Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Aktorka Joanna Kasperek, najlepsza według widzów aktorka kieleckiego teatru o swojej pracy: Mam marzenia, pora o nie powalczyć

Lidia Cichocka
Lidia Cichocka
Joanna Kasperek w specjalnej sesji zdjęciowej po ogłoszeniu wyników tegorocznego plebiscytu na najlepszą aktorkę.
Joanna Kasperek w specjalnej sesji zdjęciowej po ogłoszeniu wyników tegorocznego plebiscytu na najlepszą aktorkę. Dawid Łukasik
O dwóch minionych sezonach zakończonych wręczeniem dwóch statuetek Dzikich Róż od publiczności dla najlepszej aktorki, o planach na przyszłość mówi Joanna Kasperek, aktorka teatru imienia Stefana Żeromskiego w Kielcach.

Niedzielna gala Plebiscytu Publiczności o Dziką Różę to dobry moment do podsumowania zarówno dwóch ocenianych przez widzów sezonów teatralnych, ale także etapu, na którym się znajdujesz. Dla aktora chyba trudno o lepszą „kropkę nad i”?
Gdy mowa o zakończeniu sezonu – jak najbardziej, ale jeśli chodzi o całokształt to tej kropki jeszcze długo a właściwie w ogóle nie zamierzam stawiać. Sezon rzeczywiście należał do jednych z ciekawszych w mojej artystycznej podróży. Powstało kilka świetnych przedstawień: „Zaraza” w reżyserii Uny Thorleifsdottir, bardzo cenię „Ale z naszymi umarłymi” i ,,Ludwiga”. W sezonie 2021/2022miałam przyjemność spotkać kilku bardzo ciekawych reżyserów, poczynając od Uny, która przyjechała z kraju, gdzie podejście do aktora jest inne niż w Polsce. Oczywiście nie chcę generalizować, ale ciągle jeszcze spotykamy się na scenie z sytuacjami, w których dochodzi do działań manipulacyjnych i przemocowych. Na szczęście to się powoli zmienia i jestem pełna nadziei, że się dokona.

A jaka jest Una – reżyserka?
Przede wszystkim jest ciepłą, mądrą i wrażliwą kobietą z holistycznym podejściem do człowieka. Jest reżyserką, która z nas, aktorów zdjęła poczucie natychmiastowej odpowiedzialności za role i pozwoliła na proces twórczy. Tak wiem, brzmi to niewiarygodnie, ale poprzez swój spokój, cierpliwość i precyzyjne przygotowanie do prób dawała nam poczucie bezpieczeństwa i pewność, że to się musi udać. Jej sposób pracy zdejmował ze mnie stres bycia interesującą za wszelką cenę. Una ciągle mówiła: spokojnie, wszystko jest dobrze, nie spieszcie się, powtórzcie jeszcze raz i ta powtarzalność przynosiła zaskakujące efekty. Jej plan pracy to zawsze była istna partytura; każde zdanie, akapit, kolejność scen rozpisane w czasie i przestrzeni. W efekcie końcowym, zaczęłam się stresować, że nie czuję stresu.

Una dokładnie wiedziała czego chce, nie oczekiwała byś sama wykreowała tę postać?
Nie oczekiwała bycia nadaktywnym, emocjonalnym. Z reguły teatr karmi się naszą ekspresją i uczuciami. Handlujemy nimi, jak na bazarze reklamując te najciekawsze. Na dodatek, to my za nie płacimy, a ceną jest nasze zdrowie i brak świętego spokoju. Ale chyba inaczej się nie da. W końcu nikt mnie nie zmuszał do pracy na scenie. Sama chciałam, więc mam. Konstruuję swojego ludzika Lego, wymyślam mu rozmiar nogi i brzucha, użyczając mu swojego głosu i środki wyrazu. Często wydaje mi się, że im są bardziej agresywne, pokręcone tym jesteśmy ciekawsi i dzięki nim dostaniemy się do wnętrza widza i zachwycimy reżysera. Wypruwamy bebechy, żeby zaskarbić sobie ich uwagę. A Una pokazała, że można inaczej, można być na scenie bez tego entourage`u emocjonalnego. Można wypowiadać kwestie trzymając emocje na wodzy.

Doktor Rieux dopiero w finałowej scenie odsłania swoje uczucia i mówi o cierpieniu. Bardzo dużo kosztuje mnie to ostatnie zdanie. Nie mogę się rozkleić, muszę grać bardzo oszczędnymi środkami. Wtedy czuję, że jestem wiarygodna.

Widzowie ci wierzą, bo grane przez ciebie postacie, nie tylko doktor Rieux, są prawdziwe, nie ma w nich fałszu.
Nie wyjdę na scenę, póki nie uwierzę w to, co mówię. To jest ten przełomowy moment w pracy, kiedy przechodzisz z kłamstwa do prawdy i decydujesz się na być zamiast grać. Pierwsze próby są zwykle bardzo nieporadne. Wychodzę na scenę jak sztubak i nie wiem, gdzie mam patrzeć, co zrobić z rękami. Na szczęście czas działa na korzyść. Każdy kolejny dzień to często milowy krok w biegu do mety. Zostawiam wątpliwości i zaczynam czuć dreszcze. To moment, w którym ja, jako aktorka zaczynam czerpać fantastyczną, wręcz dziecięca radość z grania. Bo umówmy się, robię to też dla przyjemności.

Przygotowanie do nowej roli zaczyna się od zdobywania wiedzy o niej...
Mogę to porównać do odrabiania lekcji. Szukanie wiadomości, czytanie, oglądanie filmów, bo można scenę filmową przełożyć na język teatru. Ale ja po wielu latach pracy na scenie, korzystam często z intuicji. Czasami już się nie zastanawiam. Instynkt podpowiada mi, jak co ma wyglądać.

A co, gdy reżyser ma inną wizję?
Zdarza się, ale jeśli masz mocne argumenty i potrafisz je obronić, to można przekonać go, że tak ma być. Oczywiście może być też inaczej, ale raczej nie zdarza mi się usłyszeć: nie. Najczęściej jest to wspólne poszukiwanie.

Wśród ważnych dla ciebie spektakli wymieniałaś „Ludwiga”, w którym grasz Cosimę, żonę Wagnera. Reżyser dał jej głos, wyszła z cienia wielkiego kompozytora, w twojej interpretacji to bardzo zdecydowana kobieta.
Od pierwszych prób było wiadomo kim jest Cosima, typowa „szyja” kręcąca głową Wagnera. On był w jakimś sensie uzależniony od jej opinii, zdania a ona nie dawała sobie wejść na głowę. Wagner był w niej szaleńczo zakochany. Reżyser Jan Jeliński na pierwszej próbie, a to rzadko się spotyka, powiedział czego od nas oczekuje i jaki efekt ostateczny chce osiągnąć. Oczywiście po drodze pojawiały się różne wątpliwości, ale są one wpisane w nasz zawód i tylko uruchamiają naszą kreatywność.

W „Wiśniowym sadzie” Czechowa, za który ty i reżyser, Krzysztof Rekowski otrzymaliście Dzikie Róże, grałaś przeciwieństwo Cosimy, niezdecydowaną, nieprzystosowaną Lubow Raniewską. Jak ją przyjęłaś?
Bywają takie momenty w naszej pracy, że rola sama przychodzi do ciebie. Nie marzyłam o tym, by grać Raniewską, ale kiedy się pojawiła taka możliwość dokładnie wiedziałam jaką historię chcę przez nią opowiedzieć. Wiedziałam, jak ją zagrać, z jakich środków artystycznych korzystać i jaką cześć samej siebie mogę jej użyczać. Czasami nie musiałam nawet zmyślać:)) Intuicja i oczywiście reżyser, cały czas mi podpowiadali jak nie zejść na manowce wyobraźni.

Chociaż jest to postać zbudowana z samych sprzeczności...
I to właśnie było interesujące. Nie być jednobarwnym tylko pokazać cały wachlarz emocji. Nie ukrywam, że mam za sobą bardzo ciekawy i różnorodny warsztat artystyczny i korzystanie z niego to dla mnie ogromna satysfakcja.

Może będzie ciąg dalszy klasyki, bo w przyszłym sezonie zapowiadany jest Szekspir „Miarka za miarkę”?
Wczoraj mnie pytano, co jeszcze bym chciała zagrać: zawsze Szekspira. Taki autor. Nie chcę powiedzieć, że gra się sam, bo wręcz przeciwnie, ale jako dramaturg jest doskonały. Dostajemy potęgę tekstową, szlachetność, to daje kopa, energię. Granie go to marzenie.

A jak oceniasz udział w najgłośniejszym spektaklu sezonu, „Ale z naszymi umarłymi...”? Brał w nim udział cały zespół, taka forma pracy to coś, co lubisz?
Tak, czuję się aktorką zespołową. Przy tworzeniu ,,Umarłych” ta zespołowość okazała się ogromną siłą. Wszyscy razem i każdy z osobna uczestniczyliśmy w tym meczu i graliśmy do jednej bramki. Nie wiedzieliśmy jakie będą konsekwencje wystawienia tej sztuki, ale wierzyliśmy w siłę tego spektaklu. Byliśmy zespołem a nie jest to oczywiste, bo teatr to zbiór aktorskich indywidualności. W czasie prób bardzo się ze sobą zżyliśmy, spędzaliśmy razem dużo czasu. Wielka w tym zasługa reżysera, który z każdym pracował i nawet z drobnej postaci chciał wyciągnąć jak najwięcej. Nie było dla niego roli ważnych i mniej ważnych, każda była nasycona, każdy dostał szansę zaistnienia.

Ze względu na formę (granie na widowni między fotelami), to bardzo wymagający spektakl.
Zazwyczaj spotykamy się na próbie wszyscy, czytamy tekst a potem dzielimy się scenami. Tutaj przez prawie 2 miesiące prawie codziennie byliśmy wszyscy razem. Ogarnięcie tak dużej grupy nie jest łatwe. Szacunek dla Marcina Libera. Nam też nie było łatwo i do tego to ciągłe obijanie się o fotele. Byliśmy posiniaczeni, niektórzy mieli zwichnięte nogi a nawet chore korzonki, ale wiedzieliśmy, że powstaje coś wartościowego i te dolegliwości stawały się nieistotne.

To dobra wiadomość, że Marcin Liber wróci do Kielc z kolejnym spektaklem?[/b
To jak spełnienie marzenia, bo to fantastyczny reżyser, nieprzemocowy, co jest ogromną wartością. Do tego bardzo ciepły człowiek, cierpliwy, wie czego chce na scenie, nie krytykuje, zachęca do pracy w pokojowy sposób.
[b]Pierwszą sztuką, po twoim powrocie do Kielc w 2005 roku była farsa „Nie teraz kochanie”. Nie był to twój ulubiony gatunek, czy coś się zmieniło, bo grywasz w farsach i komediach?

Wtedy nie miałam wyjścia, bo chciałam pracować a sezon zaczynał się farsą. Musiałam się zgodzić. Zdecydowanie nie jest to mój gatunek, ale okazuje się, że ja się w komedii całkiem dobrze odnajduję. Dość łatwo przychodzi mi śmianie się z samej siebie. Zwłaszcza, że dookoła mamy tyle ciężkich, smutnych spektakli. Cieszymy się, że są „Szalone nożyczki...”. Gdy mamy dosyć grania trudnych rzeczy, udział w nich jest bardzo oczyszczający, to takie katharsis. Ja wręcz zastosowałabym terapię: raz na sezon obowiązkowe granie w komedii, żeby nie oszaleć, by zrównoważyć emocje, których w teatrze jest tak wiele.

Komediowa terapia dla całego zespołu? To chyba mało realne.
Wręcz przeciwnie, są takie plany, ale dyrektor zastanawia się jeszcze nad tytułem.

Na początku pobytu w Kielcach nie miałaś zbyt wielu propozycji grania we własnym teatrze, ale teraz grasz bardzo dużo zadając kłam stwierdzeniu, że dla aktorki 40 + nie ma propozycji. Twój wiek i doświadczenie są atutami?
Mnie też wydawało się, że po 40. skończą się role a tu wręcz przeciwnie. Nasz teatr pokazuje, że jest zupełnie odwrotnie. Propozycje repertuarowe przygotowane przez dyrektora Michała Kotańskiego są nietuzinkowe i pozwalają nie tylko na rozwój osobisty, ale również na szukanie prawdy, zadawanie sobie pytań czy uprawianie teatru w dzisiejszych czasach ma sens.

Oczywiście też się bałam wrzucenia w schemat: teraz to tylko matki. Ale nastąpiło zaskoczenie, bo nawet jeśli zdarzy się matka, to dziwna, pokręcona jak chociażby w spektaklach Wiktora Rubina. Są to ciekawe postacie, pełnokrwiste. Choć przyznać się muszę, że moja ukochana ,,matka” to ta z ,,Widnokręgu” Wiesława Myśliwskiego. Całkiem normalna, zdrowa na ciele i umyśle.

Myślę, że propozycje, które otrzymuję to także wynik mojego doświadczenia i dojrzałości. W teatrze można zagrać wszystko: starość, zmienić płeć, charakter i osobowość. To jest takie fascynujące w tym zawodzie i takie terapeutyczne. Dla mnie bycie na scenie jest właśnie takim rodzajem terapii. To odreagowanie rzeczywistości, ale też ucieczka od spraw codziennych. Teatr to wielka iluminacja. Czasami zastanawiam się, bo przecież tyle czasu spędzam w teatrze, gdzie jest ta moja rzeczywistość? Pamiętam emocje jaki wywołał spektakl „Niebezpieczne związki”, kiedy czytaliśmy listy miłosne znanych osób. Mówiliśmy wtedy, że my w tym naszym zawodowym kręgu, czasami wiemy więcej o sobie nawzajem niż nasza rodzina o nas.

A jak ty, mama trójki, dzisiaj już dorosłych dzieci, radziłaś sobie, kiedy były małe?
Rzeczywiście, Ignacy ma już 21 lat, Stasiu 19, Michalina 14. Sama się zastanawiam, jak ja dawałam radę między próbami ogarnąć tyle spraw: zakupy, sprzątanie, lekcje, rozmowy i choć chwila czasu dla samej siebie. Nie wiem, jak mi się udało to pogodzić. To chyba było takie spięcie, determinacja i obowiązkowość, że nie zastanawiasz się jak, tylko to robisz. Może też, dlatego ten mój początek w teatrze nie był taki łatwy?

Czy któreś z dzieci chce być aktorem?
Nie, Ignacy jest studentem medycyny, Stanisław jest po egzaminach wstępnych na ASP a Michalina po egzaminach ośmioklasisty i nie zdradza takich zainteresowań

Bardzo dumna byłaś z syna na wystawie prac dyplomowych „Plastyka” w Windzie, na której pokazano stół zrobiony przez Stasia?
Bardzo. Nie chodziłam do szkoły podglądać jego pracę, więc gdy zobaczyłam efekt końcowy, to po prostu oniemiałam. Nie wiedziałam, że to tak precyzyjna robota. Trzymam za niego kciuki, by dostał się na wymarzoną uczelnię.

Czy dzieci przychodzą do teatru, są twoimi recenzentami?
Przychodzą, ale nie oceniają. Ostatnia premiera to jedyny raz, kiedy ich nie było, chłopcy zdawali egzaminy a Michalina bez braci nie chciała przyjść.

Po latach nieobecności pojawiłaś się na Facebooku. Co cię przekonało do tego medium?
Pandemia, byliśmy zamknięci i okazało się, że to dobra forma kontaktu. Facebook dawał też możliwość publikowania filmików, które nagrywaliśmy dla teatru. Mam też feedback, ludzie się ze mną komunikują, dzielą wrażeniami.

Czy w związku z tym, że dzieci dorosły i masz więcej czasu, myślisz o dodatkowych zajęciach?
W tym sezonie prowadziłam warsztaty dla młodych ludzi. Bardzo chętnie bym to kontynuowała, odkrywam w sobie zmysł pedagogiczny. Pojawił się też pomysł by aktorzy brali udział w zajęciach warsztatowych umożliwiających im potem pracę z ludźmi niewidomymi. To ogromna pokusa brać udział w czymś nieznanym, czego samemu też trzeba się uczyć. Zobaczymy czy coś z tego wyjdzie.

A jakie masz plany na wakacje?
Pytałam córkę: morze czy góry a ona wybrała Supraśl i Puszczę Knyszyńską. Jeździmy tam od lat, bo to jedno z niewielu miejsc jakie znam, gdzie można usłyszeć ciszę. Po raz kolejny odwiedzimy meczet i przyjaciół w Kruszynianach, krainę otwartych okien i wyruszymy w podróż śladami Wiktora Wołkowa. Ta powtarzalność daje nam poczucie bezpieczeństwa i zdejmuje ze mnie napięcie minionego sezonu.Obecność przyrody jest tam bardzo silna, do tego ta drewniana zabudowa i ogólny nastrój tego miejsca.

Czy z powodu tych fascynacji wybrałaś na studia Białystok?
Nie. Brak odwagi był powodem, że wybrałam Białystok zamiast zdawać do Warszawy czy Krakowa. Myślałam: gdzie ja, taka bida z Kielc do Warszawy? Przecież nic nie umiem, wtedy nie było tu żadnych warsztatów aktorskich, bo pamiętajmy, że to były lata 80. Więc wtedy myślałam, że na lalki będzie łatwiej. Wcale łatwiej nie było, na liście byłam pierwsza pod kreską. Teraz przestrzegam młodych ludzi by atakowali mimo wszystko. Nawet, jak im się nie uda to egzamin da im sporo wiedzy o tym, czego im brakuje. Apeluję by nie poddawać się, walczyć o swoje marzenia.

Jednak z drugiej strony, studia w Białymstoku zdeterminowały twoje życie, bez nich nie byłoby Wierszalina...
To prawda. Moje życie mogłoby się zupełnie inaczej potoczyć, niekoniecznie ciekawiej. A Wierszalin ukształtował mnie jako aktorkę. Ten teatr zaopatrzył mnie w teatralne ostrogi.

Zwiedzałaś świat, zdobywałaś nagrody, najpierw z nimi potem w kolejnych projektach...
To prawda, byliśmy na wszystkich ważniejszych festiwalach teatralnych w Europie i na świecie, między innymi: Stany Zjednoczone Ameryki, Australia, Wielka Brytania, Włochy, Francja, Węgry, Niemcy, Niderlandy, Szwecja i wiele innych.

Byliście tam gwiazdami. Szkoda, że nie wiązało się to z sukcesem finansowym,
A gdzie tam. My żyliśmy sukcesami i miłością. Byliśmy młodzi, pełni entuzjazmu. Lataliśmy samolotami, jedliśmy byle gdzie i byle co. Do życia wystarczały nam diety. Zdarzały się rozmowy o pieniądzach, ale zwykle bardzo źle się kończyły. Dzisiaj chyba nie byłoby to możliwe, młodzi ludzie po szkole aktorskiej mają też inne możliwości: seriale, reklamy. Wszystko kręci się wokół pieniędzy.

Czy też myślisz, w związku z dorosłymi dziećmi i zyskanym wolnym czasem, o udzielaniu się poza teatrem?
Chyba czas najwyższy. W naszym zawodzie nigdy nie jest za późno. Pracujemy mając lat 40, 70 i więcej. To jest fajne, że aktor starzeje się razem z postacią sceniczną i zawsze jest potrzebny. Oczywiście mam marzenia i pora o nie zawalczyć.

Życzę by się udało i dziękuję za rozmowę.

Joanna Kasperek
Kielczanka, absolwentka Akademii Teatralnej w Białymstoku. W latach 1993-1997 czołowa aktorka grupy teatralnej Towarzystwo Wierszalin z Supraśla. Wstępowała w warszawskich Rozmaitościach, Wrocławskim Teatrze Współczesnym, Teatrze Polonia, brała udział w projekcie i spektaklu „Hotel pod Aniołem”. Laureatka wielu nagród. Od 2005 roku aktorka Teatru im. Stefana Żeromskiego. W ostatnim sezonie mogliśmy ją oglądać m.in. jako doktor Rieux w „Zarazie” i Cosimę Wagner w „Ludwigu”.

Zobaczcie galerię zdjęć ze specjalnej sesji zdjęciowej Joanny Kasoerek

od 7 lat
Wideo

21 kwietnia II tura wyborów. Ciekawe pojedynki

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie