Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Trzech braci z Jamnicy ratuje ludzi

Marcin RADZIMOWSKI [email protected]
Bracia z Jamnicy nie wyobrażają sobie pracy w innym zawodzie. Ratownictwo medyczne nie przynosi dużych pieniędzy, ale za to ogromną satysfakcję.
Bracia z Jamnicy nie wyobrażają sobie pracy w innym zawodzie. Ratownictwo medyczne nie przynosi dużych pieniędzy, ale za to ogromną satysfakcję. Fot. Marcin Radzimowski
Piotr i Paweł są jak dwie krople wody. Leszek z wyglądu nie jest podobny. Trzech braci Dulów z Jamnicy w powiecie tarnobrzeskim połączyła jednak praca - wszyscy trzej są ratownikami medycznymi w tarnobrzeskim pogotowiu.

Lekarz medycyny Monika Gołębiowska, zastępca ordynatora Szpitalnego Oddziału Ratunkowego w Tarnobrzegu:

Lekarz medycyny Monika Gołębiowska, zastępca ordynatora Szpitalnego Oddziału Ratunkowego w Tarnobrzegu:

- My w pracy braci Dulów rozróżniamy bez problemu, bo jeden jest bardziej gadatliwy. Z wyglądu są bardzo podobni, ale charaktery mają bardzo różne.

- Podobno jestem starszy od Piotrka, ale to kwestia może pół godziny. A czy jesteśmy podobni? No nie, ja jestem przystojniejszy - śmieje się Paweł Dul.
Obu 34-latków rozróżniają członkowie rodziny, większość znajomych, koledzy i koleżanki z pracy. Ale dla przeciętnego pacjenta są identyczni.

JA ALBO MÓJ BRAT

- Zdarza się, że ktoś mówi: "pamiętam pana, był pan przy wypadku". No ale tych zdarzeń jest tyle, że nie sposób spamiętać wszystkich osób. Wtedy odpowiadam: "albo to ja byłem, albo mój brat", bo niektórzy nas nie rozróżniają - przyznaje Piotr Dul, jeden z bliźniaków, pracujących w Szpitalnym Oddziale Ratunkowym w Tarnobrzegu.

Bliźniaki z Jamnicy byli prekursorami zawodu ratownika medycznego w Tarnobrzegu. W ogóle o ratownictwie medycznym opowiedziała im ich rok starsza siostra Katarzyna, notabene pielęgniarka i położna. A zawód ratownika dopiero raczkował, w ambulansach, oprócz lekarzy, do zdarzeń jeździli pielęgniarki i sanitariusze. Wykwalifikowanych ratowników nie było.

- Po skończeniu Technikum Mechanicznego w Stalowej Woli postanowiliśmy pójść do Studium Ratownictwa Medycznego w Lublinie - wspomina Paweł. - Teraz wiem, że to był właściwy wybór. Pracę w lubelskim pogotowiu zaczęliśmy jeszcze w trakcie nauki.

Teraz obaj bracia przekonują, że zawodu nie zamieniliby na żaden inny. Bo nie sposób porównać z niczym radości z niesienia pomocy innym.

PIENIĄDZE TO NIE WSZYSTKO

- Dla mnie szkołą życia była praca w kieleckim pogotowiu, gdzie zatrudniłem się po ukończeniu szkoły w Lublinie. Kielce to duże miasto, dużo wyjazdów do zdarzeń - wspomina Paweł. - Potem ze względów rodzinnych postanowiłem wrócić do Jamnicy, złożyłem podanie o przyjęcie do pracy w Tarnobrzegu.

W tym czasie drugi z bliźniaków studiował pedagogikę. Trochę z musu, żeby nie trafić do wojska. Piotr mówi jednak, że mógłby pracować z dziećmi.

- Nawet praktyki w przedszkolu miałem - wspomina. - Można być nauczycielem, to też fajna praca. Ale nie tak fajna, jak ratownictwo.

On zaczynał w Nowej Dębie, po pewnym czasie jednak również złożył podanie o pracę do szpitala w Tarnobrzegu. Znalazło się miejsce trzy miesiące po tym, jak Paweł został przyjęty. Do tego czasu młodszy (podobno) z bliźniaków pracował w firmie produkującej okna. Zarabiał znacznie więcej niż jako ratownik, ale chęć niesienia pomocy i ratowania życia była ważniejsza od pieniędzy.

- Ludzie pracujący w służbie zdrowia doskonale wiedzą, co mam na myśli. Do niczego nie można porównać tej satysfakcji z uratowania komuś życia - przekonuje Piotr Dul.

JAN SIĘ WYŁAMAŁ

Podobnie zresztą twierdzi Leszek Dul, o cztery lata młodszy brat bliźniaków. On miał ułatwiony wybór drogi życiowej - miał dwóch braci ratowników, więc nawet nie musieli go namawiać na to, żeby został ratownikiem. Z pięcioosobowego rodzeństwa wyłamał się jedynie brat Jan, który nie pracuje w służbie zdrowia - został ekonomistą.

- Pracuję jako ratownik niecałe dwa lata, ale w tym fachu właściwie cały czas trzeba się czegoś uczyć. Ukończenie szkoły nie wystarczy, trzeba wciąż doskonalić umiejętności - podkreśla Leszek.

W tarnobrzeskim Szpitalnym Oddziale Ratunkowym praktycznie codziennie ma dyżur któryś z braci Dulów. Jak nie Piotrek, to Paweł, czasem Paweł z Leszkiem lub Leszek z Piotrem albo sam Leszek. Zależy, jak w grafiku wypadnie. Bywało, że do zdarzeń wyjeżdżali dwaj bliźniacy, wtedy zapewne niejeden chory był przekonany, że ma zwidy i widzi podwójnie.

- Czasem też tak jest, że jak któryś z braci coś przeskrobie, to jest odpowiedzialność zbiorowa na zasadzie "Dule zepsuli" - śmieje się Paweł.

NA TYCH SAMYCH FALACH

Bliźniaki z Jamnicy przyznają, że w prywatnym życiu mają bardzo podobne gusta. Czasem zupełnie nieświadomie kupili identyczne ubrania.

- Ja byłem w Kielcach, w tym czasie Piotrek w Tarnobrzegu. Kupiliśmy garnitury, potem okazało się, że identyczne - wspomina starszy z bliźniaków. - Podobnie było ze swetrami.

Zresztą podobają im się te same kolory, lubią te same potrawy. Tylko żony mają dwie różne - Paweł Renatę, która jest księgową, Piotr Katarzynę, nauczycielkę języka polskiego. Żona Leszka natomiast, Elżbieta, jest dietetykiem.

Wybranki serc bliźniaków trochę się denerwowały, kiedy bracia wybudowali domy w Jamnicy. Sąsiadują z sobą, a dom Piotra, rozmieszczenie w nim pokoi i wyposażenie to… odbicie lustrzane domu Pawła.

- W szkole nie wykorzystywaliśmy naszego podobieństwa w niecnych celach. Zresztą nauczyciele byli niekiedy zdezorientowani, więc dla pewności pytali nas obydwu - wyjaśnia z uśmiechem Piotr.

CZASEM TYLKO CISZA

Bracia lubią pracować z sobą na dyżurach, choć przy wyjeździe do zderzeń więzy krwi właściwie nie mają znaczenia. Wtedy zespół karetki jadący do wypadku to rodzina.

- Kiedy jedziemy do zdarzeń, zazwyczaj jest błoga cisza. Każdy w skupieniu przypomina sobie zasady udzielania pomocy, choć każdy z nas zna je doskonale - mówi Piotr.

Cała trójka przyznaje, że na miejscu wypadków widzą tylko poszkodowanych. Ratowanie życia jest najważniejsze. Zazwyczaj nawet nie widzą, jaki kolor ma rozbity samochód, nie widzą gapiów, nie docierają do nich zewnętrzne bodźce.

- Kiedy w ekipie jest lekarz, nam, ratownikom, jest łatwiej. Lekarz koordynuje działania - wyjaśnia Leszek. - Kiedy w ekipie lekarza nie ma, jeden z ratowników medycznych przejmuje rolę lekarza.

Na miejscu wypadków komunikacyjnych bardzo istotne są na przykład szybkie oględziny uszkodzeń na pojeździe. To pozwala szybko zdiagnozować urazy, jakich prawdopodobnie doznał poszkodowany. A liczy się czas, każda sekunda.
Bracia ratownicy medyczni przyznają, że najgorsze są tragedie z udziałem dzieci. To w ogóle jakby inna kategoria zdarzeń.

- Kiedy załoga wraca ze zdarzenia, po twarzach widać, czy działania były skuteczne - dodaje Piotr Dul. - Czasami są uśmiechy, rozmowa. Ale czasami jest po prostu cisza. Wracamy do bazy i nikt nic nie mówi. Czujemy tylko bezradność.

OBOJĘTNOŚĆ NAJGORSZA

Bracia dostrzegają w pracy coś, co napawa optymizmem. Coraz więcej, zwłaszcza młodych ludzi, umie i nie boi się udzielać pierwszej pomocy.

- Miałem taki przypadek, że na działce zasłabła starsza kobieta. Kiedy dojechaliśmy na miejsce, jej wnuczek wykonywał masaż serca - wspomina Piotr. - Przejęliśmy pacjentkę, została przewieziona do szpitala, skąd po kilku dniach wyszła do domu. Kilka dni później rodzina dziękowała, że uratowaliśmy jej życie, ale tak naprawdę to nie my uratowaliśmy, tylko ten wnuczek, bo podjął działania.

Niestety, takie zachowanie to wciąż rzadkość. Ratownicy dostrzegają obojętność ludzi. Co prawda dzwonią do pogotowia z informacją, że przed blokiem ktoś leży zakrwawiony, że jakiś człowiek się nie rusza na trawniku. Ale mało kto podejdzie, sprawdzi puls, próbuje jakoś pomóc.

- Wychodzą z założenia, że najlepiej się nie wtrącać. Ale nie zdają sobie sprawy z tego, że kiedyś to kogoś z nich może spotkać nieszczęście, że któryś z nich może leżeć na trawniku, bo na przykład zasłabnie - zauważa Paweł.

Jest też grupa osób, które widząc leżącego człowieka, nawet nie zadzwonią po karetkę. Nie zrobią zupełnie nic, udając, ze nic nie widzieli.

- Naprawdę wystarczy czasem bardzo niewiele, żeby uratować komuś życie - dodaje Paweł Dul. - Jak przezwyciężyć w sobie strach przed udzieleniem pomocy? To proste, wystarczy sobie wyobrazić, że to dla nas osoba najbliższa - matka, siostra, brat. Wtedy pomożemy komuś zupełnie bezinteresownie.
Ratownik medyczny
Ratownik medyczny to osoba wykonująca zawód medyczny, uprawniona do udzielania świadczeń zdrowotnych w zakładach opieki zdrowotnej. W szczególności zawód przygotowuje do pomocy w sytuacji bezpośredniego, nagłego stanu zagrożenia życia lub zdrowia. W Polsce tytuł zawodowy ratownika medycznego uzyskuje się po ukończeniu dwuletniej szkoły policealnej, po ukończeniu wyższych studiów zawodowych uzyskuje się tytuł zawodowy licencjata na specjalności ratownictwo medyczne.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie