Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Znowu zawrzało pod krzyżem na kokoszek górce w Stalowej Woli

Zdzisław SUROWANIEC
Krzyż stoi już trzy lata na kokoszej górce.
Krzyż stoi już trzy lata na kokoszej górce. Zdzisław Surowaniec
Za miesiąc miną trzy lata, od kiedy na należącej do miasta kokoszej górce w Stalowej Woli stanął pięciometrowy drewniany krzyż. Rozpoczął się konflikt, który trwa do dziś.

Po dwóch latach urzędniczych wahań krzyż został uznany za samowolę budowlaną, a ksiądz, który odpowiada za jego postawienie otrzymał właśnie prawomocne polecenie zabrania krzyża i zapłacenia grzywny pięciu tysięcy złotych.

Całe zdarzenie jest o tyle fascynujące, że pokazuje konflikt władzy świeckiej i kościelnej w wolnym kraju. Kiedy za komuny dochodziło do konfliktów z powodu chęci budowy kościołów, na co władze zazwyczaj nie zezwalały, zdecydowana większość ludzi murem stawała przy kapłanach. Teraz ludzie w ocenie konfliktu również są podzieleni, ale muszą przyznać jedno - przedstawiciele Kościoła weszli na cudze pole i ogłosili, że to będzie miejsce pod budowę świątyni. - Dali pokaz pogardy dla prawa - ocenił prezydent Andrzej Szlęzak, a była to jedna z łagodniejszych form jego wypowiedzi na ten temat.

WKOPANY KRZYŻ

Wszystko zaczęło się w zimowy wieczór 27 lutego 2009 roku, podczas odprawiania ulicami Stalowej Woli monumentalnej Drogi Krzyżowej, ciągnącej się przez dziesięć kilometrów, z udziałem kilku tysięcy ludzi i biskupa Edwarda Frankowskiego. Intencją była modlitwa za zwalnianych i zagrożonych zwolnieniami ludzi, bo świeża była sprawa upadku Zakładu Zespołów Mechanicznych.

Kiedy ludzie zbliżyli się do stacji IX na osiedlu Młodynie przy ulicy Okulickiego, gdzie miano rozważać Upadek, stał tam już świeżo wkopany dębowy krzyż. Przeczytano rozważanie o tym, że "kościoły są miejscem podnoszenia się z ciężkich upadków duchowych, moralnych i religijnych". I wtedy biskup Edward Frankowski poświęcił zalesiony wzgórek i świeżo ustawiony solidny krzyż, a na nim nierdzewną tabliczkę z wyrytą informacją: "Plac poświęcony pod budowę kościoła pod wezwaniem błogosławionego ks. Jerzego Popiełuszki".

Prezydent Andrzej Szlęzak powiedział na drugi dzień: - Tam nie będzie kościoła, trzeba się do tego przyzwyczaić. A biskup zachowuje się jak partyzant, do którego nie dotarło, że wojna już się skończyła i dalej uprawia partyzantkę. Na sucho to nikomu nie ujdzie.

SPALONA KAPLICZKA

Prezydent przyznał, że o przeznaczenie działki pod budowę kościoła na Młodyniu występował już biskup przemyski w 1992 roku, potem biskupi sandomierscy w 2001 i w 2005 roku, ale "żadnych ustaleń końcowych nie ma, nie ma decyzji prawnych" - zapewnił. Prezydenta rozsierdziło, że do domu jego mamy przyszły jakieś kobiety i namawiały ją, żeby wpłynęła na syna i żeby ten pozwolił wybudować kościół na kokoszej górce.

Przy krzyżu stanęła także kapliczka, gdzie powitany został peregrynujący wizerunek Matki Boskiej Częstochowskiej. Wkrótce kapliczka została przez kogoś przewalona i nocą podpalona. Ostał się tylko krzyż. W tym roku został pomalowany na brązowo, zawisła na nim metalowa płaskorzeźba twarzy księdza Jerzego.

Powiatowy i wojewódzki inspektor nadzoru budowlanego, którzy początkowo uznawali, że krzyż jest elementem małej architektury i nie wymaga zgody na jego postawienie, diametralnie zmienili zdanie, kiedy Wojewódzki Sąd Administracyjny stwierdził, że postawienie krzyża wymagało zgody właściciela terenu, co z kolei podtrzymał Naczelny Sąd Administracyjny.

SAMOWOLA BUDOWLANA

Krzyż w ubiegłym roku został więc przez powiatowego inspektora nadzoru budowlanego uznany za samowolę budowlaną ze wszystkimi tego konsekwencjami. A tą konsekwencją był nakaz zabrania krzyża wystawiony księdzu Warchołowi. Ksiądz nie posłuchał, nawet kiedy otrzymał ostrzeżenie, że za łamanie prawa zostanie ukarany. Inspektor nałożył na niego grzywnę w wysokości pięciu tysięcy złotych. Ksiądz nie wpłacił.

5 stycznia inspektor przekazał do Urzędu Skarbowego tytuł wykonawczy, celem ściągnięcia od księdza kary. Skierowany został do Sądu Rejonowego wniosek o ukaranie ks. Warchoła za to, iż "mimo zastosowania środka egzekucji administracyjnej, nie stosuje się do wykonania obowiązku, zawartego w ostatecznej decyzji administracyjnej".

- Ponadto podjęte zostaną czynności, zmierzające do zastosowania kolejnego środka egzekucji administracyjnej to jest wykonania zastępczego - poinformował inspektor na swojej stronie internetowej. Oznacza to ogłoszenie przetargu na wybór firmy, która wykopie krzyż i przekaże go właścicielowi. Za tę czynność także będzie finansowo obciążony ksiądz, który występuje jako prawny inwestor.

APEL O DIALOG

Przed dwoma tygodniami w niektórych kościołach w Stalowej Woli odczytany został apel księży do prezydenta o podjęcie dialogu. Po raz pierwszy strona kościelna przyznała, że "krzyż został postawiony bez administracyjnej zgody pana prezydenta". Zapowiedziano także zbiórkę podpisów wiernych pod petycją do prezydenta. Miała się odbyć 8 stycznia, jednak została odwołana.

Sprawa krzyża stanęła na sesji Rady Miejskiej 30 grudnia. Ośmiu radnych Prawa i Sprawiedliwości, wspartych przez dwie przystawki, zgłosili projekt uchwały, który był konsultowany ze stroną kościelną. Chodziło o zgodę na wydzierżawienie na dziesięć lat ośmiu metrów kwadratowych wokół krzyża na cele działalności sakralnej - relacjonował Lucjusz Nadbereżny. Jego tłumaczenie sprowadzało się do stwierdzenia, że jeżeli stanie się dokładnie tak jak chce tego Prawo i Sprawiedlowość, to konflikt zniknie. - Przykładanie ręki do usunięcia krzyża jest nie do pomyślenia - zawyrokował. Dodał jeszcze, że sprawa krzyża traktowana jest przez prezydenta jako zasłona teatralna przysłaniająca problemy miasta. - My tę zasłonę chcemy zerwać - zadeklarował.

MIASTO POŚMIEWISKIEM

Prezydent Andrzej Szlęzak wpadł na sesję w momencie, kiedy Maria Rehorowska, która zapowiedziała, że nie zejdzie z mównicy aż skończy wystąpienie, odczytywała trzeci wiersz o krzyżu, dedykując je prezydentowi i radnym (w sumie odczytała cztery wiersze).

Od konfliktu o krzyż odżegnała się i piłatowskim gestem ręce umyła Elżbieta Komsa. Odczytała oświadczenie, że nie będzie brała udziału w głosowaniu, żeby nie przedłużać sporu. A spór narastał. Zbigniew Paszkiewicz zarzucił prezydentowi, że to właśnie on sprowokował zamieszanie i Stalowa Wola stała się w Polsce pośmiewiskiem. Kiedy przypomniał, że poprzednik Szlęzaka wskazał na kokoszą górkę, na której mógłby stanąć kościół, poirytowany prezydent niemal zawołał "to niech pan pokaże ten dokument". Radny odczytał fragment pisma ówczesnego prezydenta Alfreda Rzegockiego do biskupa, który przyznaje, że w lasku na Młodyniu mógłby stanąć kościół. W rozmowie z nami Rzegocki potaknąć, że na piśmie obiecał, ale za tym nie poszły żadne deklaracje czy propozycje uchwały. - Kościół zaniedbał sprawę - ocenił.

BEZ KRZYWDY

Andrzej Szlęzak nie bawił się w dyplomację, tylko jak zwykle wywalił prosto z mostu, co myśli o bezprawnym postawieniu krzyża na miejskiej działce, kilka razy zabierając głos: - Jesteśmy świadkami obłudnych działań strony kościelnej, która bezczelnie dąży do zagarnięcia działki. Bez wstydu, honoru i godności wchodzą na cudzy grunt, nie mają honoru przyznać się do błędu, łżą, odwracają kota ogonem. Mówią obłudnie, że to jest walka o krzyż, kłamią od początku do końca. Jaki jest powód okradania miasta z tej działki? Miasto nie dało żadnego powodu, nie zrobiło żadnego ruchu, żeby wywołać takie reakcje ze strony przedstawicieli Kościoła. Po co im osiem metrów kwadratowych w tym miejscu na symbol wiary i dlaczego w tym miejscu? Kościołowi w Stalowej Woli nie dzieje się krzywda, robię to, co ma służyć mieszkańcom Stalowej Woli, którzy chcą tego, aby prawo było prawem. Mnie trzeba przekonać, albo zabić.

- Nie neguję dotychczasowych zasług ludzi Kościoła, ale teraz, kiedy przegrywają w sądach, nie potrafią przyznać się do błędu. Kościół jest instytucją bardzo ziemską, a wy jesteście narzędziami kleru - powiedział prezydent w kierunku pisowskich radnych.

Przypomniał, że co prawda za komuny władza utrudniała budowę kościołów, ale kościoły były stawiane na działkach podarowanych przez ludzi, a nie na działkach bezprawnie zajmowanych.

PRZEPROSIŁA KLER

Kiedy przyszło do głosowania nad projektem uchwały przyznającej dzierżawę skrawka ziemi przy krzyżu na cele sakralne, przewagą jednego głosu projekt przepadł.

Maria Rehorowska w geście rozpaczy obiecała, że oskarży prezydenta Szlęzaka, że dopuścił się samowoli budowlanej, bo nie zapytał jej jako radnej czy może postawić rzeźbę Patrioty w Stalowej Woli. Ale wywołała tym tylko śmiech. Przeprosiła kler za wypowiedzi prezydenta, a mikrofon oddała, kiedy ogłosiła: - Pójdziemy na Młodynie, proszę idźmy tam pod krzyż na Młodynie, bo Polska ginie!

Kiedy przewodniczący rady zapytał prezydenta czy chce na to odpowiedzieć, Szlęzak odpalił: - Jeżeli miała mnie spotkać jakaś pokuta, to słuchając tej wypowiedzi, odpokutowałem.

DUŻO FORSY

W mgliste zimowe południe zapytaliśmy starszego mężczyznę wychodzącego z bloku naprzeciw krzyża co myśli o tej sprawie. - To jest walka o to kto ma rację, to konflikt dwóch stron ogarniętych ambicją - powiedział. Natomiast kobieta, która po lasku chodziła z pieskiem zadeklarowała wprost, że chce, żeby tu krzyż stał i żeby tu powstał kościół. - Tu jest miejsce na drogę do nowych bloków i na kościół - stwierdziła.
Pewnie jednak nie znajdzie się wielu chętnych do zbiórki na grzywnę dla księdza. Pięć tysięcy złotych to kupa forsy, a ludziom się na robotniczym Młodyniu nie przelewa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie