Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Paweł Jaroszek, łyżwiarz z Pionek wspomina Albertville oraz Lillehammer: start w igrzyskach olimpijskich to niesamowita sprawa!

Piotr Stańczak
Piotr Stańczak
Paweł Jaroszek jest wychowankiem MKS Pionki. To zdjęcie pochodzi z połowy lat dziewięćdziesiątych minionego stulecia.
Paweł Jaroszek jest wychowankiem MKS Pionki. To zdjęcie pochodzi z połowy lat dziewięćdziesiątych minionego stulecia. Zdjęcia: archiwum "Echa Dnia"
Paweł Jaroszek, pochodzący z Pionek łyżwiarz szybki dwukrotnie startował w Zimowych Igrzyskach Olimpijskich w Albertville w 1992 oraz Lillehammer w 1994 roku. W tamtej dekadzie był czołowym zawodnikiem w kraju. Dziś działa w innej branży, ale trzyma kciuki za polskich łyżwiarzy startujących w olimpiadzie w Pekinie.

W pana przypadku droga do igrzysk zaczęła się w rodzinnych Pionkach. Jak często odwiedza pan swoje miasto?
- Obecnie mieszkam i pracuję w Warszawie. Pionki niestety odwiedzam rzadko ze względu na obowiązki i brak czasu. Tam mieszka moja mama, teściowa, siostra i brat również pozostali w Pionkach. W miarę możliwości staram się tam przyjeżdżać.

Jak dziś, z perspektywy ponad trzydziestu lat wspomina pan swoje sportowe początki? Miały miejsce właśnie w rodzinnych Pionkach.
- Bardzo wiele zawdzięczam panu Stanisławowi Pacanowi, który był moim nauczycielem wychowania fizycznego w Szkole Podstawowej numer 3 i pierwszym trenerem. W dzieciństwie bardzo chciałem ścigać się na łyżwach szybkich i na szczęście powstała taka sekcja w Pionkach, gdzie mogłem się rozwijać. Okazało się, że nieźle sobie radzę i tak już zostało.

To porównajmy może łyżwy z pana dzieciństwa i młodości do obecnych. Czym się różnią?
- Generalnie ja nie jeździłem na „hokejówkach” czy łyżwach figurowych, może ewentualnie tylko przez chwile, ale moją domeną były łyżwy szybkie. Na pewno obecny sprzęt różni się samą konstrukcją, materiałami, jakie są w nich zawarte, sposobem sznurowania, zapięciami, wysokością buta. Są to natomiast niuanse, bo generalnie wielkich różnic raczej nie ma. Jeśli już, to głównie w dostępności sprzętu na rynku, bo dziś pod tym względem jest znacznie lepiej, mamy też więcej modeli, można w nich „wybierać i przebierać”.

Uprawiał pan w dzieciństwie także inne dyscypliny sportu?
- Wyczynowo tylko łyżwiarstwo, ale przy okazji dużo też jeździłem na rolkach, rowerze, było dużo biegania, czyli wszystko to, co służyło do treningu.

Jak pan zapamiętał Pionki właśnie z tamtych lat?
- Rodzinne miasto opuściłem dość wcześnie, w wieku 15 lat. Potem na kilka lat, już po zakończeniu kariery, zamieszkałem z powrotem w Pionkach, ale ostatecznie osiedliłem się w Warszawie. Dzieciństwo wspominam bardzo pięknie – las, szkoła, skakaliśmy z kolegami po drzewach, jeździliśmy na rowerach. Dużym atutem jest samo położenie miasteczka, wokół Puszczy Kozienickiej. Na nudę nie narzekałem. Sentyment do rodzinny stron na pewno pozostał.

Po wyjeździe z Pionek uczył pan się w Szkole Mistrzostwa Sportowego w Zakopanem. Jak pan, chłopak pochodzący z szeroko pojętego Mazowsza, zaaklimatyzował się w nowym środowisku, w kolebce polskich sportów zimowych?
- Nie miałem żadnego problemu z tym, aby dogadywać się z rówieśnikami z innych części Polski, myślę, że z wzajemnością. Nie pamiętam żadnych animozji ani problemów.

Na przełomie kolejnych lat szybko wspinał pan się na krajowy szczyt w łyżwiarstwie szybkim, do tego stopnia, że w wieku dwudziestu lat zadebiutował pan w zimowych igrzyskach we francuskim Albertville. Jak pan wspomina tę imprezę?
- Wie pan, tego nie sposób opisać, to trzeba przeżyć. Dla każdego zawodnika, który trenuje, igrzyska są takim celem, po to ćwiczy przez lata, żeby w końcu zmierzyć się z najlepszymi w takiej imprezie. Trzeba dodać, że w miejscu, gdzie spotykają się nie tylko najlepsi sportowcy świata z jednej dyscypliny, ale również z innych. Jako 20-latek byłem szczęśliwy, że tam pojechałem, wynik też osiągnąłem na miarę ówczesnych możliwości i fakt, że byłem debiutantem (rezultaty Pawła Jaroszka na igrzyskach podajemy poniżej – przyp. PST). Miałem okazję oglądać także zmagania biegaczy narciarskich czy saneczkarzy, jeśli udało się znaleźć trochę czasu, to z innymi łyżwiarzami odwiedzaliśmy też inne areny.

Dwa lata później wystartował pan w Lillehammer w Norwegii, to były piękne i emocjonujące igrzyska w kraju, będącym potęgą w sportach zimowych.
- Jeśli miałbym porównywać Albertville oraz Lillehammer, to zdecydowanie korzystniej wypada to drugie. Bezapelacyjnie były to chyba najlepsze zimowe igrzyska w historii i nie jest to tylko moje zdanie, tak twierdzą też inni komentatorzy.

Łyżwiarze ścigali się w hali w Hamar, która miała kształt odwróconej łodzi Wikinga. Robiła wrażenie!
- Sceneria była niesamowita, atmosfera, otoczka i pogoda. To wszystko dopisało. Pod względem organizacyjnym Norwegowie stanęli na wysokości zadania. Sportowo zresztą także byli świetnie przygotowani. Ich najbardziej utytułowany łyżwiarz, Johan Olav Kos zdobył trzy złote medale w różnych konkurencjach, w każdej bijąc rekordy świata. Każdemu życzyłbym występu w takiej imprezie, oczywiście z jak najlepszym wynikiem. Warto to przeżyć.

Jaka atmosfera panowała w polskiej kadrze łyżwiarzy szybkich? Oprócz pana prym w kraju wiedli wówczas także Jaromir Radke czy Paweł Zygmunt.
- Dogadywaliśmy się dobrze, atmosfera była fajna. Wspieraliśmy się wzajemnie i kibicowaliśmy sobie.

W tamtych latach startowaliście w różnych zakątkach Europy i świata i chyba z zazdrością przychodziło wam oglądać warunki, jakie mieli miejscowi zawodnicy.
- Nie mieliśmy w kraju toru łyżwiarskiego z prawdziwego zdarzenia, takiego zadaszonego. Praktycznie więc w ciągu całego sezonu przebywaliśmy zagranicą, tam startowaliśmy i trenowaliśmy, bo warunki mieliśmy tam zdecydowanie lepsze niż w kraju. Nie było porównania.

Nie odnosi pan wrażenia, że na przełomie lat łyżwiarstwo było jednak w cieniu skoków czy biegów narciarskich?
- Sytuacja zaczęła się poprawiać od igrzysk w 2010 roku w Vancouver, kiedy nasze dziewczyny zdobyły medal w drużynie. Postęp widać do dziś, łyżwiarski narybek również. Jeśli można jeszcze na coś liczyć, to więcej obiektów do treningu dla dzieci, które byłyby przyszłością reprezentacji.

Co do skoków czy biegów narciarskich – dziś łyżwiarstwo wcale na ich tle nie wypada słabo. Mało tego, jeśli wymienia się jakichś faworytów do medali w Pekinie, to najczęściej właśnie łyżwiarzy.

Mamy Piotra Michalskiego, mistrza Europy na 500 metrów, Andżelikę Wójcik, która wygrała Puchar Świata i kilka razy stanęła w tych zawodach na podium. Na pewno więc ja nie skazywałbym tej dyscypliny sportu na niebyt, że jest gorsza od innych zimowych. Mamy jeszcze mało ośrodków, gdzie można trenować dzieci i wyłapywać spośród nich diamenty do oszlifowania.

Można powiedzieć, że z łyżwiarstwem nie jest tak źle, nawet sezonowe lodowiska w mniejszych miastach cieszą się zainteresowaniem.
- Tak, lecz tam jeździ się głównie na hokejówkach, a łyżwy szybkie mają jednak inną specyfikę, tego nie sposób porównać. Hokejówki i panczeny to zupełnie co innego.

Jeśli miałby pan zachęcić młodego człowieka do jeżdżenia na łyżwach, to co bym pan powiedział? Jakie korzyści niesie ta dyscyplina sportu?
- Ruch na świeżym powietrzu – znakomite połączenie. Można wzmocnić poszczególne partie mięśni, więc są też korzyści dla zdrowia. Jeżdżąc na łyżwach można też aktywnie spędzić wolny czas z koleżankami, kolegami, rodziną, zintegrować, pobawić.

Z mniejszych lodowisk przenosimy się na wielkie areny. Zaczynają się zimowe igrzyska w Pekinie, niestety ich także nie można porównać do poprzednich imprez, tyle, że z wiadomego, pozasportowego powodu...
- No tak, w dużej mierze karty na tej imprezie będzie rozdawał covid. Z tego co wiem, zawodnicy będą testowani dwa razy dziennie na obecność koronawirusa. Może więc zdarzyć się, że ten wynik będzie pozytywny i trzeba będzie wylądować na kilkudniowej izolacji. Dopiero po dwóch negatywnych rezultatach testów przeprowadzonych dzień po dniu mogą wrócić do wioski olimpijskiej i potem na areny startów. Wie pan, tu różne rzeczy mogą się wydarzyć.

Dodatkowo pandemia na pewno w jakiś sposób zaburzyła niektórym reprezentantom proces treningowy i przeszkodziła w przygotowaniu formy stricte na igrzyska. To będzie nieprzewidywalna olimpiada.

Edward Skorek, trener siatkarzy. Z lewej Artur Maroszek, pierwszy od prawej Piotr Gabrych, drugi od prawej Piotr Szymanowski.

HIT! Sport radomski w latach dziewięćdziesiątych i nie tylko!!!

Czym zajmuje się pan obecnie? Zawodowo działa pan w sporcie, w łyżwiarstwie?
- Nie, obecnie w branży motoryzacyjnej. Ze sportem mam tyle wspólnego, że jestem kibicem, oglądam zmagania, komentuję też zawody łyżwiarskie dla jednej ze stacji telewizyjnych. Staram się natomiast dużo ruszać, teraz w wolnych chwilach dużo jeżdżę na rowerze, bo wybrać się na łyżwy nie mam okazji. Kontaktu ze sportem nie straciłem, jak na pięćdziesięciolatka kondycja także jest w porządku (śmiech).

Właśnie! Niespełna miesiąc temu skończył pan pół wieku (dokładnie 7 stycznia – przyp. PST). Jak pan świętował urodziny?
- Bez fajerwerków i szumu, w gronie najbliższej rodziny. Nie jestem człowiekiem, który jakoś szczególną rolę przywiązuje do dat, że niby w tym wieku to trzeba się jeszcze cieszyć a w innym to już martwić. Wychodzę z założenia, że trzeba iść do przodu, trzymać się zdrowo i normalnie żyć. I to właściwie tyle.
Życzymy wszystkiego najlepszego! Dziękuję za rozmowę.

Paweł Jaroszek

Ma 50 lat, pochodzi z Pionek. Absolwent Szkoły Podstawowej numer 3 w Pionkach i Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Zakopanem. Ukończył także Studium Nauczycielskie w Radomiu. Łyżwiarską karierę rozpoczynał w MKS Pionki, jego pierwszym trenerem był Stanisław Pacan. Pierwszym większym sukcesem, jaki osiągnął było mistrzostwo Polski juniorów w 1990 roku oraz dwunaste miejsce w mistrzostwach świata w tej samej kategorii wiekowej. W latach 90. był czołowym łyżwiarzem szybkim w kraju, wielokrotnym mistrzem Polski na 1500 metrów czy też w wieloboju. W kadrze narodowej jego trenerem był Wiesław Kmiecik. W Igrzyskach Olimpijskich w Albertville zajął 32 miejsce (na 46 startujących) w wyścigu na 1000 metrów oraz 16-17 miejsce na 1500 metrów (również na 46 uczestników). W Lillehammer był jedenasty na 1500 metrów (na 44 startujących). Obecnie działa w branży motoryzacyjnej, mieszka w Warszawie. Ma żonę i dwóch synów w wieku 24 i 18 lat. Starszy jest prawnikiem, młodszy gra w koszykówkę.
Paweł Jaroszek w 1994 roku wygrał Plebiscyt Sportowy Echa Dnia na Najpopularniejszego Sportowca Ziemi Radomskiej

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Radomskie