Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prawie jak Gang Olsena - kulisy rozboju w Tarnobrzegu

Marcin RADZIMOWSKI [email protected]
18 stycznia tego roku. Policyjny technik zabezpiecza ślady w samochodzie, którym mieli podróżować obywatele Hiszpanii.
18 stycznia tego roku. Policyjny technik zabezpiecza ślady w samochodzie, którym mieli podróżować obywatele Hiszpanii.
Przed tarnobrzeskim sądem ruszył proces sprawcy bandyckiego rozboju na obywatelach Hiszpanii, który w styczniu tego roku wstrząsnął opinią publiczną. Drugi z bandytów wciąż jest na wolności, choć to kwestia czasu.

W tym iście filmowym rozboju wszystko było spartolone. Zamiast kominiarki naciągnięty na twarz golf z wyciętymi niedbale otworami, złe informacje o pieniądzach wiezionych przez pokrzywdzonych, niesolidny pomocnik - kierowca, wreszcie ucieczka nie tam, gdzie planowano. To nie wyczyn Gangu Olsena lecz akcja przestępców z Tarnobrzega, którzy za ofiary upatrzyli sobie kobietę i mężczyznę, obywateli Hiszpanii…

ZERWAŁ Z PÓŁŚWIATKIEM

25-letni Arek z Tarnobrzega to barwna postać. Znają go policjanci, znają prokuratorzy i sędziowie. Na koncie dziesięć wyroków między innymi za przywóz narkotyków z zagranicy, za handel, za posiadanie. Za ostatni numer dostał kilka miesięcy temu trzy i pół roku. A teraz rozbój na Hiszpanach, do którego przyznał się w sądzie i nawet zgodziłby się odsiedzieć za to pięć lat. Prokurator był nieugięty i z proponowanych siedmiu spuścił na pięć i pół, by oskarżony warunkowo poddał się karze.

- Nie, pięć i pół to za długo. Przecież ja nikogo nie zabiłem a za taki rozbój mam siedzieć pięć i pół roku? - argumentował dwa dni temu w tarnobrzeskim sądzie.

Skoro za długo na dobrowolne poddanie się karze, to będzie się toczył proces.
- Wysoki sądzie, ja zerwałem ze środowiskiem przestępczym. Naprawdę. Kiedy w 2005 roku wyszedłem z więzienia przez pięć lat pracowałem w Londynie, nie popadałem w konflikty z prawem - mówił.
Okazuje się jednak, że popadał. Wyrok sądu w Londynie za posiadanie narkotyków. Arek tłumaczy, że to była mała ilość marihuany na własny użytek. Jakie tam przestępstwo.

- No ale w styczniu tego roku skazany został pan na trzy i pół roku więzienia za handel narkotykami - przypomniała pani sędzia.
- Zostałem skazany, bo to były pomówienia - przekonywał Arek.

NIE POWIEM, BO SIĘ BOJĘ

Choć w sprawie narkotyków akurat toczył się jego proces, 18 stycznia Arek wspólnie ze swoim znajomym - Pawłem postanowił się wzbogacić cudzym kosztem. Paweł po rozboju prysnął za granicę, ścigany jest europejskim nakazem aresztowania i to kwestia czasu, kiedy stanie przed sądem w Tarnobrzegu. Za rok, dwa, pięć. Arek odpowie teraz.

By odtworzyć wiarygodny przebieg wydarzeń z feralnego dnia, tylko szczątkowe informacje można zaczerpnąć z wyjaśnień Arka składanych w prokuraturze i na policji. Większość to wymyślona na poczekaniu i wciąż modyfikowana bajka. Zupełnie inaczej wyglądają wyjaśnienia "pobocznego" oskarżonego w tej sprawie. To Darek, który miał odebrać samochodem sprawców napadu po akcji. Twierdzi, że o samym napadzie nie wiedział i został wrobiony. Może i święty nie jest bo wyroki za posiadanie narkotyków też ma na koncie, ale w tej sprawie jego udział był prawie żaden.
Arek utrzymuje, że propozycję zorganizowania rozboju na parze Hiszpanów złożył mu dzień wcześniej jakiś obcokrajowiec. Z mężczyzną rozmawiał na imprezie, na której obaj byli.

- Powiedział, że do Tarnobrzega przyjedzie biznesmen z Hiszpanii z dużymi pieniędzmi. Nie dałem się od razu namówić, ale on mnie poczęstował kokainą i amfetaminą a ja może pod wpływem tych środków się zgodziłem w końcu - wyjaśniał Arek. - Nie powiem jak się nazywa ten wspólnik, bo wiele o nim słyszałem i boję się o swoje życie. Nie powiem, kto to był. I nie był to Paweł, Darek kłamie.
25-latek opowiadał, że po powrocie z imprezy poszukał w domu atrapy broni palnej. To plastikowy czarny pistolet na plastikowe kulki. Kupił go na targu w Sandomierzu.

- Dla zabawy kupiłem znacznie wcześniej a nie po to, żeby napad robić - zaznaczył.
Kominiarki nie miał, więc nożyczkami wyciął dwa niewielkie otwory w ściągaczu swetra golfa. Wspólnik bardziej profesjonalnie podszedł do sprawy, przynajmniej prawdziwą kominiarkę załatwił.

KTO ICH WYSTAWIŁ?

Około 60-letni obywatel Hiszpanii oprócz firmy w rodzimym kraju prowadzi działalność w Polsce. W Tarnobrzegu ma firmę i trochę nieruchomości.
- Trzy, cztery razy do roku przyjeżdża do Polski. W interesach oraz by załatwić firmowe sprawy - tłumaczy księgowa firmy, która także ucierpiała w czasie napadu.
Tym razem Hiszpan wraz z przyjaciółką przyjechał, by podpisać umowę sprzedaży gruntu jednemu z dużych inwestorów. W grę wchodziła niemała kwota, ale trudno się spodziewać, by przedsiębiorcy biegali z workami pieniędzy po ulicach. Grubą kasę przelewa się na konta walutowe.
Skąd Arek i jego wspólnik wiedzieli o przyjeździe przedsiębiorcy? Skąd wiedzieli, w którym hotelu się zatrzymają? Nietrudno się domyślać, że "sprawę nagrał" któryś z pracowników tarnobrzeskiej firmy. Wiedziało o tym sporo osób, dlatego wskazać winnego jest trudno.

Rankiem w dniu napadu na Hiszpanów jeden ze sprawców zadzwonił do Darka wiedząc, że ten ma samochód.
- Usłyszałem, że jest parę stówek do zarobienia i abym przyjechał na ulicę Kochanowskiego - relacjonował na przesłuchaniach Darek. - I tak akurat w to miejsce jechałem, bo obok hotelu jest przedszkole i tego dnia chciałem zgłosić, że syn nie przyjdzie.
29-latek wspomina, że kiedy jego znajomi wsiedli do jego auta, u Arka zobaczył plastikowy pistolet. Zaczął podejrzewać, że zamierzają dokonać przestępstwa.
- Powiedzieli mi, żebym czekał na nich przy ulicy Wisłostrada na drodze wylotowej z miasta - mówił Darek. - Nie pojechałem tam, tylko zaparkowałem sto metrów od hotelu w takim miejscu, że byłem dla nich niewidoczny a jednocześnie mogłem obserwować, co się dzieje.

DAWAJ MONEY!

Zgodnie ze zwyczajem księgowa podjechała po swoich pracodawców pod hotel. Wspólnie mieli jechać załatwiać formalności związane ze sprzedażą nieruchomości.
- Skończyli śniadanie i razem wyszliśmy z hotelu. Wsiedliśmy do samochodu i zdążyłam włączyć silnik, kiedy to wszystko się zaczęło - zeznawała przedwczoraj w sądzie Renata, księgowa.
W oparciu o jej zeznania oraz ślady zabezpieczone na miejscu ustalono, że pierwszy sprawca - Paweł, otworzył prawe tylne drzwi auta i zaczął szarpać siedzącego mężczyznę. Chwilę potem drzwi kierowcy otworzył Arek, pchnął siedzącą tam księgową aż ta uderzyła czołem o kierownicę. Wymachiwał "pistoletem".

- Nie znam języka hiszpańskiego, ale znam trochę angielski dlatego zawołałem "money", by wiedzieli, że o pieniądze chodzi - wyjaśnił w sądzie Arek.
Księgowa zapamiętała, że drugi bandzior mówił jakby językiem rosyjskim lub ukraińskim. Wiadomo jednak teraz, że to było tylko dla zmylenia policjantów wyjaśniających sprawę rozboju. Bandyci uderzyli kilka razy mężczyznę, Paweł wyszarpnął kobiecie - Hiszpance torbę z rąk i zaczął uciekać. Do ucieczki, ale w innym kierunku rzucił się także Arek.

O tych samych chwilach na przesłuchaniach mówił także kierowca, Darek.
- Zobaczyłem, że gdy te trzy osoby wyszły z hotelu i wsiadły do samochodu, doskoczyli do nich Arek i Paweł. Usłyszałem krzyki. Ruszyłem z piskiem opon by stamtąd odjechać - mówił. - W lusterku zobaczyłem biegnącego za mną Arka. Był w kominiarce i krzyczał, żebym się zatrzymał, bo jak nie to mnie zapierd....

MARNY ŁUP

Nie zatrzymał się. Po przejechaniu kilku ulic znów zobaczył Arka, już bez kominiarki na twarzy. Zabrał go do samochodu. Tamten kazał się wieźć nad Wisłę, w rejon promu.
- Dzwonił kilka razy do Pawła, pytał gdzie ten milion euro. Tamten powiedział chyba, że żadnego miliona nie było w torbie - wyjaśniał Darek. - Arek się wściekał, bo Paweł nie chciał powiedzieć mu gdzie się obecnie znajduje. Pojeździłem trochę po mieście, bo Arek chciał znaleźć Pawła. W końcu powiedział w złości, że Paweł spierd… i bym go podrzucił do domu.

Darek obiecanych paru stówek nie dostał. Przypadkowo spotkał Pawła następnego dnia na placu Głowackiego i zapytał o kasę. To było złe pytanie. - Uderzył dłonią w twarz grożąc, że jeśli komuś powiem o napadzie to zapier… mnie i moją rodzinę - wspomina kierowca.
Inna sprawa, że nie było co dzielić na trzech. Nawet dwóch się nie obłowiło. W zrabowanej torbie nie było planowanego miliona euro lecz raptem 450 euro, paszport, karty bankomatowe, dokumenty, słowniki i kilka hiszpańskich win.

- Ten mój wspólnik, którego imienia i nazwiska nie podam z obawy o życie, dał mi ostatecznie 200 euro - przyznał w sądzie Arek.

KAŻDY BYŁ PODEJRZEWANY

Napadnięci obywatele Hiszpanii byli w ogromnym szoku. Także księgowa, do której mieli wcześniej pełne zaufanie przyznaje, że w ułamku sekund wszystko się zmieniło. Nie chcieli z nikim rozmawiać.
- Zaczęli podejrzewać, że w tym napadzie maczał palce ktoś z firmy. Bo tylko ktoś z firmy wiedział o ich pobycie w Polsce. Ja też byłam podejrzewana - zeznawała Renata. - Z czasem wszystko wróciło do normy, przynajmniej ja osobiście tak to odczuwam.

Kobieta przyznaje, że dla niej ten rozbój był ogromnym przeżyciem. To były sekundy, które zapamięta do końca życia.

- Byłam wtedy w piątym miesiącu ciąży. Ten napad był dla mnie takim wstrząsem, że od tamtej chwili musiałam iść na zwolnienie lekarskie. Ciąża była zagrożona - mówiła roztrzęsiona kobieta. - Na szczęście wszystko się dobrze z dzieckiem skończyło, ale trauma pozostała. Gdy siedzę w samochodzie i ktoś nagle otwiera drzwi to wywołuje we mnie okropne odczucia. Naprawdę nikomu nie można życzyć tego, co nas spotkało.

Arek zbytnio problemu nie widzi. Słuchając podszeptów swojego adwokata wyznał co prawda, że żałuje i przeprasza pokrzywdzonych za to co się stało, ale szczerości w oczach widać nie było. To bardziej szukanie okoliczności łagodzącej do przyszłego wyroku. Jedynej okoliczności łagodzącej…

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie