Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marek Posobkiewicz, lekarz pochodzący z Szydłowca mówi o szczepieniach: "To parasol, który chroni nas przed deszczem"

Piotr Stańczak
Piotr Stańczak
- Szczepienia to jedyna możliwość, aby uratować więcej ludzi przed śmiercią - apeluje doktor Marek Posobkiewicz.
- Szczepienia to jedyna możliwość, aby uratować więcej ludzi przed śmiercią - apeluje doktor Marek Posobkiewicz. Facebook/Marek Posobkiewicz
Marek Posobkiewicz, pochodzący z Szydłowca lekarz, były Główny Inspektor Sanitarny, pracujący w Centralnym Szpitalu Klinicznym Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji w Warszawie, stoi na pierwszym froncie walki z koronawirusem. Sam również jest ozdrowieńcem. Mówi o chorobie, szczepionkach i z sentymentem wspomina rodzinne strony.

Zna pan koronawirusa z różnej perspektywy, jako lekarz, opiekujący się zakażonymi pacjentami, ale również jako człowiek, którym sam zmagał się z covidem i jest ozdrowieńcem. Jaki ślad pozostawił wirus w pana organiźmie?
- Nadal nie mam takiej kondycji jak przed zachorowaniem, wciąż nie czuję się tak silny jak wcześniej. Z natury jestem natomiast optymistą i cieszę się przede wszystkim z tego, że przeżyłem. Wielu ludzi swoją walkę z chorobą niestety przegrało. Zdaję sobie sprawę z tego, że również mogłem być w tym gronie... Niewiele brakowało. Jeszcze zanim sam zachorowałem, powtarzałem często, że w dużej mierze od nas zależy, jak przechorujemy koronawirusa, że może być to bezobjawowo, lekko, ale równie dobrze możemy być jedną z tych pięćdziesięciu zakażonych osób, która nie przeżyje.

Stojąc na tej pierwszej linii frontu widział pan wiele ludzkich tragedii.
- Widziałem wystraszone oczy pacjentów, którzy już nie mogą oddychać, duszą się, są podłączeni do respiratora i nie wiedzą, czy jeszcze wrócą do swojej rodziny, czy będzie dane im pożegnać się z bliskimi, czy jednak ostatnie twarze jakie oglądają na tym świecie to medycy w maskach i okularach. Nikomu i nigdy nie życzę takie widoku. Niestety, również i wielu pracowników służby zdrowia, stojąc właśnie na tej pierwszej linii ognia nie przeżyło.

Minęło pół roku od momentu rozpoczęcia szczepień. Możemy podsumować, jak one dotąd przebiegały. Spodziewaliśmy się chyba lepszego efektu i nie mówimy tu tylko o rządzie, lekarzach ale oczekiwaniach samego społeczeństwa.
- Ta sytuacja mnie to jednak nie dziwi. W pierwszej kolejności szczepili się ci najbardziej zdeterminowani, zdający sobie sprawę z powagi sytuacji. Chcieli uczynić to tak szybko, jak tylko jest możliwe. Potem ze szczepień korzystały grupy, które czekały po prostu na swoją kolej. Obecnie przychodzą już osoby, które wcześniej nie mogły się zaszczepić, bo na przykład zmagali się z infekcjami lub też byli zajęci obowiązkami zawodowymi. Na szczęście ludzie cały czas przychodzą do punktów szczepień. To daje nam jednak nadzieję na to, że ta czwarta fala może być już łagodniejsza.

Jest nieunikniona?
- Tak, ale do tego, żebyśmy jako społeczeństwo w Polsce przeszli ją łagodnie, musi zaszczepić się jeszcze kilka milionów osób. Czwarta fala wydaje się być czymś oczywistym, jeśli nadal tak wiele osób pozostanie bez odporności.

Gdy przyjmujemy szczepionkę, to tak, jakbyśmy rozkładali nad swoją głową parasol chroniąc się przed deszczem, czyli wirusem. Jeśli więcej osób będzie posiadało takie parasole, to nad nami utworzy się taki dach i wówczas ten deszcz nie będzie już taki groźny.

Głosów sceptycznych nie brakuje, obaw przed szczepionkami także. Jako lekarz jak pan sądzi, skąd bierze się to niezdecydowanie, niechęć do szczepień. Obawa przed powikłaniami czy inne powody?
- Często jest to efekt tego, że takie osoby ulegają iluzji i retoryki rozsiewanej przez antyszczepionkowców. Oni rozpowszechniają bardzo dużo fake newsów, straszą szczepionkami. Z tego też powodu ludzie czują strach, inni uważają preparaty za zło i że nie mogą się im poddać. Inna grupa niezdecydowanych czeka jeszcze na rozwój sytuacji, na to, jak będą wyglądały najbliższe miesiące i obserwują, co dzieje się z osobami, który już się zaszczepiły. Niestety, z przykrością trzeba powiedzieć, że część z tych niezdecydowanych, czekających po prostu nie przeżyje, jeśli dojdzie do zakażenia, zwłaszcza gdy choroba będzie miała ciężki przebieg. Najbardziej będą narażone osoby, które się nie zaszczepiły, bo one będą posiadały słabszą odporność. Statystycznie rzecz ujmując, jeśli tysiąc osób ulegnie zakażeniu, to około dwudziestu umrze... Jeśli zachoruje dziesięć tysięcy, nie przeżuje około dwustu. Tak możemy dalej sobie mnożyć, aż do milionów.

Nie jest trochę tak, że po ustąpieniu trzeciej fali ulegliśmy sami temu wakacyjnemu uśpieniu. Spotykamy się, bawimy, wyszliśmy z izolacji na plaże, górskie szlaki i o reżimie sanitarnym po prostu zapomnieliśmy, bo poczuliśmy powiew normalności?
- Pamiętajmy o tym, że latem wszelkich infekcji wirusowych zawsze jest mniej. My sami nie ulegamy ochłodzeniu, częściej wietrzymy pomieszczenia a rzadziej w nich przebywamy. Jest gorąco, więcej słońca. Jesienią sytuacja może się zmienić. Obecnie mamy tak zwaną epidemię pełzającą, ale jest to cisza przed burzą, której trzeba spodziewać się jesienią.

W jaki sposób zachęciłby pan do szczepień? Słyszymy o różnych pomysłach, komentowanych i ocenianych w dwójnasób. Są inne możliwości?
- Powinniśmy zachęcać w różny sposób, jest wiele metod, które pomagają dotrzeć do niezdecydowanych. Świadomość jest najważniejsza a stawka to życie, nie wygrane pieniądze czy jakieś upominki. Największy bonus, jaki dostajemy to odporność. Dzięki niej możemy ochronić siebie oraz swoich bliskich, zmniejszyć rozmiary transmisji wirusa i przejść przez ciężki okres z mniejszą ilością ofiar. Szczepienia to jedyna możliwość, aby uratować więcej ludzi.

Aktywnie udziela pan się w mediach społecznościowych, toczy pan również batalie z koronasceptykami, antyszczepionkowcami. Jakie wysuwają argumenty? Przynajmniej śledząc internet wydaje się, że to jednak duża siła.
- To jest nie tyle duża siła, co głośna. Ja nie widzę u niej jakichś logicznych argumentów. To są ludzie, którzy w imię swoje wolności życzą innym śmierci. Sami nie chcą się szczepić a życzą wszystkiego najgorszego ludziom, którzy to robią i medykom, prowadzącym szczepienia. Normalnemu człowiekowi ciężko jest takie postawy zrozumieć.

Ci ludzi w ramach źle rozumianej wolności myślą tylko o sobie. Jeśli ktoś sądzi, że pielęgniarka, lekarz, robi to wszystko siedząc godzinami w kombinezonie i masce dla swojej przyjemności, to jest w błędzie. Tę pracę wykonują po to, aby komuś uratować życie. Medycy także pragną powrotu do normalności.

W trakcie choroby nagrał pan utwór „Ja nie jestem statystą”, nawiązując do piosenki Edyty Górniak „To nie ja byłam Ewą”. Chciał pan pokazać, że koronawirus to nic wymyślonego a medycy nie są, no właśnie, statystami opowiadającymi o covidzie, który niby jest wymysłem możnych tego świata. Nawiązał pan do wpisu, jaki artystka umieściła w internecie. Pana nagranie wzbudziło pozytywny wydźwięk, ale i spotkał się pan z krytyką. Spotkaliście się w jednym z telewizyjnych programów. Czy później jeszcze rozmawialiście?
- Nie mieliśmy okazji spotkać się osobiście, natomiast ja stoję na stanowisku, że jeśli pani Edyta zechciałaby, to mogę podzielić się swoją wiedzą. Oczywiście do wiedzy też nie można nikogo zmuszać. Panią Edytę cenię w ogóle za jej głos, za to jak śpiewa. Ja staram się wypowiadać publicznie na tematy, na których się znam. Nie mówię na przykład, jak obsługiwać maszyny górnicze, gdybym to czynił, byłbym bardzo nieodpowiedzialne i niebezpieczne.

W jaki sposób powinniśmy sami zadbać o odporność. Metod jest wiele - bieganie, zimą morsowanie. Co pan może polecić?
- Zbilansowaną dietę, systematyczny ruch na świeżym powietrzu, pilnowanie swojego ciśnienia tętniczego, poziomu cukru we krwi.

Pytanie z kategorii tych „na luzie”. Ma pan jakieś plany urlopowe, czy na przełomie ostatniego roku była w ogóle okazja wypocząć?
- Przez ostatnie kilkanaście miesiące wypoczywałem bardziej wirtualnie i wspomnieniowo, udostępniając w internecie zdjęcia ze swoich wyjazdów sprzed pandemii. Bawiły mnie na przykład komentarze antycovidowców pod fotografią z wyprawy do Wietnamu. Pisali coś w tym tonie, że każę innym chodzić w maseczkach, straszę wirusem, a tymczasem sam sobie podróżuję. Co do planów urlopowych, wybieram się na czterodniowy wypoczynek.

Tu też apeluję do wszystkich - korzystajmy z wakacji, ale niech nie wyłącza nam się lampka bezpieczeństwa.

Wróćmy do pana rodzinnych stron, Szydłowca. Jak pan wspomina miasto i okolice?
- Mieszka tu nadal moja mama, część mojej rodziny. W dzieciństwie i młodości mieszkałem w Rynku Wielkim, widzę, jak to wszystko się zmieniło, wypiękniało, ratusz, kościół, zamek. Bardzo mnie takie obrazki cieszą. Czasem nawet w nocy, jadąc pobliską obwodnicą, skręcam do miasta i obserwuję z radością jak się zmienia. Na pewno nadal darzę Szydłowiec ogromnym sentymentem, jego mieszkańców. Z wieloma szkolnymi kolegami i koleżankami nadal mam kontakt. Gdy tylko mogę, z chęcią przyjeżdżam do Szydłowca.

Przed nami nadal walka z pandemią. Może na koniec przekaże pan jednak naszym czytelnikom coś optymistycznego. Wrócimy do normalności?
- Pandemia na pewno się skończy, ale wirus pozostanie, choć nie będzie powodował tak wielu zgonów. Będziemy musieli nauczyć się z nim żyć, ale trzeba też wyciągnąć z tej pandemii wnioski na przyszłość.

Marek Posobkiewicz ma 50 lat. To absolwent Liceum Ogólnokształcącego w Szydłowcu i Wojskowej Akademii Medycznej w Łodzi. W latach 2012-18 był Głównym Inspektorem Sanitarnym.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Radomskie