Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Po tragedii w Lipie. Wciąż nie wiadomo co się wydarzyło

Zdzisław SUROWANIEC [email protected]
Przy trumnach dzieci leżały maskotki. Tłum mieszkańców na nabożeństwie żałobnym.
Przy trumnach dzieci leżały maskotki. Tłum mieszkańców na nabożeństwie żałobnym. Zdzisław Surowaniec
Niewyobrażalna tragedia rodzinna w Lipie koło Zaklikowa w powiecie stalowowolskim. Pogrzeb zasztyletowanych - matka i dwojga jej dzieci

Pytaliśmy ludzi w Lipie o to, co się wydarzyło.

Pytaliśmy ludzi w Lipie o to, co się wydarzyło.

- Jestem mieszkanką Lipy i znam tę rodzinę. Jestem pewna, że to było morderstwo, samemu ciężko podciąć sobie gardło. To była wspaniała osoba i nie targnęłaby się na życie swoje, a przede wszystkim na dzieci. Dla nich zrezygnowała z pracy - twierdzi kobieta.

Inna mówi: - To była spokojna kobieta, bardzo cierpliwa w stosunku do tych, którzy przychodzili do niej na korepetycje. Zawsze pilnowała dzieci, gdy te bawiły się w piaskownicy. Bardzo miła kobieta, dzieci były zadbane i dobrze wychowane. Tragedia, nie mam pojęcia czy to ona uczyniła, czy jakiś psychopata. Jedno jest pewne jeśli ona to zrobiła to miała problemy od dawna, była skryta to fakt i nieśmiała, widocznie coś w niej pękło. Tak czy inaczej bardzo, ale to bardzo ubolewam nad tą tragedią.

W Lipę - wieś mająca aspirację być wsią uzdrowiskową, w środku zimy uderzył piorun. Tak można nazwać wiadomość o znalezieniu w niedzielę w mieszkaniu w bloku na trzecim piętrze ciał z podciętymi gardłami - 38-letniej Ewy i jej dzieci, sześcioletniego Wojtusia i dziewięcioletniej Madzi.

Po tygodniu od tragicznego zdarzenia, po sekcji zwłok wykonanej w Zakładu Medycyny Sądowej Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, szefowa Prokuratury Rejonowej w Stalowej Woli Barbara Bandyga przyznaje: - Nie wiemy co się wydarzyło. Badający nie przychylili się do żadnej wersji zdarzenia, ani żadnej nie wykluczyli.

- Są różne wersje zdarzenia - potwierdza szefowa prokuratury. - To, że kobieta mogła zabić dwójkę swoich dzieci i popełnić samobójstwo jest tak samo wiarygodne, jak to, że morderstwa mógł dokonać ktoś z zewnątrz.

Policję o odnalezieniu pokrwawionych ciał w mieszkaniu powiadomił sąsiad tuż przed godziną 12.30 w niedzielę. Pod dom zajechały policyjne radiowozy, policjanci rozciągnęli taśmy w odległości pięćdziesięciu metrów od domu, gdzie doszło do morderstwa. Dziennikarze zerwali się do jazdy do Lipy gdzieś około godziny wpół do drugiej po południu.

Pierwszymi informatorami tego dnia byli sąsiedzi, bo policjanci nie puścili pary z ust. Na trzaskającym mrozie stała grupa mężczyzn i cicho rozmawiali o tym co się wydarzyło. To od nich dowiedzieliśmy się, że ciała odkryła dwunastoletnia córka Ola, która - jak wtedy mówili - wróciła z porannej mszy świętej. - Otworzyła kluczem drzwi, weszła tam z koleżanką i uciekły do piwnicy, tak się wystraszyły tego co zobaczyły - opowiadał jeden z mężczyzn. Prawda była inna. Dziewczynka wróciła od dziadków, gdzie spędzała ferie. Dzień wcześniej od dziadków do domu wróciły młodsze dzieciaki. Nie uciekała do piwnicy, wezwała na pomoc sąsiadów.

- On wyjechał do Francji kupić auto - informował o ojcu rodziny kolejny rozmówca. I znowu było to pół prawdy. 37-letni mężczyzna pojechał do Francji z kolegą handlującym sprowadzanymi z Zachodu samochodami. Pojechał rozeznać czy znajdzie tam pracę. Poinformowany o zdarzeniu wrócił we wtorek.

