Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Od dziesięciu lat walczy z przewlekłą białaczką. Odkąd zachorowała cieszy się każdą chwilą

Wioletta WOJTKOWIAK [email protected]
Odkąd zachorowałam, cieszę się każdą chwilą. Znów czuję jak pięknie pachną kwiaty, jaki piękny jest świat.
Odkąd zachorowałam, cieszę się każdą chwilą. Znów czuję jak pięknie pachną kwiaty, jaki piękny jest świat. Wioletta Wojtkowiak
Białaczka to okrutna loteria. Nie każdy ma szansę wygrać z chorobą. Celina Błaszkiewicz cieszy się, bo wciąż liczy się w grze.

Nie znaleziono dla niej dawcy szpiku, nie miała też pieniędzy na kurację. Oto historia o tym, jak bardzo do życia potrzebne jest szczęście. I wiara, że kiedy Bóg zamyka drzwi otwiera okno…

- Pamiętam chorych, którzy wydawało się, mieli wszystko. I dawcę i dostęp do drogich leków, ale odchodzili nie doczekawszy przeszczepu. Zabrakło im właśnie szczęścia. Ja wciąż żyję. Najwidoczniej Bóg miał wobec mnie inne plany, że tak łagodnie mnie przez ten koszmar przeprowadza. Owszem, w dalszym ciągu stawia na mojej drodze małe porażki, ale na zasadzie prztyczka w nos, by nie być zbyt pysznym i zarozumiałym - mówi Celina Błaszkiewicz. Nie widać po niej, że choruje na przewlekłą białaczkę szpikową. Od dziesięciu lat panuje nad nią dzięki cudem trafionym lekom.

BYŁAM W NIEBIE A ONO SPADŁO MI NA GŁOWĘ

Patrzy na mnie zadbana i atrakcyjna 52 - latka. Mama trojga dzieci, aktywna zawodowo. Z jej oczu bije radość i pewność siebie. Na twarzy ani śladu zmęczenia, którego przed dwunastoma laty nie próbowała nawet ukryć. Rozpaczała wtedy, że nie zdąży nacieszyć się dziećmi, a przecież tak długo na nie z Piotrem czekali. Gdy już zrezygnowała z leczenia i pogodziła się z bezdzietnością okazało się, że bije w niej jeszcze jedno maleńkie serce. Na świat przyszedł Bartek. Po dwóch latach Weronika, po niej Karol. Byli rodziną. Nie brakowało im niczego.

I wtedy zawalił się świat. Po urlopie wychowawczym Celina chciała wrócić do pracy w bibliotece. To zresztą była finansowa konieczność. Zastanawiała się chwilami, czy podoła. Zmęczenie dawało się we znaki, ale tłumaczyła to zabieganiem przy trójce dzieci.

- Najbardziej pamiętam, że nie mogłam oderwać głowy od poduszki. Mogłabym tylko spać i spać - przypomina sobie. Biorąc tamtego dnia wyniki badań kontrolnych do ręki, spojrzała tylko na mocno zakreśloną liczbę leukocytów. Przed zaśnięciem przypomniała sobie "tam nie było 8 tysięcy, tylko więcej zer..". Następnego dnia, gdy przestraszona lekarka kazała na cito powtórzyć badanie leciała z nóg. 90 tysięcy!

Nie zdawała sobie sprawy, co ją czeka. Otrzeźwiła ją szczera odpowiedź lekarza na pytanie. "Może nie mieć pani tyle czasu" - usłyszała. Nie zdążyłam nacieszyć się dziećmi, martwiła się. Karol miał trzy lata, Weronika cztery, a Bartuś skończył sześć lat. Kiedy szedł do zerówki najczęściej odprowadzała go wzrokiem. Szkołę na osiedlu Dzików widać z okna. - Nie miałam siły ciągnąć ze sobą jeszcze dwójki dzieci. To niewyobrażalne, że tak bardzo musiałam się mobilizować i zmuszać do tego, żeby ugotować zupę. Nie miałam pomocy, a nie chciałam się poddać chorobie.

Nadszedł i kolejny cios. Równocześnie z diagnozą, jej mąż stracił pracę. Jak sam dziś mówi, dzięki temu mógł poświęcić czas dzieciom i szukać ratunku dla żony. Od razu zakasał rękawy. Jako człowiek głęboko wierzący, nie szukał winnych, nie zadawał sobie dręczącego pytania "dlaczego my". Pokładał wielką nadzieję w Bogu i powtarzał, że nic się nie dzieje bez przyczyny.

CZY JEST KTOŚ, TAKI JAK JA? NIE MA NIKOGO…

Ratunkiem dla Celiny, jak się wówczas wydawało, był przeszczep szpiku. Błaszkiewiczowie uparcie wierzyli, że jest na świecie jej genetyczny bliźniak. Kiedy spośród potencjalnych dawców wykluczono wszystkie osoby z rodziny Celinę ogarnęła ją panika. Lekarze upatrywali szansy w znalezieniu dawcy niespokrewnionego, ale wiedziała, że to trudniejsze niż znalezienie igły w stogu siana. Dawca znalazł się w Ameryce. Ale po drugiej serii badań na zgodność okazało się, że jego szpik mógłby ją zabić.

Już nie pamięta, czy wtedy bardziej cieszyła się czy martwiła. - Bałam się przeszczepu i jakoś przełknęłam tę pigułkę. Celina siedziała, jak na bombie zegarowej. Była coraz słabsza a lekarze rozkładali ręce. Dawcy nie było, interferon jej nie służył. Na domiar złego nie załapała się na program testów klinicznych Glivecu. Doktor prowadząca Celiny uznała to za swoją osobistą porażkę. Chora za radą profesorów napisała prywatny list do firmy. Los się do niej uśmiechnął. Ktoś źle tolerował lek. Wskoczyła na jego miejsce. Ryzykowała, ale nie było już nic do stracenia.

- Czy to był kolejny cud. Chyba tak - śmieje się Celina. - Nie stać mnie było na kurację. Miesięczne leczenie kosztowało 15 tysięcy a może więcej, a jednak udało się wejść w program leczenia. Leukocyty gwałtownie spadły. Kiedy po miesiącu stawiłam się na badanie, a liczba komórek nowotworowych spadła do 5 procent czułam się trochę, jak małpka w klatce. Lekarze patrzyli na mnie z niedowierzaniem. Glivec pomógł i służy do dzisiaj. Oby jak najdłużej.

TO MÓJ CZAS

Miałam żyć. Najwidoczniej tak miało być, wzdycha radośnie Celina. Nawet imię ma niebiańskie. Wróciła do życia. Na początku było zdziwienie, gdy czuła, że w ogóle ma na coś ochotę. Jak to, tak po prostu mogę wyjść? Pomału nabierała apetytu. Rozkręcała się. To trwa już dziesięć lat. Do zawodu bibliotekarza pewnie nie wróci. Spełnia się zawodowo. Jest konsultancką firmy kosmetycznej, ławnikiem w sądzie.

Chce także podzielić się dobrem, którego doświadczyła od obcych ludzi. - Nie miałam siły, a słyszałam, że zawsze jest jakaś szansa. Do dziś jestem wdzięczna pewnej pani z Tarnobrzega, która sama mnie zarejestrowała do profesora Maja w Warszawie i kazała się powołać na siebie. Nie znam jej nazwiska. Ta klinika otoczyła mnie opieką - wspomina Celina Błaszkiewicz.

Dziś sama chce wspierać chorych. Razem z mężem założyła rzeszowskie koło Ogólnokrajowego Stowarzyszenia Pomocy Chorym na Białaczkę. Związali się z Fundacją Urszuli Jaworskiej, która prowadzi bank dawców szpiku. Żyje, celebruje każdy dzień, cieszy się z małych rzeczy. Jednak czuje, że siedzi na bombie zegarowej. Niech Bóg da, oby ten zegar tykał jak najdłużej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie