Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

8 tysięcy kilometrów śladami uciekinierów z sowieckiego łagru

Cezary Rudziński
Uczestnicy wyprawy  (z prawej) podczas konferencji prasowej na lotnisku w Warszawie
Uczestnicy wyprawy (z prawej) podczas konferencji prasowej na lotnisku w Warszawie Cezary Rudziński
Dobiegła końca bezprecedensowa wyprawa LONG WALK PLUS EXPEDITION - śladami uciekinierów z sowieckiego łagru. 11 listopada, niemal równo w pół roku po jej rozpoczęciu i pokonaniu blisko 8 tys. kilometrów drogami, a częściej bezdrożami, przez tajgę i pustynię, rzekami i przez rzeki oraz góry syberyjskie i Himalaje, z Syberii, przez Buriację, Mongolię, Chiny, Tybet i Nepal do Kalkuty w Indiach, jej uczestnicy wylądowali cali i zdrowi na Okęciu
Trzech młodych polskich podróżników: Tomasza Grzywaczewskiego, Bartosza Malinowskiego i Filipa Drożdża zafascynowała i zainspirowała historia niezwykłej ucieczki w 1941 roku z sowieckiego łagru niewielkiej, międzynarodowej grupy stalinowskich więźniów politycznych kierowana przez Polaka, Witolda Glińskiego.
Zrelacjonowana przez Sławomira Rawicza w słynnej na świecie książce "Długi marsz" - na jej podstawie nakręcono w Hollywood film, który wkrótce wejdzie na ekrany.



To na szlak tamtych uciekinierów, z których, ze względu na ogromne wyniszczenia organizmów i tragiczne wypadki, nie wszyscy dotarli do upragnionej wolności, 14 maja br. z Warszawy przez Jakuck na Syberii, w okolicach którego więziony był Witold Gliński i jego towarzysze ucieczki, wyruszyli trzej młodzi łodzianie.

Podróżnik - odkrywca dzikich zakątków świata, miłośnik kultury i przyrody Azji, Bartosz Malinowski, student prawa, a z pasji dziennikarz, Tomasz Grzywaczewski oraz jako operator - student łódzkiej "filmówki" Filip Drożdż ruszyli tropem zbiegów docierając, tak jak oni aż do Kalkuty. Do której skrajnie wyczerpani 11 miesięczną ucieczką bohaterowie książki trafili na początku 1942 roku na leczenie. Pokonanie w tamtych warunkach tej trasy było wyczynem niezwykłym. Powtórzenie jej też wymagało wielkiej kondycji fizycznej i psychicznej oraz wielu wyrzeczeń.

Podczas spotkania w MPL im. Fryderyka Chopina na Okęciu z powracającymi podróżnikami, Jarosław Bauc - prezes Zarządu i dyrektor generalny spółki Polkomtel, głównego sponsora tej wyprawy powiedział, że jej zakończenie w dniu 11 listopada jest oddaniem hołdu Witoldowi Glińskiemu i innym ofiarom stalinowskiego terroru. Gratulując uczestnikom Long Walk Plus Expedition sukcesu podkreślił, że pokonali oni pieszo, na rowerach, konno oraz rzekami niemal 8 tys. kilometrów.

Przeprawili się m.in. przez 50 dzikich rzek, syberyjskie góry i Himalaje, tybetańskie przełęcze na wysokości ponad 5 tys. m n.p.m. z bagażami co najmniej po 30 kg, w różnych warunkach klimatycznych, z ogromnymi różnicami temperatur. Ich najdłuższy dystans przejechany jednego dnia rowerami wyniósł 160 km, zaś różnica dzienna różnica poziomów w trakcie wspinaczki wyniosła 2,2 tys. metrów.

Krzysztof Kilian - I wiceprezes Polkomtela dodał, że decydując się na sponsorowanie tej wyprawy wzięto pod uwagę, iż jej pomysłodawcami i uczestnikami byli ludzie młodzi, którzy postanowili zmierzyć się z warunkami i losami ludzi walczących o Polskę. Zetknęli się oni z żywą historią, wiedzę o której mogą teraz przekazywać innym.

Z MAŁĄ POLSKĄ FLAGĄ

Bartosz Malinowski, najstarszy z uczestników wyprawy podkreślił, że jej zakończenie w dniu 11 listopada jest dziełem przypadku, ale zarazem symboliczne. I pokazał, a następnie położył na stole małą, sfatygowaną polską flagę narodową z którą cały czas podróżowali mocując ją do plecaków, rowerów oraz wywieszając na statkach, którymi płynęli. Tomasz Grzywaczewski mówił o spotkaniach codziennie z innymi ludźmi na trasie. O wywiadach, jakich wiele udzielili w Rosji telewizji, radiu i prasie, dzięki czemu wyprawa - i jej temat oraz Polska - zostały tam spopularyzowane.

O uznaniu z jakim spotkali się w Republice Sacha - Jakucji, której władze wystawiły im oficjalne dokumenty. A także o wielu niezwykłych spotkaniach. Np. z trzema - z wyglądu zbirami - i w rzeczywistości byłymi wieloletnich więźniami, na których natknęli się w trakcie podróży przez Syberię. Ale usłyszeli od nich: nic wam nie zrobimy, tylko się razem napijemy. Czy o żołnierzu nepalskim spotkanym w Katmandu, który też zamierzał odbyć podobną wyprawę. Mówiąc o osiągnięciu celu, jakim było pomyślne ukończenie ekspedycji dodał, że to dopiero jej I etap. Bo trzeba teraz opracować materiały, m.in. filmowe. I na podstawie własnych doświadczeń przypomnieć światu o Witoldzie Glińskim i losie innych polskich zesłańców stalinowskich.

GOŚCINNI I ŻYCZLIWI

Wspominając przeżyte chwile Bartosz Malinowski mówił o ogromnej gościnności i życzliwości, z jakimi spotykali się ze strony mieszkańców. Rewanżowali się im m.in. ofiarowując małe metalowe polskie orzełki oraz niewielkie nasze flagi narodowe. Co przyjmowane było z zaskoczeniem, ale i wdzięcznością. Niekiedy wręcz niezwykłą. Np. w jednym z domów w Tybecie umieszczono te pamiątki w rodzinnym ołtarzyku wyciągniętym z zakamarków. Równie nieoczekiwane i zaskakujące okazało się, powiedziane po polsku przez hodowcę reniferów pożegnanie: Jeszcze Polska nie zginęła.

- To nie była - podkreślali jej uczestniczy - wyprawa o charakterze sportowo - wyczynowym, lecz ekspedycja historyczna umożliwiająca poznanie przeszłości oraz współczesności terenów, przez które wędrowaliśmy. Zdobyliśmy ogromną wiedzę na temat Azji, dowiedzieliśmy się o różnych historiach nigdzie jeszcze nie publikowanych. Słowo i myśl mogą zmieniać świat - przypomniał jeden z uczestników wyprawy.

Ona i nas zmieniła. Wyprawę podjęliśmy dla Witolda Glińskiego i innych rodaków. Okazało się, że można to zrobić bez wielkiej polityki, wielkich słów, w sposób prosty. Świadomość tego pozwoliła nam przetrwać trudy tych 8 tys. kilometrów i pół roku w drodze. Nasza sytuacja była zresztą nieporównywalnie lepsza od ludzi, których tropami podążaliśmy.

MYŚLELI, ŻE WSZYSCY MÓWIĄ PO CHIŃSKU

Odpowiadając na pytania, operator wyprawy Filip Drożdż poinformował, że nagrał około 35 godzin filmów, które wymagają teraz opracowania. Wspominając trudności na trasie, uczestnicy wyprawy mówili, że na Syberii, w Jakucji i Buriacji nie mieli większych problemów językowych, porozumiewając się po rosyjsku. W Mongolii pomagał im ktoś poznany z miejscowych. Najgorzej było w Chinach. Ponieważ ludzie, z którymi stykali się, nie znali żadnego języka obcego, zwracali się do nich… po polsku. A oni odpowiadali po chińsku przekonani, że na całym świecie mówi się w ich języku.

Niezrozumienie go przez przybyszów odbierali jako różnice w dialektach i zamiast mówić, pisali - oczywiście chińskimi znakami. Kończyło się rozmowami na migi. Tybet przebyli, z formalnego punktu widzenia - nielegalnie. Nie posiadali bowiem tzw. permitu. Ale tamtejsi Chińczycy pomagali im, punkty kontrolne przekraczali bez przeszkód. Raz nawet nocowali w wojskowym ambulatorium, a lekarz zaserwował im tlen i tabletki - byle tylko w jak najlepszej formie dotarli do celu.

BYŁY CIĘŻKIE MOMENTY

- Pokonanie jednego z syberyjskich pasm górskich oraz pokonywanie, przez 4 dni, jednej z tamtejszych rzek. Niekiedy zagrożone było wówczas nawet nasze życie. Ale Bartosz Malinowski szybko dodał do tego: praktycznie każdy etap miał ciężkie momenty. Jeżeli zaś chodzi o największe zaskoczenie, to była nim konfrontacja wyobrażeń o tym, co ich czeka na trasie, z szokującą nierzadko rzeczywistością.

No i niezwykła znajomość w Jakucji Polski oraz losu polskich zesłańców od czasów najdawniejszych. - W każdej tamtejszej bibliotece czy muzeum, mówili - a są one nawet w małych wioskach w tajdze - na honorowym miejscu są książki Wacława Sieroszewskiego o Jakucji. Serdeczność, życzliwość z jaką tam spotykaliśmy się - podkreślali - była niezwykła. Nasze przybycie w każdej wsi było wydarzeniem roku. Na Syberii każdym kroku spotykaliśmy się z pomocą obcych ludzi. Przebycie jej bez tego byłoby niemożliwe.

O wyprawie nadal można przeczytać na stronie: www.longwalkplus.pl, zaś szczegółowe relacje z podróży na blogu: http://longwalkplus.blog.onet.pl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: 8 tysięcy kilometrów śladami uciekinierów z sowieckiego łagru - Echo Dnia Świętokrzyskie

Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Radomskie