Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Aktorka Małgorzata Foremniak, pochodząca z Jedlińska koło Radomia gra w nowym filmie "Sonata". Opowiedziała nam o jego kulisach

Robert Migdał
Robert Migdał
Małgorzatą Foremniak w filmie „Sonata” zagrała mamę Grzegorza Płonki,
Małgorzatą Foremniak w filmie „Sonata” zagrała mamę Grzegorza Płonki, Kadr z filmu
Małgorzata Foremniak, aktorka pochodząca z Jedlińska koło Radomia, gra w nowym filmie "Sonata". Wcieliła się w nim rolę mamy Grzegorza Płonki, pianisty nazywanego „Nikiforem fortepianu”. Film właśnie grany jest w Polskich kinach i bardzo szeroko komentowany. Jak Małgorzata Foremniak wspomina plan zdjęciowy i ocenia swoją postać, a także cały film?

Małgorzata Foremniak w głośnym filmie "Sonata"

Małgorzata Foremniak to aktorka teatralna, filmowa i telewizyjna, a także osobowość telewizyjna. Urodziła się 8 stycznia 1967 roku w Radomiu a wychowała w pobliskim Jedlińsku. Jest absolwentką VI Liceum Ogólnokształcącego imienia Kochanowskiegow Radomiu. W 1989 ukończyła studia na w „filmówce” w Łodzi. Debiutowała w Teatrze imienia Jana Kochanowskiego w Radomiu, gdzie występowała do 1992 roku.

Rola Małgorzaty Płonki, matki głównego bohatera filmu „Sonata”, to jedna z najtrudniejszych w pani karierze?
- Trudno mi jest porównywać role, które zagrałam. Na przykład dla mnie trudną rolą - technicznie, fizycznie i psychicznie - była rola w filmie „Avalon", który wiele lat temu był realizowany we Wrocławiu. To było 40 dni zdjęciowych. Dzień po dniu, w bardzo trudnych warunkach, w kostiumach, a na dodatek wszystkie zdjęcia były kręcone pod animacje komputerowe. Pamiętam taki moment, kiedy w filmie przechodzę z jednego świata do drugiego - z wirtualnego do realnego - i zostaje zabity mój przyjaciel, bardzo bliska mi osoba. Musiałam w odpowiednim momencie zapłakać - reżyser zażyczył sobie zobaczyć moje łzy trzy sekundy po słowie „akcja”. Zrobiłam to, ale potem były powtórki. A trzymanie tego napięcia, tych emocji w środku - bo to przecież ze środka muszą wyjść łzy - było bardzo trudne. I takich scen miałam w „Avalon” wiele - ten film to było dla mnie potężne wyzwanie.

W „Sonacie” miała pani zupełnie inne.
- Musiałam zagrać postać kobiety, która ma skomplikowane życie. Wcieliłam się w rolę kobiety, która jest przeczołgana przez los i - co najważniejsze - istnieje naprawdę. Musiałam zbudować postać prawdziwie, autentycznie - to była wielka odpowiedzialność, ale też i wielka obawa, czy to mi nie przeszkodzi zbudować „swojej Małgosi”. Nikt z nas nie chciał, żebym odtwarzała tę postać jeden do jednego, ale zależało mi również, żeby Małgosia Płonka, która obejrzy siebie na ekranie, nie poczuła się dotknięta. Chciałam, by poczuła się spełniona, a przy okazji może coś odkryła, zrozumiała o sobie. Zależało mi, żeby prawdziwa Małgosia - oglądając, jak ją zagrałam - odczuła satysfakcję, że oddała swoje życie aktorce.

Ta rola była pewnie też trudna dlatego, że musiała pani bardzo uważać, żeby nie przerysować swojej bohaterki, żeby nie dodać jej od siebie za dużo emocji, gestów.
- Tak, musiałam uważać, żeby nie przekroczyć tej granicy. A granica w graniu takiej roli, w filmie o takim klimacie, jest bardzo, bardzo cienka. Uważałam, żeby nie zagrać za bardzo, żeby nie „przegrać” postaci - bo niekiedy wystarczy jedna scena, reakcja, czy dialog i postać dla widza przestaje być autentyczna.

W tym filmie przeszła pani przemianę fizyczną - chodzi pani w workowatych ubraniach, w gigantycznych okularach na twarzy, które odgradzają panią od reszty świata.
- Małgosia musi tak wyglądać. Ona zapomniała o swojej kobiecości. Stała się matką-tarczą i wojowniczką. Kobiecość nie jest jej potrzebna, bo by ją tylko osłabiała, dlatego ukryła się w tych wielkich koszulach, w za dużych spodniach, butach i ukryła twarz za wielkimi okularami. Jest „dla kogoś”, nie dla siebie.

„Sonata” kipi od emocji, a pani w tym filmie jest jedną, wielką emocją, a jednak na ekranie trzyma to wszystko w ryzach, w sobie.
- Musiałam być w tym filmie osobą trochę wyalienowaną, odciętą, trochę z innego świata - jak ten Grześ, którego matkę grałam.

Przygotowując się do filmu, zamieszkała pani, razem z Łukaszem Simlatem, który gra pani filmowego męża, w domu państwa Płonków, razem z nimi, na cały tydzień.
- Wprowadziliśmy się do nich na końcu, kiedy mieliśmy już dużo informacji - przede wszystkim bardzo dobrze „przerobiony” scenariusz. Scena po scenie przeżywaliśmy go wcześniej. Niemal od razu okazało się, że tak naprawdę nie omawialiśmy scenariusza, tylko już zaczynamy grać swoje postaci. Gdy uruchomiłam swoją postać przy próbach czytanych do filmu, nagle mój organizm odczuł, że pewne sceny nie są grane we właściwym momencie, że jeszcze na to nie pora. Dlatego przestawialiśmy kilka z nich i na bieżąco tworzyliśmy nowy tor opowiadania historii. Mieliśmy bardzo dużo prób, bardzo dużo czasu spędziliśmy na „rozgryzaniu” tych naszych postaci, tego ich wewnętrznego świata, a to nie było proste.

Dlaczego?
- Rodzina Płonków jest wyjątkowa, jedyna w swoim rodzaju. Każdy z nich jest charakterny, każdy ma swój świat - oni trzymają się razem, ale tworzą mieszankę wybuchową, choć bez siebie nie mogą żyć. Chcieliśmy dogrzebać się do tej przestrzeni, żeby ją zrozumieć i poczuć: jak to jest tworzyć taką rodzinę, w której wszystko w środku się gotuje, a na zewnątrz dopasowuje. Dlatego każdy z nas, oddzielnie dla postaci, którą tworzył, i wspólnie - kiedy na planie tworzyliśmy rodzinę - rozkładał swojego bohatera na czynniki pierwsze, żeby później osiągnąć taki efekt, jaki widać w filmie.

Co pani dało mieszkanie z rodziną Płonków przez te kilka dni?
- To był moment potrzebny do tego, żeby uruchomić budowanie roli, poczuć ją, zobaczyć. Uczestniczyliśmy w tym ich życiu, siedzieliśmy z nimi i obserwowaliśmy - a nasi kochani Płonkowie zachowywali się przy nas tak, jak zachowują się na co dzień. I mi o to chodziło - żeby zobaczyć Małgosię Płonkę, kiedy wstaje, kiedy gotuje, kiedy robi sałatkę dla Grzesia, kiedy kłóci się, kiedy dyskutuje, kiedy jest zmęczona. Byliśmy obserwatorami, żeby poczuć rytm ich życia, rytm tej rodziny - to było dla nas, aktorów, bardzo, bardzo ważne.

Jaka była dla pani najtrudniejsza scena w tym filmie? Czy to ta scena przy potoku, kiedy z granej przez panią postaci wylatują emocje?
- Tak. Kiedy czytałam scenariusz, tej sceny obawiałam się najbardziej. Mogłam w niej przekroczyć tę granicę, o której panu mówiłam. Silne emocje, targające człowiekiem, nie jest trudno zagrać, ale tu musiałam je utrzymać i sprawić, żeby moja postać nie była inna, niż przez resztę filmu. Tę scenę i jej charakter wymyśliłam sobie sama. Nie wiem, czy Małgosia tak kiedykolwiek eksplodowała na zewnątrz, ale ja - kiedy zaczęłam tworzyć tę postać, kiedy poczułam tę kobietę, pomyślałam, że chcę coś takiego zrobić, chcę wykrzyczeć pewne emocje. I że to się może udać właśnie w tej scenie. Trochę się obawiałam, jak zareaguje Małgosia Płonka, gdy to zobaczy - czy na przykład nie powie: „Nie, to nie jestem ja”. Ale Małgosia powiedziała: „Ja znam siebie, a ty stwórz swoją Małgosię. Rób, co chcesz”. I w tej scenie przy potoku to jest moja Małgosia, której sama nadałam swój puls.
Przy nagrywaniu doszło do wypadku. Razem z Michałem Sikorskim, który gra mojego syna - Grzesia - długo próbowaliśmy, bo było ślisko, niebezpiecznie. I Grzesiu miał mnie tylko lekko odepchnąć od siebie, ale kiedy są emocje, to... Michał mnie tak odepchnął, że upadłam. Uderzyłam się okropnie - byłam przekonana, że mam złamaną rękę. A wiedziałam, że wszystkie kamery są ustawione i jeśli to przerwę, nie wiadomo, czy będziemy dalej kręcić, bo zmieniało się światło... W tym bólu byłam jak w kilku światach: byłam Małgosią Foremniak, aktorką, która zdaje sobie sprawę z tego, co jest na planie, byłam człowiekiem, którego coś boli i nie wie, co się dzieje i byłam Małgosią Płonką, bo nie wyszłam z roli... I pomyślałam sobie: „Ta ręka tak mnie boli, jak bardzo boli mnie życie i niech ten ból zapracuje na to, co z siebie wyrażę”. I wykrzyczałam wszystko, jak w amoku. A potem obmyłam twarz zimną wodą, bo musiał być koniec emocji, a Małgosia Płonka musiała wrócić do domu, pokroić buraki, ugotować rosół…

Bardzo się pani potłukła?
- Na ręce była wielka gula, krwiak, na szczęście nie było złamania. Pobolało i przeszło… Film „Sonata” nie jest tylko o osobie niepełnosprawnej, o miłości do muzyki. To też opowieść o silnej kobiecie. Małgosia, razem z mężem, to są filary, dzięki którym Grzesio może funkcjonować w tym świecie. „Sonata” to jest film o ludziach, o całej rodzinie, a rodzina Płonków to jest jeden twór. To jest Grzesio, który ma twarz Małgosi, twarz Łukasza, twarz Michała... Myślę, że to jest film o nas - bo przecież każdy z nas może na ekranie, w tej historii, zobaczyć kawałek swojego świata. Każdy z nas miał takie momenty, kiedy czuł się wyalienowany, wyrzucony z orbity, każdy z nas miał jakieś pragnienia, czasami nie wierzył w siebie, bywał skręcony przez życie, ale musiał sobie z tym wszystkim poradzić. Ten film jest pełen prawdziwych emocji, prawdziwego odbierania życia, poszukiwania tych dróg. Dlatego trafia do widza i może stać się mu bliski.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Instahistorie z VIKI GABOR

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Radomskie