Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Boję się zamknąć oczy - wstrząsające wspomnienia kobiety i jej dzieci, którzy uciekli z "dna piekła"

Paweł WIĘCEK
Pani Iwona oraz jej synowie boją się pokazać swoje twarze i ujawnić nazwisko. – Służby bezpieczeństwa mogłyby z łatwością ustalić, kim jesteśmy, i zemścić się na Alim, moim mężu i ojcu dzieci, który został w Syrii – wyjaśnia kobieta.
Pani Iwona oraz jej synowie boją się pokazać swoje twarze i ujawnić nazwisko. – Służby bezpieczeństwa mogłyby z łatwością ustalić, kim jesteśmy, i zemścić się na Alim, moim mężu i ojcu dzieci, który został w Syrii – wyjaśnia kobieta. Łukasz Zarzycki
Pani Iwona wraz z synami uciekła z ogarniętej wojną domową Syrii. W Kielcach cała trójka próbuje zacząć swoje życie od nowa. I zapomnieć o koszmarze

70 tysięcy ofiar

70 tysięcy ofiar

Według szacunków Organizacji Narodów Zjednoczonych z lutego tego roku wojna domowa w Syrii pochłonęła jak dotychczas 70 tysięcy ofiar zarówno wśród wojsk wiernych Asadowi, jak i rebeliantów oraz cywilów. Około 1,2 miliona ludzi zostało zmuszonych do opuszczenia swoich domów, a około pół miliona Syryjczyków opuściło swój kraj.

- To, co się dzieje w Syrii, to dno piekła - mówi pani Iwona. Drżącym głosem opowiada o okrucieństwach, jakich wobec ludzi dopuszczają się żołnierze Asada oraz rebelianci. - Nie możesz zachować neutralności. Jak nie zabiją cię jedni, zrobią to drudzy - podkreśla starszy syn Samer.

Pani Iwona pochodzi ze Świętokrzyskiego. Do Syrii wyjechała na początku lat 90. ubiegłego wieku. Na Bliski Wschód zaprowadziła ją… miłość.

- W 1989 roku poznałam Alego, który przyjechał na studia do Polski. Trzy lata później wzięliśmy ślub kościelny, choć każde z nas pozostało przy swojej wierze. Później urodził się Samer, mój pierworodny syn. Nie miał roku, kiedy, z różnych powodów, musieliśmy przenieść się z Polski do Syrii - wspomina pani Iwona.

Do kraju wróciła raz: pod koniec lat 90. - Moja mama ciężko zachorowała, więc musiałam się nią zaopiekować. Przyleciałam do Polski z Samerem, który miał wtedy sześć lat, i drugim synem, Ramim, jeszcze niemowlakiem. Samer przez rok uczęszczał do "zerówki" - opowiada pani Iwona.

Kilka miesięcy później jej matka zmarła. Po pogrzebie kobieta wróciła z dziećmi do Syrii. - Przez te wszystkie lata wiedliśmy zwyczajne, ustabilizowane życie. Mąż pracował, ja wychowywałam chłopców i opiekowałam się teściową. Postawiliśmy nawet dom w miasteczku pod Damaszkiem - mówi pani Iwona.

GENEZA KONFLIKTU

W marcu 2011 roku w miejscowości Daraa w południowo-zachodniej Syrii, tuż przy granicy z Jordanią, doszło do incydentu. Jak się okazało, brzemiennego w skutki.

- Grupa dzieci grała na szkolnym boisku w piłkę. Na murze wypisały różne hasła, na przykład "chcemy wolności". Przyjechały służby bezpieczeństwa i zabrały dzieci do aresztu. Za karę wyrwali im paznokcie, maltretowali je. I wypuścili - opowiada Samer.

- Rodzina pytała, jak można w ten sposób potraktować dzieci. Ale wyszedł wojewoda regionu i powiedział, że tu nie ma nic do gadania. Dodał, że wszystkim, którzy będą się sprzeciwiać, urwie łeb, a ich żony będą z nim spały. Ludzie obrazili się. W następny piątek zgrupowali się na placu. Domagali się zmian socjalnych i kary dla osób, które skrzywdziły dzieci. Za tydzień był kolejny protest i jeszcze więcej ludzi. Potem żołnierze prezydenta al-Asada kogoś zabili. Na pogrzebie znów strzelali. I znów ktoś zginął. Konflikt zaczął się rozprzestrzeniać - opisuje Samer.

CZŁOWIEK JEST NIKIM

I tak wybuchła wojna domowa. Choć walki między siłami wiernymi prezydentowi Baszarowi al-Asadowi i powstańcami toczyły się z dala od ich miejscowości, rodzina pani Iwony na własnej skórze odczuła, że kraj pogrążył się w chaosie.

- Mąż z dnia na dzień musiał zamknąć swoje prywatne biuro projektowe. Straciliśmy więc źródło utrzymania. Żyliśmy z oszczędności. Kiedy pieniądze się skończyły, sprzedaliśmy samochód. Ceny galopowały jak szalone. Poza tym wszystkiego brakowało. Zdobycie worka cukru czy ryżu albo leków graniczyło z cudem - opowiada pani Iwona.

Najgorsze wciąż było jednak przed nimi. - U nas zaczęło się zeszłego lata - wspomina Samer. - Usłyszałam potworny wybuch. To rebelianci rzucili koktajlem mołotowa w samochód żołnierzy. Ktoś zginął. Wymiana ognia trwała 10 minut. I było po wszystkim. Za dwa-trzy miesiące w naszej dzielnicy doszło do kolejnej eksplozji, przed piekarnią. Wojna rozpętała się na dobre - mówi pani Iwona.

Od tego momentu każdego dnia walczyli o przetrwanie. - Nie było wody, światła, chleba i leków. Znaleźliśmy się na dnie piekła. Zwierzę ma lepsze warunki niż człowiek w Syrii. Bo człowiek i dla wojsk reżimowych, i dla powstańców jest nikim. I jedni, i drudzy mordują: zakładają drut na szyję i duszą albo wpadają do domu, chwytają noworodka, kręcą nim i wyrzucają za okno - opowiada pani Iwona.

- Jesteś na dwa fronty. Nie możesz być neutralny. Dla jednych i dla drugich jesteś zdrajcą, mogą cię zabić. Każdy poluje na każdego - dodaje Samer.

- Po miasteczku jeździli wariaci samochodem i strzelali po domach na oślep, dla przyjemności. Nie paliliśmy światła w domu, bo to niebezpieczne. Musieliśmy siedzieć nisko na podłodze, z dala od okien, żeby nie dostać kawałkami szkła podczas wybuchu albo nie trafić na celownik snajpera - opowiada pani Iwona.

OBLICZA ŚMIERCI

Dwa razy stanęła ze śmiercią twarzą w twarz. Za pierwszym razem śmierć miała oblicze żołnierza Asada. - Siedziałam w domu w salonie. Byłam sama. Nagle drzwi otworzyły się z hukiem. Wtargnęło pięciu-sześciu żołnierzy. Jeden z nich odbezpieczył karabin i wymierzył we mnie. Myślałam, że to koniec. Reszta przeszukiwała mieszkanie. Wszystko pozrzucali z półek, zajrzeli nawet do lodówki. Wyzywali mnie od najgorszych. "Wynocha do swojego kraju. Czego tu szukasz!?" wrzeszczeli. Na koniec tej wizyty żołnierz uderzył mnie karabinem w rękę. Bolało potwornie. Ale przeprosili za najście i poradzili mi, żeby się stąd zabierała. A ten, którzy mnie uderzył, powiedział: "Idź do ambasady poskarżyć się. Niech ci pomogą" i roześmiał się - wspomina pani Iwona.

Z rozstrzaskaną rękę udała się do zaufanego lekarza. Pojechała z mężem i młodszym synem. Medyk założył jej gips. - Gdy wracaliśmy, trwał ostrzał rakietowy i ostra wymiana ognia między wojskiem a buntownikami, po ulicach jeździły czołgi. Zatrzymali nas rebelianci. Mężowi kazali wysiąść auta, mówili, że ma podrobiony dowód i jest szpiegiem od Asada. Wzięli go na bok. Rami zaczął płakać, pytał, gdzie ojciec. "Bądź mężczyzną, tobie i matce nic nie będzie" powiedział któryś z powstańców. W końcu nas puścili. Bałam się, że wezmą mnie na zakładnika. Najadłam się strachu, chociaż wszystko dobrze się skończyło - opowiada pani Iwona.

STRASZLIWY ZAMACH

W styczniu tego roku rebelianci zasypali miasteczko ulotkami z informacją o straszliwym ataku, jaki zamierzają przeprowadzić na znajdującą się tam bazę wojskową - jeden z największych tego typu obiektów w całej Syrii. Rebelianci radzili ludziom, by wyjechali.

- Ale wtedy przyszli żołnierze od Asada i powiedzieli, że nikt nie ma prawa opuścić miasta. Zagrozili, że domy osób, które uciekną, zostaną spalone - mówi pani Iwona.

Do zamachu na jednostkę doszło wieczorem. - Nagle potwornie duży wybuch. Zgasło światło. Z okien wypadły szyby, poleciał tynk. Za 10 minut kolejna eksplozja. Cały dom się trząsł. Potem kolejna detonacja i jeszcze jedna. Od huku zatkało mi uszy. Totalne szaleństwo. Natychmiastowa wymiana ognia, czołgi zaczęły strzelać, do okna nie można było podejść. Do białego rana przeleżałam krzyżem. Modliłam się, choć jestem przeciętnym katolikiem. Słyszałam krzyki i płacz ludzi. To trwało do godziny 6 rano. Jak psy chodziliśmy na czworakach, żeby się dostać do łazienki - wspomina pani Iwona.

- Lej po wybuchu był ogromny. Trzy dni spychacz jeździł i zgarniał ziemię zmieszaną z ludzkimi szczątkami - dodaje.
- Byłem wtedy w Damaszku na uczelni. O zamachu dowiedziałem się od kolegów. Kolega mówił, że nasz region jest zamknięty i że nie ma po co wracać. Natychmiast wsiadłem w busa, żeby spróbować dostać się do domu. Jakoś mi się udało - opowiada Samer.

- W miasteczku było pusto. Nikt nie chodził po ulicach. Połowa ludzi wyjechała ze strachu przed aresztowaniami. Wszystkie budynki zdemolowane, sklepy okradzione. Zostały osoby starsze i najmniejsze - wspomina młodzieniec.

UCIECZKA Z PIEKŁA

- Wtedy podjęłam decyzję o ucieczce. Mąż stwierdził, że nie ma innego wyjścia. Zbieg okoliczności sprawił, że odezwał się do mnie kuzyn, który mieszka w Brazylii. Mnie i synom, którzy mają polskie obywatelstwo, zafundował bilety do Polski. Ali musiał zostać, bo nie dostałby wizy. Pozostało nam tylko dostać się do Libanu - opowiada pani Iwona.

Spakowali bagaże i wyruszyli skoro świt. Wiózł ich zaprzyjaźniony kierowca. - Główne drogi były zamknięte, więc jechaliśmy przez pola, żeby się dostać do autostrady - mówi Samer.

- Po drodze przeszliśmy przez 20 punktów kontrolnych. Najgorszy był ten pierwszy i drugi w naszym regionie. Żołnierze zaglądali nad do walizek. Wypytywali o wszystko, byli podejrzliwi i niemili - opowiada pani Iwona.

Gdy dotarli do Libanu, natychmiast zgłosili się do ambasady Polski. - Udzielili nam pożyczki finansowej w wysokości 500 dolarów i pomogli w przebukowaniu biletów do kraju na wcześniejszy termin. Załatwili nam także nocleg w hotelu na dwa dni - mówi kobieta.

ZAPOMNIEĆ O KOSZMARZE

Na początku lutego dotarli do Polski. Zatrzymali się u rodziny w Kielcach. Próbują odnaleźć się w nowej rzeczywistości i stanąć na nogi.
- Tam straciliśmy wszystko, tu nie mamy nic: ani pieniędzy, ani mieszkania, ani pracy. Chcielibyśmy się usamodzielnić i jakoś zacząć żyć. Rami musi wrócić do szkoły, a Samer, który w Syrii skończył pierwszy rok ekonomii, na studia. Ja z wykształcenia jestem pielęgniarką. Kiedyś pracowałam w Górnośląskim Centrum Medycznym w Katowicach, ale po wyjeździe na Bliski Wschód nie miałam styczności z zawodem, choć u nas w miasteczku robiłam ludziom zastrzyki. Teraz mogę robić wszystko, bo żadnej pracy się nie boję - mówi pani Iwona.

Jak dodaje, jest całej trójce jest to potrzebne, by zapomnieć o tym, co przeżyli przez ostatnie dwa lata. - Do dziś boję się zamknąć oczy. Wciąż widzę ten koszmar - mówi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie