Jest Pan nazywany „ambasadorem polskiego jazzu”, często koncertuje Pan za granicą. Czy Pińczów to miejsce, gdzie zawsze Pan wraca?
Można tak powiedzieć. Niedawno wróciłem z Nowej Zelandii i Australii, gdzie zagrałem 10 koncertów i Pińczów był pierwszym miejscem mojego urlopu. Przyjechaliśmy z żoną, żeby odpocząć. Pokazałem jej moje ,,tajemnicze’’ miejsca na Nidzie, Wiślicę i muzeum zegarów słonecznych w Jędrzejowie. Ponadto gdziekolwiek występuję, gram mazurki, oparte w dużej mierze na muzyce ludowej, której słuchałem jako dziecko, w domu. Pińczów zawsze jest obecny. Odwiedzam rodzinę i utrzymuję kontakty z kolegami ze szkoły. W ubiegłe wakacje spędziliśmy ze znajomymi z Warszawy tydzień w domkach nad zalewem - było wspaniale. Szkoda, że tak mało jest tutaj turystów.
Czy Pińczów Pana inspiruje?
Gdy przebywam w Pińczowie, pozbywam się wszelkich napięć i zmęczenia. Piękne okolice wpływają na stan wnętrza, a na sztukę wpływa najbardziej to, co jest poza nią. Dusza wznosi się wyżej, ponad stres, którego można nabawić się mieszkając w większych miastach. Wtedy przychodzą do głowy pomysły i łatwiej się tworzy. Myślałem na przykład, żeby tworzyć więcej utworów opartych na melodyce ludowej. Chciałbym ją połączyć z elementami swobodnej improwizacji free jazzowej.
Pana życie wypełniają trzy miłości - Pińczów, żona i muzyka?
Idealnie to Pani podsumowała, z zaznaczeniem, że Hania – moja żona jest zawsze na pierwszym miejscu (śmiech).
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?