W Lipie są cztery bloki na osiedlu nazywanym Majdankiem. Zbudował je za komuny zakład nasycający podkłady kolejowe. Ten, w którym na trzecim piętrze doszło do dramatu, stoi przy ulicy Pocztowej. Szefowa prokuratury, która w niedzielę podjechała tam, powiedziała do dziennikarzy: - Na razie nie mam informacji, które mogłabym przekazać prasie. Wszystkiego muszę się dopiero dowiedzieć. Wezwaliśmy specjalistów z Laboratorium Kryminalistycznego z Komendy Wojewódzkiej Policji w Rzeszowie.

Temat znalezienia zwłok 38-letniej kobiety i dwójki jej dzieci stał się natychmiast głośny w Polsce. Do Lipy i do stalowowolskiej prokuratury zjechały ekipy dziennikarzy prasowych, radiowych i telewizyjnych. Informacji udzielała nadzorująca osobiście śledztwo szefowa prokuratury. Ci, którzy chcieli usłyszeć, że to kobieta zabiła dzieci, byli wyhamowywani.

- Ja nie jestem od spekulowania co się wydarzyło, tylko od wyciągania wniosków po otrzymaniu wyników badań od biegłych. Ja nie tworzę dowodów, tylko pytam biegłego i słucham co mi odpowie. Być może usłyszę od niego coś, o czym bym nie pomyślała. Nie można wysnuwać pochopnych wniosków i piętnować rodzinę. Nie zakładamy, że kobieta zamordowała swoje dzieci. Może zamordowała, a może nie. Nie wiemy co się wydarzyło, nie wyciągam wniosków przed otrzymaniem wyników badań biegłych - mówiła.

Pojawiało się jednak coraz więcej ważnych informacji. W mieszkaniu odnaleziony został nóż, którym prawdopodobnie zadane zostały śmiertelne rany. - Analiza śladów na nożu wiele nam może powiedzieć - uważa szefowa stalowowolskiej prokuratury. Śledczy nie mieli wiadomości, żeby kobieta leczyła się psychiatrycznie, albo żeby brała leki psychotropowe. Wiadomo, że w skromnie urządzonym mieszkaniu był porządek, nie było śladów walki.

Wracamy do zziębniętych informatorów przed blokiem. Wszyscy zgodnie potwierdzają, że to była spokojna rodzina. Mąż kobiety pracuje w kuźni w Stalowej Woli, ona wychowywała dzieci. Kiedyś była nauczycielką matematyki, od lat nie pracowała, wychowywała dzieci, udzielała korepetycji. - Ona była zazwyczaj pogodna. Dwa dni temu mijałem ją, powiedziałem dzień dobry, ale miała opuszczoną głowę, była zamyślona i nic nie odpowiedziała - wspomina sąsiad. I dodaje: - Do tej klatki powinien przyjechać biskup i odprawić egzorcyzmy. Tu przez kilka lat powiesiło się troje ludzi.

Sąsiedzi przeżyli najazd dziennikarskich ekip. Ale nic nowego nie można się było dowiedzieć. Nawet ci mieszkający piętro niżej nic nie słyszeli. - Chyba wezmę urlop i wyjadę, aż się tu uspokoi - powiedziała jedna z mieszkanek bloku.

We wtorek w zakładzie medycyny sądowej w Krakowie odbyła się sekcja zwłok całej trójki. Zdaniem specjalistów medycyny sądowej pierwsza zmarła dziewięcioletnia Madzia. Miała na ciele rany cięte, ale w jej przypadku nie było pewności czy to one były powodem śmierci. Pobrano wycinki narządów wewnętrznych do badań. Przyczyną śmieci sześcioletniego Wojtusia było wykrwawienie na skutek ran na szyi zadanych nożem. Natomiast kobieta miała rany cięte na szyi oraz rany kłute na klatce piersiowej i uszkodzone nożem płuco co było przyczyną śmierci. Pobrano jej krew do badań na zawartość alkoholu czy narkotyków.

- Lekarze specjaliści badający ciała nie przychylili się do żadnej wersji zdarzenia, ani żadnej nie wykluczyli - powiedziała szefowa prokuratury. Biegli przyznali, że kobieta mogła sama sobie zadać nożem śmiertelne ciosy, ale mogła być także ofiarą. Wyniki kolejnych badań mają być znane za dwa miesiące.

We wtorek z podróży wrócił ojciec rodziny. Został przesłuchany i jak przyznała szefowa prokuratury, było to jedno z najtrudniejszych przesłuchań, jakie miała w swojej karierze zawodowej. - Informacje, jakie przekazał mężczyzna, niewiele wniosły do wyjaśnienia sprawy - usłyszeliśmy od szefowej prokuratury.

Mężczyzna przekonywał, że jego małżeństwo nie przeżywało kryzysu, nie było kłótni. Nie był w stanie podać przyczyny zdarzenia. Jeszcze w sobotę rozmawiał z żoną telefonicznie i nic nie wskazywało, że w rodzinę trafi piorun.

W czwartek w południe w kościele Matki Bożej Częstochowskiej w Lipie rozpoczęły się modlitwy przy trzech trumnach postawionych przy ołtarzu. W środku na katafalku ustawiono brązową trumnę z ciałem kobiety, po bokach białe trumny z ciałami jej dzieci. Przy trumienkach ktoś położył maskotki. Świątynia wypełniła się ludźmi, spora grupa stała na zewnątrz na siarczystym mrozie. Był poczet sztandarowy szkoły w Lipie. "Moja ojczyzna jest w niebie tam" - zaśpiewał organista na początek nabożeństwa żałobnego, odprawianego przez trzech księży.

Ksiądz Tomasz Zdyb powiedział: - Tak niedawno mieliśmy Boże Narodzenie, kto by przypuszczał, że wkrótce przeżywać będziemy takie żałobne, tragiczne pożegnanie. Wszyscy potrzebujemy pomocy, a szczególnie rodzina, tato, Ola, dziadkowie. Niech Pan, który pokonał śmierć, da nam wiarę, że Bóg może wszystko, że Bóg jest miłością. Modlić się będziemy za Madzię, za Wojtusia, za Ewę, aby Bóg obdarzył ich chwałą w niebie, aby oglądali Go twarzą w twarz tam, gdzie jest nasza ojczyzna. Te dzieci są już teraz bezpieczne, Bóg wziął ich do siebie.

Podczas kazania kapłan wspomniał najpierw Wojtusia. Powiedział, że był pogodny i pełen radości. - Wierzę, że teraz uśmiecha się w niebie - usłyszeli wierni. O Madzi przypomniał, że w ubiegłym toku przystąpiła do Komunii Świętej, a kiedy przygotowywała się do tego sakramentu, jako pierwsza zaliczyła wszystkie modlitwy. Ksiądz pokazał laurkę, jaką Madzia dla niego narysowała. - Wojtku, Madziu, stoicie w niebie uśmiechnięci, trzymają się za ręce - powiedział.

O zmarłej kobiecie ksiądz Tomasz mówił: - Pani Ewo, byłaś naprawdę kochaną matką, kochałaś swoje dzieci. Ta rodzina to było ognisko pięknej rodzinnej miłości. Pani Ewo, co się stało wtedy, w ubiegłą niedzielę? To jest wielka tajemnica i nie należy jej odkrywać.
Zwrócił się do rodziny:

- Do taty… Pięknie wychowałeś swoje dzieci. Wykorzystałeś pięknie dar ojcostwa. Przekazałeś dzieciom to, co najpiękniejsze. Olu, chciałbym ci powiedzieć, że w jednej chwili stałaś się dojrzałą kobietą, kiedy wezwałaś pomoc do swojej rodziny. Będziemy wszyscy o ciebie dbać, będziemy przeżywać jak najpiękniejsze chwile. Tak wielu nas jest w świątyni. Ta tragedia połączyła naszą parafię i wykorzystujmy to na wspólną modlitwę.

I zakończył kazanie modlitwą: - Pan sprawi, aby Wojtuś, Madzia i Ewa zostali zbawieni. A Ty Panie bądź z nami, aż do końca naszych dni. Amen.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie