Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Trener Jacek Zieliński: - Nie jestem jeszcze gotowy na powrót do Siarki

Bartek Michalak [email protected]
Jacek Zieliński jako trener powadził: Siarkę Tarnobrzeg, Alit Ożarów, Koronę Kielce, Tłoki Gorzyce, Bełchatów, Górnika Łęczna, Piasta Gliwice, Dyskobolię Groclin Grodzisk Wielkopolski, Polonię Warszawa, Lech Poznań, Ruch Chorzów.
Jacek Zieliński jako trener powadził: Siarkę Tarnobrzeg, Alit Ożarów, Koronę Kielce, Tłoki Gorzyce, Bełchatów, Górnika Łęczna, Piasta Gliwice, Dyskobolię Groclin Grodzisk Wielkopolski, Polonię Warszawa, Lech Poznań, Ruch Chorzów.
Od ponad roku pozostaje bez pracy. Dlaczego nie zdecydował się na prowadzenie któregoś z klubów z niższych lig? Jacek Zieliński, były trener Lecha Poznań i Polonii Warszawa, odpowiada nam na pytania.

Jacek Zieliński

Jacek Zieliński

- urodzony w 1961 roku, żona Maria, synowie Maciej i Tomasz; kariera zawodnicza: Siarka Tarnobrzeg, AZS Warszawa, Gwardia Warszawa, Siarka Tarnobrzeg, Stal Stalowa Wola; sukcesy: wicemi-strzostwo Polski juniorów w 1979 roku, awans z drużyną seniorów Siarki do dawnej II i I ligi, awans ze Stalą Stalowa Wola do dawnej I ligi; kariera trenerska: Siarka Tarnobrzeg, Korona Kielce, Tłoki Gorzyce, Bełchatów, Górnik Łęczna, Piast Gliwice, Polonia Warszawa, Lech Poznań, Ruch Chorzów; największe sukcesy trenerskie: tytuł Mistrza Polski w 2010 roku z Lechem. Trener Roku 2003 według tygodnika "Piłka Nożna".

To, co zarobił pan podczas pracy w Poznaniu i dwukrotnej współpracy z prezesem Józefem Wojciechowskim w Polonii Warszawa, wystarczyłoby na życie przeciętnego Polaka do końca życia?

Jesteś w dużym błędzie. Na pewno pieniądze, które systematycznie odkładałem przez ostatnie dziesięć lat pracy w ekstraklasowych klubach, dają mi ten komfort, że nie muszę teraz brać wszystkiego, co mi proponują. Pamiętaj jednak, że życie nie polega na ciągłym dobieraniu z "kupki". Moja tęsknota za ławką trenerską jest coraz większa. Z natury jestem nerwusem i nie satysfakcjonuje mnie regularne koszenie trawnika. W najbliższych dwóch tygodniach czeka mnie zabieg łąkotki, potem rehabilitacja i od nowego roku chciałbym w pełni sił wrócić do pracy.

Tych propozycji miał pan kilka. Chociażby z Siarki Tarnobrzeg, która za wszelką cenę chce awansować do pierwszej ligi.

Uznałem, że nie jestem jeszcze gotowy na powrót do swojego macierzystego klubu. Inna sprawa, że byłem przeciwnikiem zwalniania Tomka Tułacza. Otwarcie przyznaję, że Siarka personalnie nie jest na tę chwilę gotowa na awans do pierwszej ligi. Co za tym idzie, nie każde niepowodzenie drużyny powinno być traktowane jako kardynalny błąd jej szkoleniowca.

Podjęcie przez pana pracy w Siarce Tarnobrzeg oznaczałoby wypadnięcie z ekstraklasowej karuzeli trenerskiej?

Nie do końca. Zacznijmy od początku. Jako że sam zrezygnowałem ze stanowiska w Ruchu Chorzów, automatycznie zrzekłem się pieniędzy, które należałyby mi się, gdyby to chorzowscy działacze podjęli decyzję o moim zwolnieniu. Trzy dni później dostałem ofertę pracy w klubie z ekstraklasy.

Piszemy nazwę tej drużyny?

To zostaje między nami. Czułem, że z mojej strony nieetyczne byłoby podjęcie pracy kilkadziesiąt godzin po złożeniu swojej rezygnacji w poprzednim klubie. Nie jestem trenerem, który po utracie stanowiska, włącza komputer i co dwie godziny wysyła do klubów swoje CV. Tak nie robią szanujący się szkoleniowcy.

Z perspektywy czasu nie żałuje pan swojej decyzji?

Niczego nie żałuję. Nie jestem zwolennikiem systemu, w którym trener w trakcie sezonu pracuje w czterech różnych zespołach. To droga donikąd. Oczywiście, jeśli mamy na uwadze dobro naszej piłki, a nie stan konta bankowego.

Co więc od roku robi Jacek Zieliński?

Przy okazji piłkarskich mistrzostw świata w Brazylii pracowałem jako komentator i telewizyjny ekspert. Jestem członkiem Komisji Licencjonowania Trenerów Polskiego Związku Piłki Nożnej. Razem ze Stefanem Majewskim czy Darkiem Pasieką odpowiadamy za szkolenie i przyznawanie licencji młodym szkoleniowcom. Wiadomo, że są to zajęcia bardziej dorywcze, niż etatowe.

Nie boi się pan syndromu trenera Rafała Ulatowskiego (asystent byłego selekcjonera polskiej reprezentacji, Leo Beenhakkera - red.)? Nie jest pan etatowym pracownikiem telewizji, ale sam pan przyzna, że ludzie coraz częściej mogą kojarzyć pana właśnie z komentowaniem meczów, a nie z ławką trenerską.

Nie boję się żadnych syndromów, ponieważ dla mnie priorytetem jest powrót na ławkę trenerską. Często jeżdżę na mecze drużyn występujących w trzecich, bądź nawet czwartych ligach. Zdarza mi się odwiedzać stadiony ekstraklasowe. Ogólnie jestem na bieżąco, jeśli chodzi o tematykę piłkarską i wiem, że prędzej czy później dostanę jakąś ciekawą propozycję.

Jak pojawia się pan na stadionach, to wyczuwa, że inni szkoleniowcy patrzą na pana trochę "spod byka"?

Mam jeździć na wyścigi konne? Nie możemy popadać ze skrajności w skrajność. To, że jadę na mecz, załóżmy Wisły Kraków, nie oznacza, że ściskam kciuki za jej kolejne porażki, żeby wskoczyć na miejsce Franka Smudy. To media lubią kreować takie nieczyste sytuacje.

Powiedział mi pan rok temu, że nie ma zamiaru współpracować z żadnym menadżerem. Podtrzymuje pan swoje zdanie?

Tak. Uważam, że jak na nasz rynek, nie potrzebuję żadnego "pomocnika" w znalezieniu pracy. Odnośnie rynku zagranicznego, to w grę wchodzą tylko egzotyczne kraje. Jeszcze przed pracą w Ruchu Chorzów miałem okazję wyjechać na Cypr i do Kazachstanu. Nie ukrywam, że chociażby ze względów rodzinnych bardziej optuję za prowadzeniem drużyny w naszym kraju.

Pewien ogólnopolski portal piłkarski opublikował niedawno ranking najlepiej "punktujących" polskich trenerów. Osiągnął pan bardzo dobry wynik, ale mimo to, odnoszę wrażenie, że w Polsce większy popyt jest obecnie na takie nazwiska, jak: Mariusz Rumak, Robert Podoliński czy Piotr Stokowiec.

Osobiście nie widziałem tego zestawienia. Syn dał mi znać, że uzyskałem dobry rezultat. Dla mnie podobnym wyznacznikiem jest fakt, że byłem najdłużej pracującym szkoleniowcem w Polonii Warszawa, w której za czasów prezesa Wojciechowskiego zwolnienia były na porządku dziennym.
Pierwszym razem pracę straciłem zajmując z drużyną trzecie miejsce w tabeli, a drugim razem, kiedy zespół znajdował się tuż za podium.

Są jakieś mity, które panują na temat pańskich metod szkoleniowych?

Ostatnio przeczytałem, że jestem trenerem starej generacji i dodatkowo preferuję defensywny styl gry. Co ciekawe, jeszcze rok temu byłem zaliczany do grona młodych szkoleniowców. Widocznie przez te dwanaście miesięcy strasznie się postarzałem.

Popiera pan inicjatywę trenera Jagiellonii Białystok, Michała Probierza , który wprost dał do zrozumienia opinii publicznej, że nie podoba mu się seryjne zatrudnianie w polskich klubach zagranicznych specjalistów?

Uważam, że nie zawsze potrafimy docenić to, co nasze. Lubimy w sekundzie zachwycić się zagranicznym "rarytasem". Ktoś powie jedno zdanie w języku hiszpańskim, niemieckim lub angielskim, wygra jeden mecz i uważany jest za herosa. Niestety nie zawsze to, co na pierwszy rzut oka się świeci, jest złotem. Konferencja prasowa, podczas której Michał celowo mówił w języku niemieckim, wywołała sporo kontrowersji, ale ja osobiście cenię go za odwagę mówienia głośno o pewnych mechanizmach. Zresztą spójrzmy na polską reprezentację, która, prowadzona przez polskiego trenera, zaczyna grać naprawdę dobrą piłkę. Można?

Legia Warszawa w europejskich pucharach też robi furorę, a prowadzona jest przez Norwega.

Legia powoli zaczyna odjeżdżać wszystkim polskim klubom pod względem organizacyjno-finansowym. Tym samym bardziej doceniam to, co trener Jan Kocian potrafił zrobić w Ruchu Chorzów, z którym, mając 13-14 zawodników, o mały włos sensacyjnie nie awansował do Ligi Europy.

Załóżmy, że jestem prezesem polskiego klubu, występującego w pierwszej lidze. Dzwonię do trenera Jacka Zielińskiego, którego widziałbym w swoim klubie jako trenera. Jaki przebieg miałaby taka rozmowa?

Nigdy nie zaczynam takiej rozmowy od pytania: "Ile dajecie?". Nie jestem łasy na pieniądze. Uważam się za uznanego szkoleniowca, dlatego też nie mogę wziąć byle czego. Co z tego, że wynegocjowałbym sobie dobry kontrakt, jeśli objąłbym zespół bez większych szans na dobrą grę. W ten sposób tylko rozmieniałbym się na drobne, poprzez kojarzenie z nieciekawymi wynikami. Klub musi być poukładany, aby móc walczyć o najwyższe cele. Nie chodzi o to, żeby budżet był nie wiadomo jaki. Nie tędy droga. Ale to, co zawodnicy mają obiecane w kontraktach, powinno być regularnie wypłacane, by móc skupić się tylko i wyłącznie na pracy. Z Górnikiem Łęczna awansowałem do ekstraklasy, więc znam smak takiego sukcesu. Przede wszystkim wiem, jak powinien funkcjonować klub, który o taki awans chce walczyć.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie