Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

80 lat temu doszło do brawurowej ucieczki z Auschwitz. Jej uczestnik ukrywał się na ziemi świętokrzyskiej

Tomasz Trepka
Tomasz Trepka
20 czerwca 1942 roku doszło do brawurowej ucieczki więźniów z niemieckiego obozu Auschwitz. Skradzionym samochodem i w mundurach SS na wolność wydostali się: Kazimierz Piechowski, Eugeniusz Bendera, Stanisław Jaster i Józef Lempart. Piechowski do końca wojny ukrywał się na ziemi świętokrzyskiej.

Nasz bohater-uciekinier działał w przedwojennych strukturach harcerskich. Po wybuchu wojny, mając świadomość, że Niemcy mordują osoby, które działały w tego typu organizacjach, nie mając innego wyboru, zdecydował się na ucieczkę z rodzinnego Tczewa. Towarzyszył mu jego kolega, Alfons Kiprowski „Alek”. – Obydwaj uciekali raz „łapiąc okazję”, koleją, innym razem podróżowali pieszo. Chcieli przedostać się na Węgry, a stamtąd do Francji, by zaciągnąć się do tworzonych tam polskich oddziałów. Między Cisną w Bieszczadach, a przedwojenną granicą Polski z Czechosłowacją zaskoczył ich zmotoryzowany patrol niemiecki. Trafili najpierw do więzienia w Baligrodzie, następnie osadzono ich w Sanoku oraz w słynnym więzieniu przy ulicy Montelupich w Krakowie. Stamtąd Pana Kazimierza oraz Kiprowskiego przetransportowano do więzienia w Nowym Wiśniczu, skąd 20 czerwca 1940 roku obydwaj zostali wysłani do niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz. Był to drugi transport więźniów jaki tam przybył. Obydwóm przypisano próbę nielegalnego przekroczenia granicy oraz chęć zaciągnięcia się do Legionów Polskich. Chodziło rzecz jasna, o Armię Polską tworzoną we Francji – powiedział doktor Tomasz Łączek z Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach.

Jak się później okazało, biegła znajomość języka niemieckiego oraz doskonała i przenikliwa wiedza na temat mentalności Niemców, pośród których wychowywał się na Pomorzu była nieoceniona.

„Nazywałem się numer 918”

- W pierwszych dniach w obozie uprawialiśmy tak zwany „sport”. Morderczy „sport” w celu ostatecznego złamania woli, zduszenia w zarodku wszelkiego odruchu protestu. Kapo i esesmani bardzo się wówczas starali, żebyśmy mieli dzień urozmaicony. W zanadrzu mieli cały repertuar tortur […] Przysiady i skoki w przysiadach, potem turlanie się! Całymi godzinami kazano nam turlać się wokół własnej osi […] Teraz „Tanzen!” [tańczyć – redakcja]. Kręcimy się więc w koło, trzymając ręce to w górę to w bok […] Trudno utrzymać się na nogach, całe ciało drży ze straszliwego zmęczenia. Suche usta, wargi spękane, pragnienie pali jak ogień. Tu i ówdzie ktoś z nas pada. Mdleje. Kapo skwapliwie ciągnie brudny, ludzki strzęp pod bok. Po paru minutach zimna woda i mocne uderzenie w policzek przywracają delikwenta do przytomności. Lecz nie zawsze… - wspominał swoje pierwsze dni w Auschwitz Kazimierz Piechowski.
Nie był to jednak koniec psychicznego oraz fizycznego znęcania się nad więźniami. Był on stosowany nieustannie, przy każdej możliwej okazji. – Nadszedł dzień, kiedy prócz pasiaków obdarzono nas numerami. Każdy dostał numer oraz trójkąt, oznaczający przynależność do określonej grupy więźniów […] Zostaliśmy numerami. Esesmani z symbolem trupiej główki, przedstawiciele „czystej rasy”, nadludzie, nie znali naszych nazwisk ni imion. Byliśmy numerami. Setki tysięcy oznaczonych numerami. Nazywałem się – dziewięćset osiemnaście. Numer 918 Auschwitz, drugi transport. Bity, męczony, upokorzony… - wyjaśniał, obecnie już 97-letni bohater brawurowej ucieczki.

Praca przy „wywożeniu umrzyków”

Przez pewien czas Kazimierz Piechowski pracował w Leichenkommando, czyli w grupie osób zajmujących się przewożeniem ciał do krematorium. Jak sam wspomina była to „ponura praca”. – Od rana do następnego rana nerwy napięte do maksimum. Coraz częstsze stawały się egzekucje poprzez rozstrzelanie. Więźniów wywoływano podczas apelu, wyprowadzano za bramę […] i słychać było salwy wystrzałów – opisywał swoje przeżycia.

W dramatycznej historii Kazimierza Piechowskiego pojawiały się momenty „szczęśliwe”, które pomogły w wydostaniu się z obozu. Jednym z nich było „załapanie się” do pracy pod dachem, w magazynie. Stało się to, dzięki pomocy jednego z kapo, Otto Küssela (numer obozowy 2), który dokoptował wymęczonego Piechowskiego do kolumny więźniów idących tam do pracy. Był to moment szczególny, bowiem późniejszy uciekinier był już na skraju wytrzymałości. Dopiero idąc na miejsce dowiedział się czym się będzie zajmował. – Praca w takich warunkach, choć była ciężka, to jednak dawała większe szanse na przeżycie. Była to bowiem praca nie w terenie otwartym, ale pod dachem. Gdyby nie ona, Piechowskiemu nie udałoby się odkręcić włazu w koksowni, ani też dostać do magazynu z niemieckimi mundurami – powiedział doktor Tomasz Łączek.

Czytaj więcej w serwisie Plus: Ale historia! Słynna ucieczka z Auschwitz i kryjówka w Świętokrzyskiem

od 7 lat
Wideo

Uwaga na Instagram - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie