Los polskich plantacji ogórków i pomidorów stoi pod znakiem zapytania. Jeśli sytuacja z warzywami się nie uspokoi, trzeba je będzie po prostu zlikwidować, bo na razie plantatorzy tylko do nich dokładają. Dlaczego tak się dzieje i jak to wpłynie na gospodarkę, zapytaliśmy eksperta.
- Obawy konsumentów o bezpieczeństwo są nieuzasadnione. Spożywanie ogórków czy pomidorów niczym nie grozi. Ta panika przynosi same szkody. Traci producent i traci klient. Ten pierwszy, bo warzywa musi nawozić, podlewać, zrywać z krzaków i wieźć na targ, gdzie z trudem znajduje odbiorców nawet po pięciokrotnie niższej cenie niż w ubiegłym roku i większość plonów ląduje w koszu. A klient nie jada warzyw – mówi Ryszard Ciźla, prezes Świętokrzyskiej Izby Rolniczej.
- Unia przeznaczyła 210 milionów euro na zapobieganie skutkom „afery ogórkowej”, ale to kropla w morzu potrzeb rolników w Europie. Jeśli polskie plantacje warzyw zostaną zlikwidowane, rolnictwo znajdzie się w tarapatach.
Same straty
Jaka jest sytuacja u plantatorów?
Piotr Zawadzki prowadzi w Maśniku, w gminie Połaniec, gospodarstwo rolne, w którym uprawia ogórki szklarniowe. Rok temu wszystko zalała powódź. Teraz była szansa na odbicie się od dna, ale ostatnie wydarzenia są dla niego nokautem.
- Od początku czerwca nie sprzedałem ani kilograma ogórków. Likwiduję plantację – mówi Zawadzki. Do wyrwania jest 10 tysięcy roślin, z których średnio w czasie jednego cyklu zbioru zrywano 10 ton ogórków.
Zdecydował się na wyrwanie wszystkich roślin, bo taniej jest je wyrzucić niż utrzymywać. Koszty nawożenia, podlewania, zbioru i pakowania to tysiące złotych. Do tej pory wyrzucono blisko 50 ton ogórków. To, czego nie uda się zebrać z tego cyklu to kolejne 50 ton. Straty? – Ciężko to oszacować, ale licząc cenę po złotówce za kilogram, to już teraz wynoszą około 60 tysięcy złotych – mówi rolnik.
Gdyby doliczyć to tego koszty utrzymywania uprawy, logistyki, pakowania i zbioru - finansowa „dziura” powiększa się o kolejne kilkanaście tysięcy złotych. – Teraz nic z tego nie będzie – dodaje Piotr Zawadzki.
Klient zdezorientowany
Na kieleckim targu przy ulicy Seminaryjskiej ogórków prawie nikt nie kupuje. Pomidory i sałata również nie cieszą się zainteresowaniem. I mimo tabliczek z napisem „krajowe”, warzywa nie wzbudzają zaufania.
- Nasze ogórki są w porządku, a tylko takie teraz sprzedajemy – zapewnia pani Teresa, właścicielka jednego ze stoisk – to za granicą jest problem. My nie mamy się czego obawiać – dodaje.
Mimo że cena ogórków w ostatnim czasie sporo się obniżyła, ludzie i tak nie chcą ich kupować. Podobnie jest z sałatą i pomidorami. Straty są ogromne. Właściciele straganów załamują ręce, choć sytuacja powoli się stabilizuje. - Najgorzej było w dwa dni po tym, jak informacja o bakterii znalazła się w mediach. Teraz jest już tylko lepiej, choć straty nadal są – mówi jeden ze sprzedawców.
W centrum Sandomierza owoce i warzywa sprzedaje Zuzanna Szemraj. Nie zauważyła problemów związanych ze zbytem ogórków. - Sprzedają się tak samo, jak wcześniej. Nie widzę różnicy. Kupujący z dystansem podchodzą do medialnych doniesień o bakterii – mówi.
Poważnie za to podchodzą do problemu służby odpowiedzialne za stan sanitarny. - Miałam kontrolę z Sanepidu. Nic złego nie stwierdzono - dodaje.
Strefa Biznesu: Przedsiębiorców czeka prawdziwa rewolucja z KSeF
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?