Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nigdy nie mów nigdy - "Raptularz Kanadyjski" Izabelli Mosańskiej - część trzecia

Izabella Mosańska
archiwum prywatne Izabelli Mosańskiej
Nigdy nie mów nigdy - "Raptularza Kanadyjskiego" Izabelli Mosańskiej część trzecia.

34. dzień – sobota

Wstaję rześka i wypoczęta – to pozytywny skutek spania w niższej temperaturze. Na śniadanie Leszek robi danie kanadyjskie: jajecznicę ze smażonymi warzywami, na deser jest tost z pomarańczową marmoladą. No i oczywiście kawa. Po śniadaniu jedziemy z Beatą do mamy Leszka, która mieszka w niedalekim Milton, w sporej rezydencji otoczonej rozległym ogrodem ze starymi drzewami i stawem, obok jest pole golfowe. Ma 94 lata, ale umysł jak brzytwa, maluje i haftuje, pokazuje mi swoje prace, oglądam też wszystkie jej włości. Beata z Leszkiem opiekują się nią, wożą jedzenie, sprzątają i pielęgnują ogród. Planują sprzedaż swojego domu i przeprowadzkę do niej, bo dom jest wielki: jest tu koło 10 pokojów na górze i duże pomieszczenia w piwnicach, gdzie urządzona jest wręcz sala bankietowa ze stołami na jakieś 50 osób na oko, bar z trunkami i fotele wokół kominka. Oprócz tego jest tam miejsce na magazyn materiałów i warsztat pracy Beaty, która robi przepiękne aranżacje dekoracyjne na różne okazje. Będą mieć więc ekskluzywną rezydencję w bardzo atrakcyjnym miejscu.

Stąd już niedaleko do jeziora Ontario i dzielnicy domów o kilkumilionowych wartościach. Jedziemy więc oglądać te okolice i trafiamy na dom, który jest przedmiotem loterii zorganizowanej przez fundację dobroczynną księżniczki Małgorzaty – tej angielskiej, jako że królowa Elżbieta II jest nominalnie cały czas władczynią i głową państwa. Dom jest udostępniony do zwiedzania, żeby było wiadomo o co się walczy. Oczywiście oglądać można do woli od piwnic po dach i patio (po założeniu kapci), ale właściwie tylko jako ciekawostkę, bo bilety loteryjne są straszliwie drogie, a po drugie – kogo stać na utrzymanie takiego domu, nawet jakby miał szczęście… i nawet gdyby dorzuciliby do niego służbę. Nie biorę więc udziału w losowaniu, bo nie daj Boże wygram i kto to będzie sprzątał?

Wracamy do domu, jemy lunch i wyruszamy nad jezioro. Z brzegu widać po lewej stronie Toronto – wprawdzie trochę za mgłą, ale wieża jest na tyle charakterystyczna, że nie ma wątpliwości. Nad brzegiem jeziora hinduscy nowożeńcy w przepięknych strojach robią sobie sesję fotograficzną, dyskretnie pstrykam z boku, bo są bardzo malowniczy i egzotyczni. W parku obok ustawione są figury łosia i wilków, Beata robi mi z nimi zdjęcia. Wracamy do domu, zabieramy Leszka i jedziemy na obiad do restauracji. Jemy potrawkę z kurczaka w sosie chili, ryż i chetney śliwkowo-melonowe. Do tego miejscowe piwo Leger. Jest już całkiem ciemno, ale ciepło, więc idziemy na nocny spacer uliczkami Oakville. Na City Square oglądamy 4 restauracje i kilka barów prowadzonych przez Polaków, są też tutaj polskie galerie sztuki. Oczywiście robimy zdjęcia, a po powrocie do domu ucinamy sobie pogaduszki głównie o zwierzętach – i to już koniec dnia, jest prawie północ. Feluś podchodzi coraz bliżej…

35. dzień – 10 września, niedziela

Beata po rozmowie z Bożeną zaprasza mnie na dodatkowy dzień w Oakville. Korzystam z chęcią, jeszcze wszystkiego nie obgadałyśmy i nie obejrzałyśmy, a poza tym Feluś nabiera do mnie przekonania i nawet – niby przypadkiem – otarł się o moją nogę. Wprawdzie zaraz potem odskoczył, ale sygnał był. Na razie Leszek robi śniadanie: „pancakes with maple sirup”, a potem zawozi mnie do polskiego kościoła. Ksiądz wyłapał mnie wśród wchodzących parafian i w ramach wzajemnego polonijnego poznawania się zaprosił na wspólny poczęstunek po mszy w sali parafialnej, na kawę i polskie pączki. Nie skorzystałam, bo Leszek już na mnie czekał w samochodzie. Beata przygotowała lunch, siedzieliśmy gadając o wszystkim i w trakcie tej rozmowy Feluś uznał, że się zadomowiłam i przyszedł na pieszczoty. Zapałaliśmy do siebie miłością wzajemną, aż Beata się zdziwiła, bo podobno do innych nie był taki chętny. Nawet jak dzwonił na jedzenie, to patrzył na mnie. Musiałam mu rzucać suchą karmę po jednej pastylce, a on to łapał i przychodził na głaskanie. Pomruczał chwilę i od początku: dzwonił, łapał i na pieszczotki. Po tych igraszkach pojechaliśmy nad Ontario, spacerowaliśmy w pięknym słońcu po nabrzeżu, oglądaliśmy żaglówki i malarzy pracujących nad oddaniem tych sielskości na obrazach. W zatoczce przy molo obserwowaliśmy kormorany, kaczki i łabędzie – totalny relaks.

Wracamy do domu, gdzie Feluś wita mnie przymilaniem się i oczywiście domaga się jedzenia. W ramach wdzięczności kładzie się na moich butach przy wejściu, a jako dowód miłości wygryza mi w nich kawałek podszewki. Głaszczę go na pożegnanie i zbieramy się do wyjazdu, koło 18.00 jesteśmy w Waterloo, gdzie Bożenka z Urbanem przygotowali obiad, na który podają szczupaki i pstrągi złowione przez Urbana w rzece św. Wawrzyńca, co dodaje im specjalnego smaku i znaczenia. Rozmawiamy, wspominamy rozmaite historie z dawnych lat – bo Bożena z Beatą znają się jeszcze ze szkoły – śmiejemy się, pełny relaks. Rozstajemy się koło 22, bo Beata i Leszek mają jeszcze ze dwie godziny jazdy powrotnej.

Nigdy nie mów nigdy - "Raptularz Kanadyjski" Izabelli Mosańs...

36. dzień – 11 września, poniedziałek

Coraz bliżej do powrotnej drogi do Polski. Przymierzamy się do pakowania, porządkuję sobie swoje rzeczy. Bożena ma duży problem z tym, bo musi zabrać sporo ciepłych rzeczy, będzie wracać do Kanady pod koniec listopada, może być nawet śnieg. Koło południa przyjeżdża Basia, żeby się pożegnać, a Bożena w międzyczasie jedzie do lekarza, że dostać na zapas recepty na swoje leki. Basia opowiada mi o swoich podróżach po Kanadzie i tak nam schodzi czas do lunchu, na który Bożena podaje szynkę z ananasem i ryżem w syropie klonowym. Potem przyjeżdża z pracy Urban i dostaję na deser tradycyjnie piwo. Po wyjeździe Basi próbuję jakoś zmieścić się ze swoimi rzeczami w przepisowej dozwolonej wadze bagażu głównego i podręcznego. Łatwo nie będzie.

Na kolację była ryba o tajemniczej nazwie trout w sosie cytrynowym z pieprzem cayenne. Nie wiem, co jadłam, ale było dobre. Muszę sprawdzić tę nazwę w Polsce.

37. dzień – 12 września, wtorek

Rano jedziemy do St.Jacob`s, Bożenka musi pożegnać się ze swoimi koleżankami w pracy. Koło południa przyjeżdża na do widzenia Zosia, jeszcze raz obgadujemy cały mój pobyt w Kanadzie. Po jej wyjeździe wraca Urban, przywiózł ze sobą prezent, który dostał od swoich kolegów z pracy: elegancko wydaną Biblię w drewnianym pudełku-szkatule i kartę z wyrazami współczucia po śmierci mamy i teściowej. Piękny gest.

Schodzę do „basementu”, niech pobędą razem i nacieszą się sobą przed rozstaniem.
Po obiedzie opowiadamy sobie śmieszną historię z szamponem Zosi. Kiedy byliśmy wszyscy po drodze do Toronto w polskim sklepie „Starsky”, Zosia kupiła sobie szampon z czarnej rzepy, który oczywiście jest tylko tam do dostania. Razem z innymi rzeczami przepakowała go z wózka do samochodu Leszka, a po powrocie z Toronto do Oakville – z jego auta do swojego. Wróciła do siebie i tu się okazało, że szampon wyparował w tajemniczy sposób. Nie było w żadnym aucie, oba zostały dokładnie przeszukane. Zosia telefonicznie poprosiła Beatę, żeby kupiła jej drugą butelkę i przy okazji odwożenia mnie do Waterloo zostawiła go u Bożeny, to sobie odbierze. Beata kupiła, Bożena zwróciła jej pieniądze. Dzisiaj Zosia go dostała, oddała pieniądze Bożenie i postawiła butelkę przy swojej torebce na fotelu. Zjadłyśmy lunch, wypiłyśmy kawę, Zosia podarowała mi jeszcze plan stanu Ontario i miasta Toronto, pożegnałyśmy się serdecznie i pojechała do siebie. Kiedy już pomachałyśmy jej na pożegnanie, wróciłyśmy do jadalni, dokończyłyśmy kawę i rozmowę, weszłyśmy do salonu i – obie wybuchnęłyśmy śmiechem: na fotelu jak byk sterczał szampon z rzepy. Bożena zadzwoniła do Zosi, która już była pod swoim domem i wszystko jej opowiedziała. Doszłyśmy do wniosku, że przeznaczeniem Zosi jest nie mieć szamponu z rzepy. Ale ona się uparła i ma przyjechać jutro na kawę – i szampon, oczywiście. Zobaczymy, czym tym razem jej się uda dowieźć go do domu.

Wieczorem jeszcze roztrząsamy przy pomocy Urbana w charakterze tłumacza przepis na ogórki „sweet relish”, może uda mi się zrobić coś przynajmniej zbliżonego w Polsce, bo smak jest absolutnie rewelacyjny. To są ogórki bardzo drobno pokrojone w kosteczkę z czerwoną papryką w zalewie słodko-kwaśnej, trochę korzennej. Zobaczymy.

W swoim pokoju pakuję już ten główny bagaż, jakoś się domyka, ważę go i wychodzi, że jest tego 15 kg, więc spokojnie się mieszczę we wszystkich przepisach. O podręcznym nawet nie warto wspominać, będzie tego najwyżej 5 kg. Zresztą głównie chodzi o właściwe rozdzielenie rzeczy tak, żeby podczas ewentualnego przeszukiwania nie było w nim niczego niedozwolonego, czegoś, czym mogłabym np. dziabnąć pilota.

38. dzień – 13 września, środa

Rajzefiber!! Dobrze, że Bożena leci ze mną, bo ma obstukane podróże w te i nazad. Zupełnie nie wiem, jak dałabym sobie radę, zwłaszcza w gąszczu na lotnisku. Do odprawy jedzie się ruchomymi schodami i chodnikami, tylko problem, żeby pojechać właściwymi i nie wylądować w Honolulu na przykład. Bożena pakuje swoje rzeczy, ja siedzę cicho i staram się nie rzucać się w oczy. W międzyczasie przyjechała Zosia po szampon i kilka razy sprawdzałyśmy komisyjnie, czy włożyła go do torby. Przy okazji spotkała mnie niespodziewana przyjemność, bo okazało się, że przeczytała trochę wierszy z podarowanego jej tomiku „Wydziergane ze wzruszeń” i bardzo jej się podobały, nawet zacytowała niektóre myśli, więc opinia była poważna. Tak więc można powiedzieć, że moje wiersze i Grażyny miały pozytywne recenzje w Kanadzie. Ach, jak to brzmi!

Bożena zadzwoniła do pana Maćka w sprawie organizacji naszego dojazdu z Warszawy do Radomia. W Polsce podobno raczej chłodno, ale nie pada. W Waterloo zrobiło się ciepło, jest 25 stopni. Ale jesień już widać: snują się po ogrodzie nitki babiego lata, kwiaty zanikają coraz bardziej, ciemnieje zieleń drzew, spada sporo liści na trawnik. Właśnie przyleciało stadko robinów – pierwszy raz widzę tutaj tyle ptaków buszujących w trawie. Nie wychodzę, żeby ich nie spłoszyć, nie chcę też straszyć chipmunka, który rozpycha sobie policzki słonecznikiem jakby miał zamiar mieć tam spiżarnię na całą zimę. Urban razem z Bożeną gotują olbrzymi gar chili, który potem powędruje do wielkiej lodówki w piwnicy, skąd Urban będzie sobie pomału go wydobywał. Niedługo zaczyna się sezon polowań na łosie i jelenie, więc kilka razy będzie wyjeżdżał na tygodniowe polowania do puszczy, nie będzie mu się nudziło bez Bożeny.

39. dzień – 14 września, czwartek

Jesteśmy spakowane, jeszcze przy porannej kawie dogadujemy szczegóły, coraz to się coś komuś przypomina. Sprawdzamy dokumenty: bilety, paszporty, ubezpieczenia. Przepatruję jeszcze swój pokój i łazienkę, żeby czegoś nie zostawić. Jeszcze dzwoni Beata, że Feluś najpierw mnie szukał i wyraźnie domagał się, żeby mu powiedzieć dlaczego mnie nie ma, a potem poszedł pod drzwi mojej sypialni i tak długo miauczał, że musieli go tam wpuścić. Położył się na łóżku tyłem do wszystkich i wyszedł dopiero jak zgłodniał. Taką miłość musiałam zostawić! Dobrze, że chociaż mam na pamiątkę zdjęcia i obgryzioną wkładkę w bucie.

Pakujemy się do dodge`a i ruszamy do Toronto. Jest godzina 17.00, samolot mamy o 22.05, ale musimy oczywiście być dużo wcześniej. Jesteśmy przed 20.00. Krążymy z bagażami, szukając stanowiska odprawy dla polskich samolotów, mijamy po drodze kilometrowe kolejki do różnych linii lotniczych, ale do LOT-u nie ma tak dużo ludzi, bo o tej porze leci tylko nasz samolot, więc jest zaledwie koło 250 osób, ale kilka stanowisk i odprawa idzie bardzo sprawnie. Bagaże znikają w luku, dostajemy karty pokładowe i możemy ruszyć dalej. Żegnamy się z Urbanem przy kontroli paszportów, przechodzimy bezboleśnie przez kontrolę bagażu podręcznego (celnikowi Chińczykowi bardzo spodobał się kardynał, który podróżował w mojej torebce) i mamy godzinę do wejścia do samolotu. Siedzimy w kawiarni, pijemy kawę i jemy pożegnalne klonowe ciastko. Na stolikach w tej kawiarni zamontowane są tablety z podłączeniem do Internetu i kilkoma grami, żeby podróżnym się nie nudziło. Na pokład samolotu wchodzimy punktualnie, warunki takie same jak w poprzednim locie.

Toronto żegna nas dosłownie oceanem świateł, wygląda to przepięknie, ale zdjęcia nie wychodzą, bo jest za jasno w samolocie i aparat rejestruje głównie dość brudne na zewnątrz szyby. Ponieważ nie ma jak ich przetrzeć, to tylko podglądam widoki, ale samolot szybko nabiera wysokości, wylatuje ponad chmury i już nic nie widać. Dostajemy kolację, jakieś napoje i przegryzki. Nie spałam przez całą noc, jakoś mi się nie chciało. Obejrzałam chyba trzy filmy, robiłam zdjęcia z animowanej trasy przelotu ze wszystkimi parametrami. Dopiero kiedy wzeszło słońce można było podziwiać chmury i ocean, potem Skandynawię i wreszcie nadlecieliśmy nad Polskę. Częściowo zasłaniały ją chmury, ale w dziurach można było rozpoznać Gdańsk i Toruń. Potem już nic nie było widać aż do okolic Warszawy, kiedy samolot obniżył lot i zszedł poniżej pułapu chmur. Okazało się, że przylecieliśmy nawet trochę przed planowanym czasem, widocznie pilot docisnął gaz do dechy, może spieszyło mu się do domu. Dostał zwyczajowe brawa i wysiadka. Odebrałyśmy bagaże z luku, trochę poczekałyśmy na pana Macieja, który nie spodziewał się takiej punktualności, wsiadłyśmy do jego auta i po dwóch godzinach byłyśmy na Ustroniu.

Koniec kanadyjskiej przygody, zamknął się kolejny rozdział życia. Teraz tylko trzeba uporządkować wspomnienia, pocztówki, zdjęcia i zmontować album na pamiątkę tych niepowtarzalnych wrażeń.

A po cichu – czekać na następne, bo jeszcze raz objawiła się stara prawda:

NIGDY NIE MÓW NIGDYc.b.d.o.

"Raptularz kanadyjski" Izabelli Mosańskiej-Radomianie na szerokim świecie - część pierwsza

"Raptularz Kanadyjski" Izabelli Mosańskiej - część druga

MASZ CIEKAWĄ INFORMACJĘ, ZROBIŁEŚ ZDJĘCIE ALBO WIDEO?
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego?
PRZEŚLIJ WIADOMOŚĆ NA [email protected] lub Facebook.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Radomskie