Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ratownik medyczny z Kozienic ponad tydzień czekał na przeprowadzenie testu na obecność koronawirusa. Miał kontakt z zarażoną pacjentką!

Piotr Stańczak
Piotr Stańczak
Zbigniew Ogrodziński nadal czeka na wynik swojego testu na obecność koronawirusa. To zdjęcie pochodzi z jego prywatnych zbiorów.
Zbigniew Ogrodziński nadal czeka na wynik swojego testu na obecność koronawirusa. To zdjęcie pochodzi z jego prywatnych zbiorów. Archiwum prywatne
Zbigniew Ogrodziński, ratownik medyczny ze stacji Pogotowia Ratunkowego w Kozienicach czeka na wynik testu na koronawirusa. Wszystko zaczęło się od wyjazdu z załogą do pacjentki w powiecie grójeckim, która - jak się dopiero później okazało - miała potwierdzone zachorowanie.

Zbigniew Ogrodziński w Pogotowiu Ratunkowym pracuje od ponad trzydziestu lat. Obecnie w stacji w Kozienicach jako kierownik w zespole wyjazdowym podstawowym. Zgodził się podać swoje personalia do publicznej wiadomości.

23 marca wraz ze swoją załogą wyjechał do pacjentki. Kobieta była chora, gorączkowała. Jak wspomina nasz rozmówca, odczuwała duszności, jej stan był ogólnie ciężki. Zespół, zabrał pacjentkę do kozienickiego szpitala, trafiła na oddział zakaźny. Medycy mieli na sobie maski, gogle. Kombinezonów nie zakładali, bo pacjentka wykazywała objawy kardiologiczne, tak zwany wywiad epidemiologiczny nie potwierdził, żeby miała do czynienia z kimś chorym na koronawirusa. Tymczasem...

CZYTAJ:

- Dwa dni później (25 marca) dowiedziałem się, że miała pozytywny wynik testu na obecność koronawirusa. Tę informację mieli też koledzy z mojej załogi. Skontaktowałem się z sanepidem w Kozienicach, oczywiście czekała mnie kwarantanna. Moja żona jest pielęgniarką, córki, wiadomo, nie chodzą do szkoły, uczą się zdalnie. Nie chciałem narażać rodziny. Wyprowadziłem się z domu do Warszawy, gdyż tam posiadam mieszkanie. Co jednak, jeśli nie miałbym się gdzie podziać? Musiałbym przenieść się do kotłowni? - pyta z irytacją w głosie Zbigniew Ogrodziński.

Telefony, telefony...

Batalia ratownika ze służbami sanitarnymi dopiero się tak naprawdę rozpoczęła. 26 marca pracownica sanepidu w Kozienicach poinformowała Ogrodzińskiego, że sprawą jego testów zajmie się inspekcja w Warszawie, z racji tego, że mężczyzna przebywa na kwarantannie w stolicy.

- Ponieważ stacji sanepidu w Warszawie jest dużo, poprosiłem o to, aby podano mi adres. Moja rozmówczyni nie była zbyt miła, powiedziała, że powinienem sam sobie znaleźć w internecie, ostatecznie jednak skierowała mnie do stacji przy ulicy Kochanowskiego. Próbowałem tam dzwonić, ale nieskutecznie, nie udało mi się też skontaktować za pośrednictwem infolinii. W końcu jedna z pracownic udostępniła mi inny numer w warszawskim sanepidzie, niedostępny do publicznej wiadomości, rzekłbym, że... tajny. Udało się dodzwonić, ale załatwić sprawy z testami już nie. Otóż zarażona pacjentka, którą przewieźliśmy do szpitala w Kozienicach, była mieszkanką powiatu grójeckiego. Sanepid w Warszawie potrzebował więc emaila z dokumentacją z inspekcji w Grójcu. Musiałem wielokrotnie telefonować, aby wreszcie wysłano kogoś do mnie z testami. Ten cały tydzień był dla mnie koszmarem, pisałem gdzie tylko było to możliwe. Dziękuję redakcji "Echa Dnia", że jako jedyni zainteresowaliście się moją sprawą. Nie pomogły próby kontaktu z Ministerstwem Zdrowia, Głównym Inspektorem Sanitarnym, choć mam przed sobą stos kartek z różnymi telefonami - opowiada Ogrodziński.

Niczym "mięso armatnie"

Ratownik z Kozienic kontaktował się także z jednym z kolegów z załogi pogotowia, dowiedział się, że ten również nadal czeka na przeprowadzenie testu na obecność koronawirusa. Tuż po naszej pierwszej rozmowie skontaktował się z nim sanepid w Warszawie, jego przedstawiciel przyjechał, pobrać mu wymaz do badań. - Stało się to 4 kwietnia po godzinie 20, a kontakt z pacjentką miałem 23 marca. To jest coś okropnego. Nasze władze tyle mówią o tym, że walka z epidemią to priorytet, że muszą być maski, kombinezony. Oczywiście, wszystko ok, ale tu chodziło o przeprowadzenie podstawowego badania. Niesiemy pomoc ludziom, a traktuje się nas jak "mięso armatnie" - mówi rozgoryczony pracownik pogotowia.

Można się załamać...

Ogrodziński opuścił rodzinny dom, z żoną i bliskimi komunikuje się tylko telefonicznie, przez internet. - Kontaktuję się z kolegami z pracy, jestem wdzięczny swojej szefowej ze stacji pogotowia, bo też ze swej strony stara się mi pomóc. Na razie siedzę sam w czterech ścianach, z walizką, jedyną rozrywką jest czytanie książek. Co trzeci dzień żona przywozi mi jedzenie, ale zostawia je na zewnątrz, nie podchodzimy blisko do siebie, mamy na sobie maski, chwilę porozmawiamy, potem "cześć, cześć" i tyle. Nie wiem, ile ta sytuacja jeszcze potrwa, czy na święta wrócę do domu, kiedy zacznę znów pracować. Nie wiem, kiedy poznam wynik testu. Jeśli przyjdzie mi czekać na niego tak długo, jak na samo zrobienie wymazu to... można się załamać - zaznacza Ogrodziński.

- Tak naprawdę każdemu mojemu koledze czy koleżance może to się przytrafić. Aż się boję tego, kto będzie w końcu pracował z chorymi w czasie epidemii, gdy nas zabraknie... - zastanawia się mężczyzna.

🔔🔔🔔

Pobierz bezpłatną aplikację Echa Dnia i bądź na bieżąco!
Oprócz standardowych kategorii, z powodu panującej epidemii, wprowadziliśmy do niej zakładkę, w której znajdziesz wszystkie aktualne informacje związane z epidemią koronawirusa.

Aplikacja jest bezpłatna i nie wymaga logowania.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Radomskie