szpitala. Jedna z nich przeszła drugą operację i niewykluczone, że odbędą się kolejne. W ostatniej operacji wzięły udział dwa lekarskie zespoły, dwóch anestezjologów, ortopedzi, chirurdzy.
- Nie mówimy o jednej ranie, a o wielu. Są głębokie - dodaje dyrektor. - Jedyne czego teraz potrzebują, to spokoju. W obawie przed zakażeniem bakteryjnym, nie można ich odwiedzać, a chętnych jest wielu, choćby nawet znajomi.
Artur Krop, zastępca dyrektora do spraw medycznych sandomierskiego szpitala nie ma wątpliwości, że życie dziewcząt uratowała szybka akcja ratunkowa. - Gdyby znaleziono je kilka godzin później, z pewnością zmarłyby - uzupełnia dyrektor Sikorski.
Na skarpie, gdzie doszło do tragedii przybywa zniczy. Zapalają je najbliżsi i znajomi 18-latka.
Wkrótce kolejne informacje.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?