Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prezydent Szlęzak kontra kościół czyli konflikt w cieniu krzyża

Zdzisław SUROWANIEC [email protected]
Zdzisław Surowaniec
Prezydent Stalowej Woli polecił sprawdzić kto płaci za oświetlenie niektórych kościołów. Kiedy okazało się że miasto polecił odłączyć prąd.

Z polecenia prezydenta Stalowej Woli energetycy przed tygodniem wyłączyli oświetlenie, które iluminowało wielki stalowy krzyż naprzeciw wieżowca Mostostalu, figurę Chrystusa Króla Wszechświata przy kościele świętego Floriana oraz otoczenie bazyliki konkatedralnej.

Dlaczego wyłączono światło? Za prąd do oświetlenia płaciło miasto, a prezydent stwierdził, że taki prezent to zbytni wydatek.

Po upadku komunizmu żaden prezydent w Stalowej Woli tak śmiało i bezpardonowo nie krytykował przewielebnych jak to robi Andrzej Szlęzak. Do tej pory od kolejnych prezydentów parafie dostawały co chciały - miasto brukowało chodniki przy kościołach, wspierało kosztowne remonty, wiele forsy poszło na funkcjonowanie Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Prezydent był nawet gotowy ze swoich pieniędzy wesprzeć pomysł budowy pomnika Golgoty Wschodu przy kościele Opatrzności Bożej. Ale to już historia.

NOWA EPOKA

Można powiedzieć, że wraz z samowolnym postawieniem z inspiracji strony kościelnej drewnianego krzyża w sosnowym lasku na kokoszej górce na osiedlu Młodynie, zaczęła się nowa epoka w stosunkach prezydenta z Kościołem. Andrzej Szlęzak nie ruszył krzyża, choć miałby ku temu powody. Krzyż stanął na miejskiej działce bez jego zgody. Była to klasyczna samowola budowlana, co po dwóch latach potwierdziły wyroki sądowe i urzędnicy. Ale Szlęzak czekał, aż strona kościelna sama wykrwawi się, nadziawszy się z własnej woli na bezprawie, jakim była ta samowola.

Krzyż został poświęcony przez biskupa Edwarda Frankowskiego w lutową śnieżną noc, a hierarcha zapowiedział, że stanie tu świątynia, o co strona kościelna zabiega od dwudziestu lat. Biskup chyba nie spodziewał się, że jego były uczeń - w młodości jako katecheta uczył Szlęzaka religii - już jako prezydent nazwie go partyzantem, który siedzi zaszyty w lesie, nie wie że wojna się skończyła i nadal wysadza pociągi. Albo że strona kościelna przejęła po bolszewikach pogardę dla czyjejś własności. I żeby nie było wątpliwości jakim światopoglądem się kieruje, prezydent deklarował: - Jestem synem Kościoła, ale niepokornym.

DO MAMY

Szlęzaka rozjuszyło, kiedy w konflikt jaki powstał między nim i stroną kościelną wplątana została jego mama. Przyszło do niej do domu kilka kobiet i zachęcały, żeby przekonała syna do spuszczenia z tonu, żeby dał zgodę na postawienia kościoła na kokoszej górce. Szlęzak nie miał najmniejszej wątpliwości, że kobiety przyszły z inspiracji księży czy jednego księdza. Wytłumaczył mamie na czym polega problem i usztywnił się jeszcze bardziej. Zdał sobie sprawę, z jakim przeciwnikiem ma do czynienia.

Potem było już tylko gorzej. Nawet przyjście na sandomierską stolicę diecezjalną nowego i młodego biskupa Krzysztofa Nitkiewicza, światowca, która liznął życia w Watykanie, nie wpłynęło na zmianę sytuacji. Biskup chciał się spotkać z prezydentem, ale Szlęzak dał warunek - najpierw usunięcie bezprawia. A wyglądało na to, że Nitkiewicz myślał tak samo jak ci, którzy postawili krzyż i ani myślał ustępować z zajętej ziemi.

Kolejna sprawa, która ubodła Szlęzaka to był komunikat biskupa odczytany w kościołach, że są dokumenty, że jest deklaracja władz miasta i zgoda na budowę kościoła. Bo takiej zgody w formie uchwały nigdy nie było, a była tylko nieudana inicjatywa grupy radnych z Prawa i Sprawiedliwości, którzy chcieli doprowadzić do takiej zmiany planu zagospodarowania przestrzennego na osiedlu Młodynie, aby można tam było postawić świątynię. Opór Szlęzaka był nie do pokonania.

MUSIAŁO ZASZOKOWAĆ

Szlęzak wygarnął biskupom, że są "bez wstydu, honoru i godności" i że "bezczelnie kłamią". Księży przyzwyczajonych do słodkich słówek i schlebiania, musiało to zaszokować. Szlęzak mógł sobie na to pozwolić, nie zależało mu na wspieraniu przez kler jego kandydatury w wyborach. Wygrał zdecydowanie trzy razy, sromotnie pognębiając przeciwników, którzy trzymali się księżych sutann.

Pokazywał także jak księża potrafią walczyć bez sentymentu dla miasta o swoją własność. Kiedy miasto budowało ulicę Graniczna, musiało wykupić działkę od parafii Matki Bożej Szkaplerznej. Za wywłaszczenie miasto zapłaciło hojnie. Po tak wysokiej cenie ta działka nigdy by nie została sprzedana na wolnym rynku. Kiedy więc parafia zwróciła się do miasta o wsparcie remontu kościoła, Szlęzak powiedział nie.

