ZOBACZ TEŻ:
Bomba atomowa w Polsce? R. Czarnecki: To nie jest priorytet rządu
(dostawca TVN24/x-news)
Stawy osadowe odpadów poprodukcyjnych huty są zagrożeniem dla zbiornika podziemnej wody ciągnącego się od Stalowej Woli przez Nową Dębę do Rzeszowa. Są w odległości zaledwie trzech kilometrów od dwóch ujęć wody dla Stalowej Woli.
Miasto zdecydowało się przejąć stawy osadowe od Huty Stalowa Wola przed sześciu laty. Huta była wtedy w fatalnej sytuacji finansowej, nie stać jej było na wyłożenie dziesiątków milionów złotych na ich zlikwidowanie. Tylko miasto mogło starać się o dofinansowanie prac nad ich unieszkodliwieniem. W zamian za zdjęcie z huty ciężaru, otrzymało od huty tereny warte dziesięć milionów złotych.
- Dostaliśmy olbrzymie dofinansowanie na rekultywację stawów osadowych - powiedział na piątkowej konferencji prasowej prezydent Lucjusz Nadbereżny. Całość prac wyceniona jest na 30 milionów 679 tysięcy złotych. Z Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej miasto dostanie 24 miliony 511 tysięcy złotych. To aż 80 procent dofinansowania, maksymalna kwota, jaką można było dostać. Miasto dopłaci więc 6 milionów złotych i bomba przestanie tykać.
Od powstania huty w 1938 roku stare oleje, bezużyteczne paliwa i odpady z galwanizerni i malarni, rozpuszczalniki i czyściwa trafiały do nie zadaszonych dołów z wybetonowanymi dnami. Powstało sześć osadników. Dziś zagrażają podziemnym wodom, bo szczególnie w szóstym zbiorniku beton zaczyna się kruszyć, niszczony przez warunki atmosferyczne.
Temat ciągnie się od lat. W 2014 roku ówczesny prezydent Andrzej Szlęzak zdecydował o unieszkodliwieniu przejętych od huty stawów i przygotował wniosek o dofinansowanie rekultywacji stawów z Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej z programu „Ochrona powierzchni ziemi – bomby ekologiczne” oraz z unijnych funduszy. Po rekultywacji miały powstać tereny do inwestowania, których miastu bardzo brakuje. Prezydent mówił o 25 hektarach.
O ogromie pracy świadczy choćby to, że jeden staw zawiera 11,5 tysiąca metrów sześciennych toksycznych substancji. Szacuje się, że w sumie do unieszkodliwienia jest 151 tysięcy ton toksycznych odpadów. Projekt likwidacji osadników już jest. Wykonała go kielecka firma zajmująca się ekologią. Prace sfinansowała huta. Miasto w 2008 roku przeznaczyło 300 tysięcy złotych na tak zwane „studium wykonalności”, niezbędne do starań o unijne fundusze.
Jak się okazuje, zawartość pięciu stawów po kilkudziesięciu latach uległa już zestaleniu. Zostaną więc połączone i przykryte trzema warstwami ziemi, z których ostatnia, ze słabo przepuszczających wodę iłów krakowieckich, będzie mieć metr grubości. Przez trzydzieści lat zainstalowane tam czujniki będą mierzyć poziom zanieczyszczeń.
Najgorsza sytuacja jest z szóstym, najmłodszym osadnikiem. Prawdopodobnie będą tam dodawane substancje chemiczne, które spowodują, że zawartość toksycznych substancji zżeluje się, zamieni w galaretę. Po zmniejszeniu objętości, „galareta” zostanie wydobyta i przewieziona do unieszkodliwienia. Dół zostanie zasypany, na powierzchni powstanie łączka. Przez pół wieku nie będzie można tam inwestować. Jeszcze w tym roku zostanie ogłoszony przetarg na wybór wykonawcy robót, ich finał byłby w roku 2018.
Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?