Odkąd rząd sam liczy zarażonych, osiągnęliśmy pełną kontrolę nad rozwojem epidemii

Dobrze ponad pół roku minęło, odkąd Polska pod rządami Prawa i Sprawiedliwości z determinacją, a co ważniejsze, zwycięsko, walczy z epidemią koronawirusa. Chiński diabeł rzucił na kolana Zachód, a my bohatersko trwamy w okopach, a nawet przechodzimy do kontrataku. Pierwszy sukces odnieśliśmy wiosną, przed wyborami. Wtedy wirus był w odwrocie i można było śmiałym krokiem pójść do urn. Jesienią pojawiły się przejściowe problemy. Wycofaliśmy się na z góry upatrzone pozycje. Może i ciut więcej ludzi umiera (o jakieś 50 procent), służba zdrowia ledwo dyszy (wina ośmioletnich zaniedbań Platformy), przedsiębiorcy przejadają ostatnie oszczędności (na biednych nie trafiło), ale nie jest źle. Powiedzmy sobie szczerze - nawet bardzo dobrze. Biało - Czerwona drużyna szykuje się do ostatniej ofensywy. Najpierw oczyściliśmy własne szeregi z elementów niepewnych. Większość antycovidowców już zachorowała i przestała rozpowiadać, że zaraza to ściema. Służby porządkowe skutecznie egzekwują obowiązek zachowania społecznego dystansu za pomocą gazu i teleskopowych pałek, dzięki czemu mniej osób się zarazi i dozna szwanku na zdrowiu. Nauczyciele i uczniowie na polecenie rządu zeszli do podziemia. Tajne komplety via internet pozwalają kształcić przyszłe kadry. Wątpiącym wróciła nadzieja. Wkrótce dostaniemy szczepionki, które przywieziemy milionem polskich, elektrycznych samochodów. A odkąd rząd zakazał publikowania danych o zachorowaniach sanepidom i sam się tym obowiązkiem obarczył, liczba zakażeń jeszcze poleci w dół. To dopiero otworzy oczy niedowiarkom! Nie łudźmy się - będą i tacy, co powiedzą, że władze nie mają strategii, działają chaotycznie, decyzje podejmują z dnia na dzień i bez pomyślunku, a pieniądze zabierają tym, co cicho siedzą i rozdają najgłośniej krzyczącym, że im źle. Nie dawajmy słuchu złym podszeptom. Przecież widać, że wygrywamy.