Po wyrokach nakazujących księdzu Jerzemu Warchołowi zabrać krzyż z kokoszej górki, w niektórych kościołach już ogłoszona została akcja zbierania podpisów pod petycją do prezydenta, aby krzyża nie ruszać. To też musiało dolać oliwy do ognia. Akcje w końcu odwołano, argumentując w dziwny sposób "koniecznością dogadania się".

GRZESZNA INSTYTUCJA

Nikt z nikim się nie dogadał i aż dziw bierze, że w tej sprawie nie znalazł się ktoś, kto by zabiegami dyplomatycznymi doprowadził do zażegnania konfliktu, w której strona kościelna wydaje się być przegrana. Już nawet księża przyznali w oficjalnym komunikacie, że krzyż stanął wbrew administracyjnemu prawu, choć zaraz dodali, że mimo tego powinien stać.

- Kościół jest instytucją pełną grzesznych ludzi. Nie dajcie się wykorzystywać księżom - powiedział Szlęzak do radnych Prawa i Sprawiedliwości. - Tu nie chodzi o krzyż, tu chodzi o działkę - postawił kropkę nad i. I dał sygnał, że z przeniesienia krzyża z górki nie zrezygnuje. Kiedy powiatowy inspektor nadzoru budowlanego ogłosił nabór firm, z których po wyborze jedna przeniosłaby krzyż do kościoła Opatrzności Bożej, Szlęzak zadeklarował, że jeśli nie znajdzie się chętny, da z miejskiej kasy dziesięć tysięcy złotych na wykonanie tej usługi firmie, która wykona zlecenie. A potem będzie przez komornika dochodził zwrotu należności. Widać po tym jak bardzo jest zdesperowany.

Po nieudanej akcji zbierania podpisów w kościołach kolejny ruch wykonał Szlęzak. Przypomniał sobie, że do miejskiej sieci elektrycznej przyłączone jest oświetlenie kilku kościołów. Dał polecenie aby to sprawdzić i odłączyć prąd.

- Nie będzie miasto oświetlać prywatnych posesji - tłumaczył. Monterzy odłączyli dwa reflektory oświetlające olbrzymi stalowy krzyż na skrzyżowaniu ulicy Komisji Edukacji Narodowej z Alejami Jana Pawła II. To milenijny krzyż, postawiony za prezydenta Alfreda Rzegockiego na przełomie wieków XX i XXI. Potem światło zgasło na latarniach wokół bazyliki konkatedralnej, choć nie został wyłączony reflektor na ulicznej latarni oświetlający front świątyni.

KUPIŁO MIASTO

Jak przypomina radny Jan Sibiga, reflektor miasto podarowało bazylice, kiedy w 2008 roku odbywało się tam oratorium "Weneckiej opowieści o piekle i raju" z udziałem krakowskich artystów.

- Wtedy Kościół zgodził się wystawić oratorium dla uczczenia siedemdziesięciolecia Stalowej Woli - mówi Sibiga chętny do wygłaszania prelekcji o roli Kościoła w historii Polski. Zapomniał, że było to także uczczenie półwiecza bazyliki konkatedralnej, a wysokie koszty kupna prawa do oratorium od Jana Kantego Pawluśkiewicza i sprowadzenia artystów pokryło miasto.

Nie wiadomo natomiast co się stało z reflektorem oświetlającym pomnik Chrystusa Króla Wszechświata, ze słowami papieża "Stalowa Wola Bogiem silna". Reflektor się nie świeci, ale energetycy mówią, że go nie wyłączali.

W tych dniach do akcji wkroczyli "mieszkańcy Stalowej Woli". Tak podpisywane są ulotki rozwieszane przy kilku kościołach. Na jednej jest zaproszenie do gromadzenia się na modlitwie przy krzyżu na Młodyniu w poniedziałek o godzinie 17 i w piątek o godzinie 13 - w ostatni poniedziałek zjawiło się tam blisko pięćdziesiąt osób, przeważnie starszych. Na drugiej jest zaproszenie na "Mszę świętą w intencji o miłosierdzie Boże dla Mieszkańców Stalowej Woli i Rządzących Miastem". Ma być odprawiona 1 lutego o godzinie 18 w kościele świętego Floriana.

POKAZ BEZPRAWIA

Fatalnie się stało, że władze kościelne dały pokaz bezprawia, stawiając krzyż na nie swojej działce, bez zgody właściciela. I to nawet w sytuacji, kiedy mogły czuć się oszukane obietnicami bez pokrycia, jakie słyszeli od prezydentów. Przykro jest słuchać niektórych księży, którzy przypominając, że nikt nie jest wieczny, po cichu liczą, że spadnie jakaś cegła na głowę prezydenta i usunie przeszkodę do robienia tego, co oni sobie wymyślili.

Prezydent Szlęzak bez obciachu pokazuje stronie kościelnej granicę, poza którą nie ma prawa się posuwać, używając przy tym grubych słów. Pozostaje jeszcze grupa ludzi na urzędach, którzy przeżywają moralne rozterki, bo są wiernymi i pokornymi synami Kościoła, a muszą realizować decyzje, które są w konflikcie z ich sumieniem i wrażliwością.

I to wszystko w cieniu krzyża, który jest znakiem miłości i ofiary.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie