Pani Ewa zastawiła łańcuszek. Ten sam, który matka dałam jej na osiemnaste urodziny. Tłumaczyła sobie, że prawie w nim nie chodzi. Prosto z lombardu poszłam do "Lidla" po chemię i żywność.
- Źle się z tym czułam, ale co miałam włożyć do garnka- tłumaczy kobieta.
-Lombard mnie uratował w wielu sytuacjach
- opowiada starsza kobieta. Raz zaniosłam radio, raz pierścionek zaręczynowy. Tego ostatniego było mi mniej szkoda niż radia, które przed laty przysłała mi ciotka ze Stanów- opowiada prosząca o anonimowość kobieta.
Nasza rozmówczyni twierdzi, że nigdy nie zastawiała dla zbytku. Pieniądze były jej po prostu niezbędne.
- Po pożyczkę pod zastaw przychodzi coraz więcej ludzi. Chyba kryzys się do tego przyczynił - mówi właściciel jednego z radomskich lombardów, ale nie chce podać nazwiska.
- W tej branży lepiej być anonimowym - dodaje.
Przed dwoma laty, kiedy nikt jeszcze nie mówił o kryzysie, ludzie hurtowo kupowali sprzęt AGD i RTV, często na kredyt lub na raty. Odbywało się to szybko i bez wielkich formalności. Teraz za to płacą i coraz tłumniej idą do lombardów. 80 procent zastawu to telewizory, telefony komórkowe, biżuteria, głównie złoto. W jednym z radomskich lombardów zobaczyliśmy kosiarkę elektryczną i "wypasiony", prawie nie używany wózek dziecięcy. Nagminnie zdarzają się też zegarki za kilka tysięcy a nawet pamiątki rodzinne, które są nie tylko kosztowne, ale dla zastawiającego wydawałoby się bezcene.
- Z tymi jest najgorzej. Jedna kobieta przyniosła obrazki, które w jej rodzinie przechodziły z dziada na pradziada. Łzy miała w oczach jak oddawała, ale powiedziała, że musi, bo potrzebuje gotówki na leki dla męża - opowiada właściciel kolejnego radomskiego lombardu.
- Nigdy nie pytam ludzi o to, na co potrzebują kasy.
Jeszcze rok temu, przed kryzysem, około 60 procent ludzi wracało po zastawiony towar. Teraz proporcje się odwróciły. - Powiedzmy, że blisko 30 procent klientów wraca, reszta swoich rzeczy nie wykupuje. Widać gołym okiem, że kryzys coraz głębiej zagląda ludziom do kieszeni - ocenia właściciel lombardu w centrum miasta.
We wrześniu wśród klienteli lombardów było sporo rodziców, którzy potrzebowali pieniędzy na studia dla swoich dzieci.
- Ludzie przynoszą z domu co mogą, wierząc, że jak dziecku opłacą stancje, bo dostało się na dobry kierunek w stolicy to będzie mu łatwiej w życiu - opowiada nasz rozmówca.
Właściciele lombardów twierdzą, że zaglądają do nich coraz częściej i tacy co chcą pożyczyć, ale nie mają nic pod zastaw.
- Tacy pożyczali już wszędzie nawet w "Prowidencie", próbują brać nas na litość, ale w tej branży nie można mieć sentymentów, bo by człowiek splajtował - opowiadają.
Są klienci, którzy zanim przyjdą do lombardu chodzą w kółko, zaglądają przez szybę, patrzą czy nikogo nie ma przy ladzie.
- To ci co przychodzą pierwszy raz. Jedyne co mogę zrobić, to utwierdzić ich w przekonaniu, że to co robią wynika z potrzeby - opowiada młody lombardziarz. - Ludzie czasami siedzą nawet godzinami. Zwierzają się, opowiadają o biedzie. Czasem tak się wstydzą pożyczyć od sąsiada, że decydują się przyjść do mnie. Zwykle transakcje przeprowadzane w lombardach odbywają się w niezręcznej ciszy.
- Czasem zdarzają się zabawne historie. Raz przyszedł do mnie pewien "nawiany" gość. Chciał dać w zastaw żonę. Twierdził, że dobrze gotuje - śmieje się lombardziarz.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?