Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

To już szczyt ludzkiej pazerności. Przez pół roku uśmiercali swojego synka, by wyłudzić od jego babci 270 tysięcy złotych

Marcin RADZIMOWSKI [email protected]
Kolejne tysiące na koncie. Dla chorego Patryka. Można wyskoczyć na zakupy, może tym razem do Krakowa? W salonie jubilerskim W. Kruka ładna kolia za dziewięć stów. Małżonkowie kłamali, że ich pięcioletni synek ma raka. Na "leczenie" wyłudzili od jego babci 270 tysięcy złotych!

"Byliśmy u lekarza. Jest bardzo źle, lekarz mówi, że Patryk ma nowotwór złośliwy. Jedziemy z nim do kliniki onkologicznej. Mamo, potrzebujemy pieniędzy na leczenie". Takiej mniej więcej treści sms dostała Jolanta ze Stalowej Woli. "Mój Boże, Patryczek chory? Przecież on ma dopiero pięć latek" - pomyślała kobieta, a do oczu napłynęły jej łzy.

Nie zastanawiała się ani chwili. W te pędy pobiegła do banku. Na konto swojego syna Marcina przelała kilka tysięcy złotych, na leczenie ukochanego wnuczka.

- W takich sytuacjach mało kto się zastanawia i upewnia, czy rzeczywiście na ten cel są potrzebne pieniądze. Zresztą w tym przypadku chodzi o członków rodziny, więc reakcja kobiety mogła być tylko jedna - uważa Aneta Raczyńska, psycholog społeczny ze Stalowej Woli.

SZAŁ ZAKUPÓW

Jolanta chciała zobaczyć wnuczka przed wyjazdem do kliniki, ale odkąd syn Marcin z Małgorzatą i Patrykiem wyprowadzili się do Krosna, rzadko go widywała. Wiedziała, że młodzi nie mają pieniędzy. Marcin pracował jako przedstawiciel handlowy za niewielkie pieniądze, jego żona zajmowała się dzieckiem. No i teraz ta choroba, ta straszna choroba…

Decyzja małżonków zapadła szybko. Pieniądze wpłynęły na konto, można jechać na zakupy. W legendarnym już krakowskim salonie jubilerskim W. Kruka jest ładna biżuteria. W sam raz dla Małgorzaty. Niecały tysiąc, niedrogo. Potem jeszcze wizyta w sklepie Vistuli po koszulę, jakieś drobne wydatki w innych sklepach. Trzy tysiące złotych się "rozeszły".

Minęło kilka dni. Marcin na klawiaturze telefonu wystukał wiadomość tekstową. "Mamo, pieniądze się skończyły. Potrzebujemy jeszcze więcej na leczenie Patryka". Jolanta znów pobiegła do banku zrobić przelew, kilkanaście tysięcy złotych. Pieniądze to nie wszystko, najważniejsze, żeby Patryk wyzdrowiał.
Małgorzata z mężem znów wybrała się na zakupy. Niby nic wielkiego nie kupili, bo jakiś garnitur, trochę drobiazgów do domu, kosmetyki, kolczyki, a trzech tysięcy nie ma. Ale nie jest źle, na koncie parę tysięcy złotych jeszcze jest. Jak się skończą, to Marcin wyśle sms-a do matki.

TYLKO MIGDAŁKI

Mijały kolejne tygodnie, a Patryk wciąż "był leczony". W różnych klinikach - w Polsce, Francji, Szwecji. A rodzice się bawili. Wybierali z bankomatu pieniądze i jechali do centrów handlowych.
Kiedy skończyły się wszystkie oszczędności, babcia zaczęła pożyczać od rodziny, od znajomych. Ale i to źródło miało swój koniec. Wtedy Jolanta zaciągnęła kredyty w banku, aby móc finansować leczenie wnuka. Żyła w przeświadczeniu, że Patryk jest ciężko chory. Nie miała bladego pojęcia, że wszystkie te pieniądze jej syn i synowa "przejadają". A Patryk nigdy nie miał raka - jedyny zabieg, jaki przeszedł w szpitalu, polegał na usunięciu migdałków.

Jolanta zaczęła nabierać podejrzeń. Kilkakrotnie chciała bowiem wybrać się do szpitala, żeby odwiedzić wnuka. Ale za każdym razem Marcin wymyślał jakąś przeszkodę. A to nie można wejść na oddział, a to znowu pięciolatek został przewieziony gdzie indziej.

Kobieta powiadomiła policję, że prawdopodobnie została oszukana. Przestała wysyłać pieniądze, których właściwie już nie miała. Miała za to długi u ludzi i raty kredytów bankowych do spłacania.

DZIESIĘĆ LAT

Przesłuchiwani w prokuraturze Marcin i Małgorzata zgodnie twierdzili, że w ten sposób odzyskiwali tylko swoje pieniądze. Rzekomo wcześniej pożyczali Jolancie pieniądze, na jej leczenie, na wyjazdy zagraniczne, na bieżące wydatki. A mieli pieniądze, bo Małgorzata dostała spadek po swojej babce. Na potwierdzenie swoich słów nie mieli nic, żadnych umów, żadnych wyciągów bankowych.
"Zdaję sobie sprawę, że to była może nieludzka metoda, ale jedyna, żeby odzyskać od matki pieniądze" - mówił przesłuchiwany Marcin.

Prokuratura w Stalowej Woli ustaliła, że to nieprawda. Jolanta nie była synowi dłużna, a już na pewno nie ćwierć miliona złotych.

Rodzice pięciolatka już nie jeżdżą na zakupy do centrów handlowych. Nie szastają pieniędzmi, które w perfidny sposób wyciągali od kobiety. Stanęli przed sądem w Tarnobrzegu z zarzutami doprowadzenia osoby do niekorzystnego rozporządzenia własnym mieniem znacznej wartości. Grozi za to do dziesięciu lat więzienia.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Co dalej z limitami płatności gotówką?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie