Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Niezwykła historia krzyża ze Stalowej Woli

Zdzisław SUROWANIEC [email protected]
Zdzisław Surowaniec
Krzysztof Obara, obnoszący się swoją niewiarą w Boga, zagrał na nosie przedstawicielom Kościoła. Przed dwoma miesiącami wykopał krzyż z kokoszej górki w Stalowej Woli, postawiony tam nielegalnie przed trzema laty.
Niezwykła historia krzyża ze Stalowej Woli
Archiwum Krzysztofa Obary

(fot. Archiwum Krzysztofa Obary)

Przed tygodniem zawiózł krzyż na dachu swojego auta i zostawił go pod kościołem Opatrzności Bożej. Oto niezwykła historia krzyża z kokoszej góry o której głośno od lat w całej Polsce.
W czarnych snach przedstawiciele Kościoła nie mogli przewidzieć jaki będzie finał sporu o krzyż, postawiony na miejskiej działce bez zezwolenia władz. Krzyż i działkę przy krzyżu poświęcił w mroźny wieczór lutowy biskup Edward Frankowski. Do krzyża przymocowana została tabliczka z wszystko mówiącym tekstem - w tym miejscu powstanie kościół, któremu ma patronować będzie ksiądz Jerzy Popiełuszko.

ZABRAĆ LUB ZAPŁACIĆ

Najazd z kropidłem na cudzą własność zakończył się pełną kompromitacją. Strona kościelna przegrała w sądach i urzędach wszystko, co tylko można było przegrać. Wyrok był ostateczny - pełnomocnik kurii w tym sporze ksiądz Jerzy Warchoł, proboszcz parafii Opatrzności Bożej, miał zabrać krzyż lub zapłacić za jego przeniesienie. Nie zamierzał zrobić ani jednego, ani drugiego.

Przez trzy lata miejscowa prasa miała stały temat z krzyżem. Najpierw uznany jako legalny, ostatecznie został uznany za samowolę budowlaną. Zapadła decyzja o przeniesieniu krzyża. Odezwali się "obrońcy krzyża w przestrzeni publicznej". Choć w mieście jest kilka zapomnianych krzyży, pod którymi nikt nie wystaje, to jednak uznano, że tylko pod tym krzyżem na kokoszej górce można się skutecznie modlić. Prezydent Andrzej Szlęzak, zawyrokował prosto z mostu, że tu nie chodzi o krzyż, bo w mieście krzyżowi nie dzieje się krzywda. - Tu chodzi o działkę pod budowę kościoła, a zapewniam, że w tym miejscu kościół nie powstanie - postawił kropkę nad i.

PO TO SIĘ URODZIŁ

Jak się okazuje, wszystkie te przepychanki bardzo mocno przeżywał Krzysztof Obara. To dziwny i niezwykły człowiek. Ma mieszkanie w Stalowej Woli, należy do parafii Opatrzności Bożej, robi jakiś biznes we Włoszech. Popisuje się głośno swoją niewiarą w Boga, na prawo i lewo nazywa siebie ateistą. Zapowiada wystąpienie z Kościoła ale nie zrobił żadnego kroku, aby te zapowiedzi zrealizować. Stwierdził w końcu, że urodził się po to, aby załatwić sprawę z przeniesieniem krzyża z kokoszej górki do kościoła Opatrzności Bożej. I słowa dotrzymał.

Przed dwoma miesiącami czerwcową ciepłą nocą podjechał swoim czerwonym fordem pod kokoszą górkę. Przy blasku księżyca i okolicznych lamp odkręcił drewniany krzyż od stalowej obejmy, wmurowanej w beton. Wziął krzyż na ramiona, załadował na auto i przewiózł na swoją posesję w Zaklikowie, gdzie buduje paradny dom, pomalowany na bijący w oczy żółty kolor. Zabetonował go w ziemi. I tak wówczas wspominał: - Myślę, że Stalowa Wola będzie miała nareszcie spokój. Ja też wewnętrznie bardzo się uspokoiłem. Jak tylko przewiozłem krzyż, siadłem do samochodu i muzyka na cały regulator, jak nigdy w życiu nie słucham. Nareszcie mam spokój, nareszcie będę spał spokojnie i nic nie będzie mnie męczyło.

ZARZUT PRZYWŁASZCZENIA

Ale spokój nie trwał długo. Ksiądz z parafii Opatrzności Bożej złożył doniesienie na policji o kradzieży krzyża, kolejne doniesienia napłynęły od grupy parafian. Obara otrzymał od prokuratora zarzut przywłaszczenia krzyża. Zmiękł całkiem, kiedy pojawili się u niego policjant z wydziału kryminalnego i zobowiązał go do jak najszybszego oddania krzyża. Miał go jednak zawieźć nie na kokoszą górkę, skąd krzyż zabrał, tylko do kościoła Opatrzności Bożej.

W czwartek 9 sierpnia Obara ubrał się w świeżo kupioną koszulkę polo ceglastego koloru, skropił się perfumami, że czuć go było z daleka i zabrał się za wymontowywanie krzyża. - Sam się nie męczyłem, męczyłem się z kolegami - przyznaje. Niebo pokryło się chmurami, spadł ulewny deszcz.
Jeszcze zanim wyjechał z krzyżem przymocowanym gumami do bagażnika, zapytałem go co czuł, kiedy miał krzyż przy swoim domu? - Spokój, spokój. Ja miałem spokój i krzyż miał spokój. Krzyż miał tu spokój, żadnej świeczki nikt nie świecił, nikt tu nie przychodził, nawet koło płotu nikt nie stawał. Była cisza. Ani go Kościół nie nachodził. Tylko pielgrzymka była z policji. A teraz bardzo żałuję, że go tu nie będzie - przyznał.

Niezwykła historia krzyża ze Stalowej Woli
Archiwum Krzysztofa Obary

(fot. Archiwum Krzysztofa Obary)

BĘDZIE REPLIKA

Mówi o krzyżu jak o osobie, jak o kimś bliskim: - Będę odwoził go do kościoła w Stalowej Woli. I ja wiem, że on tam spokoju nie będzie miał. Będzie musiał słuchać wszystkich modlitw, próśb, Bóg wie czego. A może ktoś będzie chciał, żeby mnie pan Bóg ukarał? Tylko nie wiem za co?
Pustkę po krzyżu z kokoszej górki wypełni mu replika, która stanie w tym samym miejscu przy domu. - To będzie krzyż mój prywatny, na moim placu i będzie sobie spokojnie stał. Zaklików nie pozbędzie się więc krzyża, Zaklików będzie miał swój krzyż, u Obary - zapowiada.

Odwlekał moment przewożenia krzyża. Zapytany czemu zabrał krzyż z kokoszej górki, tak to tłumaczy: - Po pierwsze nie trzeba go było tam stawiać. Po drugie można było powiedzieć biskupowi, że albo zabiera krzyż, albo krzyż zostanie usunięty. Zabrałem krzyż, bo ja się po to urodziłem. Od początku wiedziałem, że mam to zrobić. Czułem tę wewnętrzną potrzebę, wiedziałem, że jestem stworzony do przeniesienia tego krzyża, wiedziałem, że nikt sobie z tym nie poradzi.

SĄ ZBULWERSOWANI

- A jak znowu postawią krzyż na kokoszej górce? Mnie to nie interesuje. Niech wtedy znowu urzędy się męczą. Drugi raz nie będę wykopywał. Niech władza pokaże, że ma władzę i że nie klęczy przed księżmi na kolanach - proponuje.

- Jestem niewierzący, niepraktykujący, ale jeszcze jestem chrześcijaninem dla Kościoła rzymsko-katolickiego. Byłem ochrzczony, ale czy ja tego chciałem? Jak można chcieć w kołysce? Każdy powinien być świadomy przyjmując Boga, wierząc w Boga. A ja w niego nie wierzę - mówi.
A za chwilę słyszę takie wyznanie: - Wiem do jakich celów był użyty ten krzyż. I ja ten problem rozwiązałem. Postawię u siebie krzyż, aby imię Boga i Jezusa nie było używane w miejscu publicznym, w życiu codziennym. Od tego jest kościół, dom.

Próbuję porozmawiać z mieszkańcami Zaklikowa. Kobieta prowadząca rower mówi, że jak się Obara deklaruje jako niewierzący, to niech się nie wtrąca do krzyża i wiary. Mężczyzna, który przedstawia się jako "Zbyszek z Zaklikowa" tak ocenia zdarzenie: - Jestem zbulwersowany tą sytuacją. Ten człowiek tworzy niepotrzebne konflikty między Stalową Wola i Zaklikowem. Także w Zaklikowie powstały na ten temat podziały. Ja jestem osobą niewierzącą, ale jestem zbulwersowany do granic tą kradzieżą krzyża czy przywłaszczeniem.

DYSKRETNIE OBSERWOWANY

Było już ciemno, kiedy Krzysztof Obara zajechał fordem pod kościół Opatrzności Bożej. Przez całą drogę z oddali był obserwowany przez policjantów w radiowozie. Przy świątyni stało trzech policjantów gotowych interweniować, gdyby doszło do zamieszek. Na plebani zarządzono najwyższy stopień gotowości. Przy aucie Obary czekającym na wjazd na teren kościoła zebrała się grupa dziennikarzy z kamerami i aparatami. Prawdopodobnie właśnie dziennikarze zostali uznani przez proboszcza za największe zagrożenie spokoju. Na wszystkich furtkach dookoła kościoła i na głównej bramie zawisły grube, nowe łańcuchy, zapięte na kłódki.

Otyły, młody, wygolony na łyso młodzieniec odpiął łańcuch i wpuścił auto Obary z krzyżem, po czym zamknął bramę. Dziennikarze zza płotu obserwowali co się tam dzieje. Widok zasłaniały drzewa i krzewy. Kiedy Obara wyjechał, dziennikarze oblepili jego auto i pytali jak tam było. Tak relacjonował na gorąco: - Byli księża, były osoby cywilne. Interesowała ich podstawa do umocowania krzyża, powiedziałem, że podstawa jest cała, z podkładką i mogą od razu montować. Widziałem, że jest przygotowany dół, krzyż będzie więc zamontowany na pamiątkę wiernym i niewiernym. Bardzo mi żal tego krzyża, bo nie mam pewności czy ten krzyż nie zostanie użyty w jakimś innym celu, w miejscu publicznym.

BEZ OSTATNIEJ WIECZERZY

- Zostałem potraktowany bardzo sztywno. Nawet mi powiedziano, żebym już wyjechał, żebym skończył porządki w samochodzie. A ja im powiedziałem "czy tak naucza Biblia, żeby wypędzać bliźniego, jeszcze chrześcijanina, z terenu kościelnego"? A powinienem zostać zaproszony na ostatnią wieczerzę - usłyszeli dziennikarze od Obary, zanim odjechał na komendę policji, załatwić formalności związane z przekazaniem krzyża.
I jeszcze na koniec Obara rzucił do dziennikarzy: - Dziwię się, że te furtki od kościoła są zamknięte dla was. Przecież jesteście chrześcijanami, a bramy kościoła powinny być otwarte dla wszystkich, nie powinny być zamykane dla wiernych.

Wyjazd z Zaklikowa.
Wyjazd z Zaklikowa. Zdzisław Surowaniec

Wyjazd z Zaklikowa.
(fot. Zdzisław Surowaniec)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie