Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Trwa dramat tarnobrzeżanki. Były mąż, Włoch, wywiózł dziecko w swoje rodzinne strony

Klaudia TAJS [email protected]
Mija już drugi tydzień, kiedy Alessandra nie mam przy sobie. Jak długo jeszcze? - pyta zrozpaczona matka chłopca, pani Joanna.
Mija już drugi tydzień, kiedy Alessandra nie mam przy sobie. Jak długo jeszcze? - pyta zrozpaczona matka chłopca, pani Joanna. fot. Klaudia Tajs
- Przeczuwałam, że były mąż ze swoją rodziną planują wywieźć mi syna z kraju, dlatego nie daruję sobie, że poszłam tego dnia do pracy - mówi Joanna Rojek z Tarnobrzega, mama ośmioletniego Alessandra.

Przed tygodniem jej był mąż, Włoch, który opiekował się chorym synem, wsadził go do samochodu i wywiózł w rodzinne strony.

Gdy pani Joanna wróciła z pracy, mieszkanie było puste. - Dlaczego mnie to spotkało? - pyta mama Alessandra. Dlaczego człowiek, którego kiedyś darzyłam uczuciem, zachował się tak haniebnie?
Od dnia wyjazdu Alessandra pani Joanna jest w bardzo złej kondycji psychicznej. Jest na zwolnieniu lekarskim. Słysząc telefon lub sygnał SMS-a, biegnie po telefon, z nadzieją, że dzwoni Alessandro. - Uprosiłam matkę byłego męża, by pozwoliła mi rozmawiać z synem przez jej telefon - mówi kobieta, płacząc. - Odwołałam się do jej matczynych uczuć. Przecież ona też ma syna. Syna, który wyrządził mi tak wiele złego. Syna, który teraz robi krzywdę swojemu dziecku.

Ostatnie dni upływają kobiecie na czekaniu. Wiem, że jej syn przebywa u rodziny męża w Albano. - Dzwoniłam do pani psycholog we Włoszech, czy wie cokolwiek w mojej sprawie, ale ona pyta, czy zgłosiłam sprawę na policji - tłumaczy mama chłopca. - Ona może zadzwonić do pracownika socjalnego, ale boję się, że jak to zgłosi, rodzina męża może wywieźć Alessandra w inne miejsce. Już sama nie wiem, co robić.

PRZYSTOJNY OCHRONIARZ

Do Włoch za pracą pani Joanna wyjechała w 2000 roku. Pracując w tamtym czasie jako instrumentariuszka w tarnobrzeskim szpitalu, zdecydowała się na wyjazd z powodu sytuacji finansowej. Decyzja była trudna, bo samotnie wychowywała syna z pierwszego małżeństwa. - Było mi ciężko, dlatego zostawiłam syna z mamą - tłumaczy się kobieta. - Wyjeżdżałam raz w roku na trzy miesiące - wspomina. - Opiekowałam się starszymi osobami.

Zamieszkała w Rzymie. Ponieważ często odwoziła swojego podopiecznego do szpitala, poznała tam swojego przyszłego męża i tatę Alessandra. - Był ochroniarzem, młodszym ode mnie i nie powiem, że mi się nie podobał - wspomina. - Dałam mu numer telefonu, ale z góry zapowiedziałam, że jestem po rozwodzie i nie wiążę z tą znajomością żadnych nadziei. Nie dawałam żadnych obietnic.

Po trzech miesiącach pani Joanna wróciła do Tarnobrzega. Po trzech tygodniach od jej powrotu Włoch pojawił się u jej boku. - Zaklinał się, że mnie kocha, że jestem miłością jego życia - opowiada. - Zaproponował wspólne życie we Włoszech. Obsypywał mnie kwiatami. Zdecydowałam, że wyjadę z synem. Wypisałam go z podstawówki i pojechaliśmy do Włoch, by zacząć nowe życie.

PIERWSZE SZTURCHAŃCE

Zamieszkali w Ancio, kilka kilometrów od Rzymu. Pani Joanna długo nie mogła zajść w ciążę z nowym partnerem. Na dziecko czekała szczególnie jego rodzina, która co jakiś czas dawała wybrance ich syna do zrozumienia, że czas postarać się o potomka. W końcu udało się. Na miesiąc przed narodzinami Alessandra pani Joanna wyszła za mąż za swojego nowego partnera. Po przyjściu na świat syna, jej życie zamieniło się w piekło. Nowy mąż pokazał swoje prawdziwe oblicze. Zaczęło się od szturchańców. Potem były już wyzwiska i rękoczyny.

W końcu pani Joanna zdecydowała się odejść od męża. Uciekła z synami z domu, kiedy mąż był w pracy. Pomocną dłoń podał pracownik socjalny, który skierował panią Joannę do centrum przemocy. Dwa pierwsze tygodnie spędziła u sióstr zakonnych w Rzymie. Potem została przeniesiona do ośrodka dla matek z dziećmi. - Wtedy okazało się, że starszy syn, który miał wtedy 11 lat, nie może być ze mną - wspomina kobieta. - Wysłałam go do Polski. Ja z młodszym ukrywałam się.

W międzyczasie służby socjalne w imieniu pani Joanny wszczęły procedury, mające doprowadzić do separacji. - Moja przyszłość zależała od tego, czy sąd przyzna mi prawa rodzicielskie - wspomina. - Sąd przyznał mi prawo, a jemu wyznaczył alimenty. On miał wyznaczone godziny na widzenie z małym.
Podczas tych wizyt nastąpił nawrót miłości ze strony męża pani Joanny. Wróciły zapewnienia o wielkiej miłości i wspólnej przyszłości. Pod wpływem tych wyznań pani Joann wycofała wniosek o separację.
Życie niby wróciło do normy. Dwuletni Alessandro poszedł do przedszkola, a pani Joanna zaczęła pracę w lokalnym markecie. Po trzech miesiącach wróciły zazdrości i rękoczyny. Już wtedy pani Joanna trafiła pod skrzydła pracowników socjalnych i psychologów. Zabezpieczając się przed nieobliczalnym zachowaniem męża, poprosiła swoją mamę, by ta przetłumaczyła dokumenty syna na język polski i zameldowała w jej imieniu wnuka w tarnobrzeskim mieszkaniu.

WRACA DO POLSKI

W ich związku było raz lepiej, raz gorzej. Po wspólnej terapii pani Joanna, mąż i dzieci wrócili do Tarnobrzega. Alessandro skończył wtedy trzy latka. Jej mąż próbował odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Dzięki pomocy znajomej pani Joanna znalazła pracę jako opiekunka. Pracowała od rana do godziny 17. Swojego męża zameldowała w tarnobrzeskim mieszkaniu tylko na pobyt czasowy.
W mieszkaniu na tarnobrzeskim osiedlu wrócił koszmar. Wróciły bijatyki i rękoczyny. Zdesperowana pani Joanna złożyła doniesienie do prokuratury. Alessandra wywiozła do rodziny. Po kolejnej awanturze wezwała policję. Spakowała męża i wyrzuciła go z domu. Był rok 2003.

Po wyjeździe męża do Włoch pani Joanna starała się prowadzić normalne życie. Aleksandro wrócił od babci i poszedł do ochronki przy miejscowej parafii. Ona wróciła do pracy w szpitalu.
W tym czasie kobieta uzyskała w tarnobrzeskim sądzie zaocznie rozwód z winy męża, a ojciec Alessandra został zawieszony w prawach ojcowskich. Sąd przyznał także alimenty, których były już mąż nigdy nie płacił.

A JEDNAK KOCHAŁ?

Rozłąka nie trwała długo. Były mąż dzwonił po kilka razy dziennie i zapewniał, że ją nadal kocha. Prosił o powrót do Włoch, gdzie miała na nią czekać jego rodzina i praca. Pani Joanna zdecydowała się na kilkudniowy wyjazd. Kiedy na miejscu okazało się, że nie ma ani pracy, a były mąż liczył tylko na pomoc swojej rodziny, postawiła warunek. - Chcesz widzieć syna, wracaj ze mną do Polski.

W lutym tego roku ojciec Alessandra wrócił do Tarnobrzega. - Zaproponowałam mu, by sobie wynajął mieszkanie, bo w końcu byliśmy po rozwodzie, chciałam samodzielności i niezależności - wyjaśnia mama chłopca. - Ale on cały czas powtarzał, że chce, by syn widział go w kapciach.

Życie z jednej pensji było trudne, dlatego trzeba było znaleźć pracę ojcu chłopca. Po kilku nieudanych próbach pani Joanna pomogła mu założyć działalność gospodarczą. - Jeździł po bazarach i handlował ręcznikami, ale zapału do pracy nie miał - wspomina. - Więcej siedział w domu niż pracował, a między nami coraz częściej dochodziło do kłótni. Jednak ze względu na Alessandra odsuwałam się na bok.

CZARNY PONIEDZIAŁEK

Dlatego pani Joanna postanowiła powtórzyć akcję wyrzucenia byłego męża z domu. Czekała na nadarzającą się okazję. Alessandro miał być w szkole, a ona liczyła na dzień wolny od pracy. Jednak życie wyprzedziło ułożony przez nią scenariusz. Poniedziałek 23 listopada na długo zostanie w jej pamięci. Tego dnia Alessandro nie poszedł do szkoły ze względu na chorobę. - Poszłam do pracy, ale miałam ciężki dzień i nie mogłam zadzwonić do nich przed godziną 14 - opowiada. - Kiedy byłam wolna, ich telefony milczały. W końcu zwolniłam się z pracy. Idąc chodnikiem, po kolejnej próbie dodzwoniłam się do byłego męża i zapytałam, gdzie są, bo słyszałam odgłosy samochodów. Czułam, że coś jest nie tak, dlatego szybko zażądałam, by dał mi do telefonu syna. Alessandro nigdy nie kłamał. Powiedział tylko, że są w sklepie i szybko oddał słuchawkę tacie.

Słysząc, że ojciec z synem są w markecie, pani Joanna uspokoiła się. Jednak nadal coś jej w głębi duszy mówiło, że syn, który bał się ojca, nie do końca powiedział prawdę. Wróciła do pracy. - Poszłam się rozebrać i postanowiłam zadzwonić ponownie - wspomina. - Włączała się tylko automatyczna sekretarka.

Szybko wybiegła z pracy. Po kilkukrotnych próbach dzwonienia, w końcu usłyszała sygnał. - Ale odebrał ojciec byłego męża, który mieszka we Włoszech i nie wiem, skąd się wziął w Polsce - dodaje matka chłopca. - Krzyczałam, żeby mi dał do telefonu Alessandra. Na pytanie, gdzie są, powiedział niewyraźnie - Katowice. Potem telefon zamilkł.

W tej chwili stało się jasne, że ojciec Alessandra wywiózł syna. Pani Joanna żyła jeszcze nadzieją, że może syn wróci z Katowic, w nocy. O drugiej w nocy zadzwoniła do Włoch, do byłej teściowej, z pytaniem, czy Alessandro jest u nich. Ale jeszcze wtedy chłopca tam nie było.

Kolejne godziny to już tylko czekanie. Dopiero we wtorek wieczorem zadzwonił telefon. - Były mąż zapytał tylko: "Wiesz, gdzie jest twój syn?" - płacze pani Joanna. - Nie chcieli mi dać syna do telefonu. Teraz dzwonię pod numer jego matki. Wiem, że zapisali Alessandra do szkółki piłkarskiej. Ale do szkoły już nie chodzi.

PRACUJEMY NAD SPRAWĄ

Jeszcze w poniedziałek pani Joanna zgłosiła porwanie Alessandra na policji. Codziennie czeka na informacje. Beata Jędrzejewska-Wrona z tarnobrzeskiej policji zapewnia, że poszukiwania chłopca trwają, jednak ze względu na czynności operacyjne nie może podać zbyt wiele faktów. - Współpracujemy z odpowiednimi instytucji w Europie, jak i we Włoszech - tłumaczy rzecznik. - Na dziś nie mamy informacji, jakoby życie i zdrowie dziecka było zagrożone.

Beata Jędrzejewska-Wrona nie kryje, że sprawa wywiezienia od matki małego Alessandra jest bardzo delikatna. - Ponieważ dotyczy małego dziecka, dlatego wszystkie podejmowane kroki muszą mieć na względzie jego dobro - zapewnia.

Pomocy matka Alessandra szuka także w Ministerstwie Sprawiedliwości oraz w biurze rzecznika praw dziecka.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie