Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Niżańska artystka osiąga ogólnopolskie sukcesy

Ewa BOŻEK
Teraz przechodzą jej przez głowę myśli o animacji. To gigantyczne przedsięwzięcie wymaga co najmniej kilkudziesięciu lalek. To już dwie pierwsze.
Teraz przechodzą jej przez głowę myśli o animacji. To gigantyczne przedsięwzięcie wymaga co najmniej kilkudziesięciu lalek. To już dwie pierwsze. E. Bożek
Niżańska artystka Paulina Kara ma swój własny, indywidualny styl. Jej obrazy, rzeźby czy lalki są rozpoznawalne wśród dziesiątek prac innych artystów.

Mało kto w Nisku, rodzinnym mieście Pauliny Kary, wie, że artystka osiąga ogólnopolskie sukcesy. Bywa, że w ciągu roku jej obrazy trafiają na kilkanaście wystaw artystycznych. Jest zapraszana na festiwale, podczas których jej prace zwracają szczególną uwagę.

Jest niepospolita, we wszystkim, co tworzy, jest to coś, po czym można rozpoznać, że wyszło spod jej ręki lub pędzla, ale w żaden sposób nie da się tego nazwać.
Kiedyś usłyszała: "Dziewczyno, ty masz miliony w rękach!", Niektórzy namawiają ją do znalezienia menażera i postawienie na karierę. A ona? Jej marzeniem, ale tym po weryfikacji z rzeczywistością, jest kupienie pieca do wypalania ceramiki i produkowanie ręcznie robionych kafli ceramicznych.

ETYKIETKA - ZDOLNE DZIECKO

Miała osiem lat, gdy powiedziała wszystkim, że zostanie malarką. Nie potrafi nawet dokładnie powiedzieć, kiedy zaczęła robić postaci z papieru i rysować. Lalki też robiła od dziecka.

- Pierwszą poważną, kiedy miałam 12 lat. Tak po prostu pomyślałam, że coś bym sobie zrobiła. Kiedy pojawił się boom na masę solną, pomyślałam, że fajnie byłoby wyrzeźbić z niej twarz - mówi.

Według niej, plastelina się do tego kompletnie nie nadawała, lepiła się do palców, była zbyt podatna. Masa solna była idealna, bo ona chciała zrobić coś, co jeszcze przetrwa, co można przenieść i postawić. Oczywiście nie skończyło się na jednej postaci. Wypiekała je w piekarniku hurtowo. Do tej pory jej niektórzy znajomi mają jeszcze te lalki z dzieciństwa. Niektóre miały nawet po pół metra.

W domu nie wytrzymali, kiedy nagle zaczęło śmierdzieć palonym plastikiem. Wpadła na pomysł, że chciałaby zrobić przezroczystą głowę. To była wizja. Materiał musiał być przezroczysty, dać się rozmiękczyć, a potem stwardnieć. Pomyślała, że najlepsza byłaby do tego pleksa.

Więc włożyła do garnka kawałek pleksy i zaczęła podgrzewać. W całym domu śmierdziało palonym plastikiem. Oberwało się jej za to, ale głowę zrobiła. I była zadowolona.

DYPLOM NA KOLANACH

Lubi trochę ironii, dystansu do świata i siebie, szuka optymizmu, czegoś, co przewrotne - poważne nagle może być zabawne.

Tego wszystkiego doświadczyli ci, którzy oceniali jej pracę dyplomową z uczelni. Powaliła wszystkich na kolana dosłownie i w przenośni.

Pierwsza uklęknęła przed dyplomową lalką jedna z profesorek z komisji. Fala ruszyła za nią, jedni klęczeli, inni kucali, ale każdy, kto chciał dokładnie obejrzeć wszystkie elementy jej pracy, musiał zniżył się do poziomu kilkudziesięciu małych lalek. To nie wszystko. Kadra z wydziału i komisja egzaminacyjna - wszyscy nie musieli się szczególnie przyglądać, żeby wśród kilkudziesięciu lalek, które tworzyły projekt dyplomu, zobaczyć samych siebie.

- Każda z tych lalek miała swój charakterystyczny dla wzoru gest, ułożenie ciała, jakiś element ubrania. Nikt nie musiał spoglądać na twarz, bo doskonale wiedział, kogo przedstawia każda postać - wspomina Paulina.

Lalki patrzyły na obrazy w wielkich ramach okiennych. Obrazy przedstawiały wiszące pranie, ale pomiędzy koszulami, spodniami czy bielizną można było doszukać się etykiety po alkoholu czy jeszcze innych atrybutów z uciech życia. To wszystko było podświetlone i sprawiało wrażenie, jakby obrazy były prawdziwymi oknami.

Ale to nie jedyna niespodzianka w projekcie zwanym dyplomem. Ponad lalkami, obrazami, a przede wszystkim komisją i całą publicznością górowały cztery wielkie ceramiczne postaci, które z wysokości spoglądały na wszystkich tych malutkich.
W tym wszystkim ona, oczywiście wystrojona, ale obowiązkowo w trampkach, odpowiadała na pytania.

- W tym była historia, we wszystkim, co maluję albo rzeźbię jest historia. W jednym projekcie lubię łączyć obraz, rzeźbę i lalki. Tak było też na dyplomie, chociaż ciężko było namówić szefów instytutu na dyplom, który jednocześnie łączyłby z sobą kilka technik. Na uczelni się to po prostu nie zdarza - wspomina.

Każdy może mieć do tego, co pokazuje, zupełnie inne podejście i wyobrażenie.
- Co inni mają w tym zobaczyć? Ja nie lubię narzucać innym zdania, tego, co ma oznaczać każda moja inscenizacja albo obraz. Każdy powinien sobie wyciągnąć z tego coś, co mu odpowiada. To nie są uderzania w ciężkie tony. Wszystko robię trochę na zasadzie żartu - przyznaje.

Oczywiście na dyplomie nie mogło zabraknąć Czesława.
Ale wszyscy byliby rozczarowani, gdyby nie odnaleźli go gdzieś, wciśniętego w kąt obrazu.

ŻYCIE CZESŁAWA

- Czesław pojawił się w moich projektach już dawno temu i tak się jakoś przyjęło, że on jako lalka musi być gdzieś, chociaż wciśnięty, mało widoczny, ale musi być. Tak jak w życiu. Czesław to po prostu zwykły żul. A żuli przecież spotykamy wszędzie, przy sklepie, pod mostem, przed kościołem, w bramie, na chodniku, na plantach. To taki stały element naszego krajobrazu, dlatego też zawsze jest u mnie - mówi.

Paulina nie zawsze może brać udział w wernisażach wystaw, gdzie znajdują się jej prace. Inni śmieją się: "Ale za to był tam Czesław". W domu na półce też gdzieś siedzi.

- Teraz pojawia się w projektach na zasadzie żartu - dodaje.

HISTORIA JEDNEJ WIEŻY

Ponad dwa metry ojcostwa - tak można krótko powiedzieć, o czymś, co Paulina pokazała na Festiwalu Dialogu Czterech Kultur w Łodzi. Na tę imprezę została zaproszona przez krakowski Bunkier Sztuki.

- Temat prac dla wszystkich artystów był narzucony z góry. Każdy musiał przedstawić ojcostwo. Na mojej spiralnej wieży, zrobionej z cienkich, poklejonych paseczków, okalanych schodami, idzie kilkudziesięciu panów. To więźniowie, chłopi, szlachcice, zwykli faceci, taki przekrój społeczeństwa, ale każdego z nich łączy jeden element, każdy ma spuszczone oczy, jest nieobecny i nie zauważa nikogo innego wokół, każdy w swoim świecie - mit taty nieobecnego, bo ojciec jest albo na wojnie, albo w pracy, albo w knajpie, po prostu go nie ma - opisuje.
Ta rzeźba została szczególnie dobrze przyjęta przez kulturoznawców. Tuż po tym festiwalu powędrowała do Lwowa na wystawę "Sztuka do kwadratu" w teatrze miejskim.

Zainteresowanie było wyjątkowe, najbardziej polubiły ją media. Teraz rzeźba czeka w centrum kultury w Lublinie na transport do Niska.

- Kiedy uda się nam ją przywieźć, to postawię ją na swoim małym kawałku ziemi od rodziny Karów. Będzie ona jak kamień węgielny - pod własną chałupę. Ta wieża będzie jak zaczątek naszego domu, prabudowla… - żartuje.

INSPIRACJA

- Jest czasami nawarstwienie wydarzeń, które warto skomentować, zasygnalizować. Staram się nikogo nie obrazić, ale pokazać coś w sposób żartobliwy. Czasem są to rzeczy, które dotknęły mnie osobiście. Ale czasem takie, które po prostu zauważam. Dla mnie ciekawe jest przerobienie jakiegoś w mniemaniu niektórych gigantycznego zjawiska - na taką mikrokukiełkę, która gubi się wśród śmiesznych, bajkowych stworów - przyznaje.

Lubi precyzyjną pracę rękami, robić małe rzeczy, gdzie trzeba pracować nad wieloma szczegółami. Nawet jej dwumetrowa wieża jest ulepiona z centymetrowej grubości, cienkich wałeczków z gliny ceramicznej. Ale ona ma przede wszystkim szczególną zdolność do robienia lalek. Nie potrafi powiedzieć, ile zrobiła ich w swoim życiu. Czy potrafi przestać?

Chyba nie. Często zdarza się, że w domu rozmawia z kimś i zupełnie nieświadomie w tym samym czasie coś robi, rysuje, ugniata, lepi.

Twardo stąpa po ziemi i wie, że musi znaleźć sposób, jak żyć z tego, co robi i lubi.
Sprzedała już wiele obrazów, trochę lalek, ale szuka swojego sposobu na utrzymanie. Nie chce się dać stłamsić i zacząć żyć z czegoś zupełnie innego. Zamierza założyć własną firmę, kupić piec do wypalania i wspólnie z mamą robić płytki ceramiczne. Ma kilkumiesięcznego synka Franka i widzi, że teraz ma więcej siły, żeby się zaprzeć, żeby coś wyszło, bo jest dziecko. które trzeba obronić.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie