Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Reportaż Marcina Mamonia z wojny na Ukrainie: Czekając na każdego wroga. Ukraina nie jest bezbronna

Marcin Mamoń
Marcin Mamoń
Tatarzy Krymscy na posterunku kontrolnym
Tatarzy Krymscy na posterunku kontrolnym Konrad Falęcki / Gazeta Polska
Po raz pierwszy podczas tego wyjazdu na Ukrainę widziałem z bliska lecący kilkadziesiąt metrów nad ziemią, myśliwiec. Uznałem, że to ukraiński, bo gdyby był to rosyjski, mógłby siać zniszczenie. To mnie bardzo podniosło na duchu, bo pomyślałem sobie, że po raz pierwszy w swoim życiu oglądam wojnę, w której strona zaatakowana przez Rosję ma też takie uzbrojenie, czyli lotnictwo. To podnosi na duchu, bo to oznacza, że nie mamy do czynienia z bezbronnym krajem, a Rosja zwykła atakować kraje bezbronne, gdzie jej przewaga jest 10-krotna, albo 100-krotna.

FLESZ - Fake news, dezinformacja czyli rosyjska propaganda ROZMOWA

od 16 lat

Oczywiście są już na Ukrainie miejsca zajęte przez armię rosyjską, ale teraz, w pierwszej fazie wojny to jeszcze nie wygląda tak, że te miejsca są zajęte na stałe. Na razie to jeszcze faza wojny aktywnej, która w każdej chwili może do tych miejsc wrócić, to wszystko wciąż blisko linii frontu. Nie ma jeszcze mowy ani o władzach okupacyjnych, milicji, czy czymś w tym rodzaju. Znam za to przypadek, w którym ukraiński dowódca obrony terytorialnej w miejscowości Hostomel został rozstrzelany. Tak, Rosjanie rozstrzelali dowódcę obrony terytorialnej. To pokazuje, że ludzie z samoobrony, która działa na całym terytorium Ukrainy, mogą być w przypadku nadejścia wojsk rosyjskich mordowani bez litości. I wiedzą o tym, co jednak tylko pogłębia ich przekonanie o tym, że muszą trwać do końca.

Jak w Gwatemali

My wyjechaliśmy z Kijowa. Wyjechaliśmy wiedząc, że w każdej chwili może on być zamknięty w pierścień przez wojska rosyjskie, albo w najlepszym razie odcięty przez armię ukraińską, która zrobi wszystko by nie wpuścić agresorów do miasta. Droga wyjazdowa z miasta wbrew naszym oczekiwaniom była dość dobra, jeśli można tak powiedzieć, biorąc pod uwagę, mnogość posterunków, liczbę kontroli i kolejnych stref, przez które trzeba się przebić. Problemy zaczynają się na „właściwej” drodze, którą ewakuują się mieszkańcy ukraińskiej stolicy. Ta prowadząca na południe w stronę miejscowości Biała Cerkiew i dalej, w stronę Czerkasów, była kompletnie zakorkowana. Pomijając jej jakość, która jest nie bez wpływu, to tego typu korki widywałem chyba jedynie na drogach Bliskiego Wschodu. Setki samochodów, tysiące ludzi. Dość powiedzieć, że w ciągu dziesięciu godzin udało się nam przejechać zaledwie 250 km.

Mieliśmy i tak wiele szczęścia, że wskazano nam tę, a nie główną drogę, którą wydawałoby się naturalne jechać, a która prawdopodobnie była zablokowana. Praktycznie cała Ukraina jest objęta zasięgiem obrony terytorialnej. Mówię tak, bo wciąż jeszcze nie ma tu mowy o wojnie partyzanckiej, choć to lepsze słowo na określenie tych ludzi, których spotyka się dalej od Kijowa. Dość powiedzieć, że choć w teoretycznie wciąż bezpiecznych regionach środkowej Ukrainy nie ma jeszcze wyraźnych sygnałów zbliżających się rosyjskich wojsk, to mieszkańcy czekają tu nie w pogotowiu. Czekają w prowizorycznie zbudowanych posterunkach kontrolnych, w punktach tutejszej drogówki - Derżawna Awtomobilna Inspekcja – DAI i na blokpostach, z których wiele przypomina te, jakie można zobaczyć – cóż – na obrazach z wojny domowej np. z Gwatemali. Ludzie uzbrojeni, ale nie tylko w nowoczesny sprzęt, ale także w strzelby, wiekowe karabiny i butelki z benzyną, często przestraszeni, ale wyraźnie zdeterminowani, czekający na nieznane w ziemiankach, za workami z piaskiem i stertami żelastwa.

Tygrys im nie straszny

Podczas tej krótkiej odległościowo, ale rozwleczonej w czasie podróży, byliśmy wielokrotnie kontrolowani – bagażnik, dokumenty, obowiązek wysiadania z samochodów. Faktem jest, że dziennikarska legitymacja, a od pewnego momentu, w miarę zbliżania się do celu i naszego ukraińskiego kontaktu, także wiedza o tym, że jedziemy, ułatwiały nam sprawę. Trzeba zdać sobie sprawę, że jeszcze na początku zeszłego tygodnia nic nie zapowiadało, że krajobraz zmieni się nie do poznania, a wraz z nim ludzie, którzy musieli stanąć do obrony swojego kraju i zrobili to. Mają jednak prawo się bać. Opuściliśmy Kijów, zostawiając naszych dotychczasowych gospodarzy – zwykłych kijowian - na niemal wyludnionym osiedlu w północno-zachodniej części miasta. Są bardzo zdeterminowani i nie mają zamiaru porzucać swoich domów, pomimo tego, że są pod wielką presją.

Tymczasem wczoraj pojawiły się, mające zapewne wywołać popłoch, doniesienia o syryjskich najemnikach armii „Siły Tygrysa”, dowodzonych przez Suhajl al-Hasana, syryjskiego generała majora, zwanego zresztą niekiedy "Tygrysem". To ludzie reżimu Assada, którzy podobno mieli być w dużych ilościach przetransportowywani przez Rosjan z Baza lotnicza Humajmim na Białorusi, aby wziąć udział w inwazji Rosji na Ukrainę. Takie informacje, mówiące o „rzeźnikach” mają uderzać w morale nie tylko armii ukraińskiej, ale i „zwykłych” obrońców. Osobiście nie wierzę w tę plotkę - syryjska armia jest kompletnie bezwartościowa, bez Rosjan pogrążyłby ich w ich własnej wojnie tamtejszy ruch oporu. Tutejszy ruch oporu również w to nie wierzy, a jeśli nawet wierzy, to czeka na nich jak na wszystkich innych najeźdźców.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia