Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Byli silni i bardzo niebezpieczni. Śledczy opisują, jak kilka lat temu załatwiało się pobicia na zlecenie

Michał NOSAL
Byliśmy silni, sprawni, napakowani sterydami i bardzo niebezpieczni - opowiadał śledczym jeden z mężczyzn oskarżonych o to, że kilka lat temu wraz z kolegami przyjmował zlecenia na pobicie.

Pobicia i zdemolowany lokal

Pobicia i zdemolowany lokal

Przed Sądem Okręgowym w Kielcach toczy się już jeden proces związany ze środowiskiem ochroniarzy, którzy mieli zajmować się m.in. pobiciami na zlecenie czy egzekwowaniem długów. Część oskarżonych to te same osoby, których nazwiska pojawiły się również w obecnie zakończonym śledztwie. Zdaniem prokuratury, grupa miała działać od początku 2004 roku do połowy 2005 roku. Wśród zarzutów, jakie postawiono oskarżonym są m.in. pobicie wicenaczelniczki II Urzędu Skarbowego w Kielcach czy zdemolowania kieleckiego lokalu Big Ben. Na ławie oskarżonych są też osoby, które miały być zleceniodawcami. Według śledczych, wydarzeniem, które położyło kres działalności grupy, był napad na konwój bankowy w Połańcu w czerwcu 2005 roku, w jakim miała wziąć udział część jej członków. Trzej z nich usłyszeli za to wyroki od 5 do 15 lat więzienia. Szczegóły przestępstw prokuratura poznała dzięki jednemu z oskarżonych, 30-latkowi, który zdecydował się na współpracę ze śledczymi.
/mow/

Akt oskarżenia, który trafił niedawno do Sądu Rejonowego w Kielcach, dotyczy wydarzeń z lat 2002-2003. Oskarżeni mężczyźni mają teraz po około 30 lat. Jak mówią śledczy, wszyscy związani byli z firmami ochroniarskimi. Pracowali w nich lub mieli znajomych. Śledczy zarzucają im pobicia (część z nich na zlecenie), wymuszenia, a także wyłudzanie odszkodowań od firmy ubezpieczeniowych za fikcyjne kolizje samochodowe. Łącznie 17 przestępstw.

Materiały, które doprowadziły do oskarżenia mężczyzn, śledczy zabrali dzięki zeznaniom składanym w procesie tyczącym napadu na konwój bankowy w Połańcu. Część spraw nigdy nie została policji zgłoszona, część podjęto na nowo, bo wcześniej zostały umorzone ze względu na niewykrycie sprawców.

NA OCZACH DZIECKA

- Powody były różne. Bili, bo poprosili ich o to koledzy, innym razem ktoś zaproponował pieniądze, w jeszcze innym przypadku poszło o dziewczynę - opowiadają śledczy.
Jak ustalili, na początku 2004 roku były didżej z jednego z lokali, z którym związani byli "silnoręcy", poprosił mężczyzn o pomoc w odzyskaniu pieniędzy, które pożyczył znajomemu. Twierdził, że chodzi o dwa tysiące złotych. Do jego domu pojechał z dwoma osiłkami.
- Poprosili o zwrot długu, a zaraz później jeden z napastników uderzył mężczyznę w twarz - opisują prokuratorzy i dodają, że towarzysz bijącego rozpoznał w ofierze swego znajomego. Załagodził sprawę.

- Didżej nie odzyskał gotówki, więc jakiś czas później ponownie poprosił o pomoc w jej odzyskaniu. Zadzwonił do mężczyzn jadących akurat na siłownię i opowiedział, że dłużnik zaraz będzie odprowadzał syna do szkoły - relacjonują śledczy.
Według aktu oskarżenia, dwaj mężczyźni zaatakowali kielczanina na oczach jego dziecka. Bili go i kopali.

NIE POBITY ZA DWA TYSIĄCE

Wiosną tego samego - 2004 roku z dwoma oskarżanymi teraz mężczyznami skontaktowali się ich znajomi. Dostali zlecenie, aby pobić kolegę osiłków. Ci nie godzili się na to.
- Ustalili, że sfingują pobicie. Człowiek, na którego było zlecenie, miał dać dwa tysiące złotych tym, którzy się za nim wstawili, zaś ci, którzy otrzymali zlecenie mieli udać, że mężczyzna został pobity - wyjaśnia Sławomir Mielniczuk, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Kielcach.
Z relacji śledczych wynika, że napastnicy wywlekli "ofiarę" z jednego z klubów w kieleckim śródmieściu, a potem opowiadali, że mężczyzna został pobity.

Pobici: ginekolog i właściciel zakładu pogrzebowego

Pobici: ginekolog i właściciel zakładu pogrzebowego

W kwietniu 2004 roku napadnięty został kielecki ginekolog. Z aktu oskarżenia wynika, że mężczyzna miał spór ze swym około 50-letnim znajomym. Sądzili się. Wynajęci napastnicy naszli go w prywatnym gabinecie. Bili tak mocno, że połamali mężczyźnie kości twarzy. Całe pomieszczenie było we krwi.
W Staszowie pod pozorem załatwienia spraw pogrzebu zwabili do zakładu właściciela firmy. Przedsiębiorca został pobity i skopany, mężczyźni nie połamali mu kończyn, bo uznali, że kwota, którą dostali, była zbyt mała w stosunku do tego, czego od nich oczekiwano.

GABINET CAŁY WE KRWI

W kwietniu 2004 roku napadnięty został kielecki ginekolog. Z aktu oskarżenia wynika, że mężczyzna miał spór ze swym około 50-letnim znajomym. Sądzili się.
- 50-latek uznał, że gotów jest zapłacić za to, aby ktoś pobił ginekologa, a córka 50-latka znała osoby gotowe się tego podjąć. Stawkę ustalono na dwa tysiące złotych - opowiada prokurator Sławomir Mielniczuk. - Kobieta podała rysopis i adres lekarza, opowiedziała gdzie pracuje, gdzie ma prywatny gabinet, jakim jeździ samochodem.
Napastnicy kilka razy zasadzali się na ginekologa, wreszcie zdecydowali się odwiedzić go tam, gdzie pojawiał się w wyznaczonych godzinach - w prywatnym gabinecie. Bili tak mocno, że połamali mężczyźnie kości twarzy. Całe pomieszczenie było we krwi.

- Byliśmy silni, sprawni, napakowani sterydami i bardzo niebezpieczni - opowiadał potem śledczym jeden z oskarżonych.

NAD TRUMNĄ

W pierwszych miesiącach 2005 roku inna młoda kielczanka zrobiła coś, co później w rozmowie z prokuratorem nazywała najgorszą decyzją w swym życiu. Kobietę odwiedziła znajoma pracująca w branży pogrzebowej.
- Narzekała na konkurenta prowadzącego zakład w Staszowie, deklarowała, że byłaby gotowa zapłacić za to, aby ktoś go połamał, uniemożliwiając mu w ten sposób pracę - relacjonuje prokurator Sławomir Mielniczuk. - Kielczanka zadeklarowała, że wie, kto mógłby to zrobić.
Śledczy ustalili, że kobieta dostała ze pośrednictwo tysiąc złotych. Pozostałe dwa tysiące, wraz z informacjami o ofierze trafiły do dwóch oskarżonych teraz mężczyzn. Prokuratorzy opisują, że "silnoręcy" pojechali do Staszowa, zadzwonili do mężczyzny i pod pozorem załatwienia spraw pogrzebu zwabili go do zakładu.

- Przedsiębiorca został pobity i skopany, mężczyźni nie połamali mu kończyn, bo uznali, że kwota, którą dostali, była zbyt mała w stosunku do tego, czego od nich oczekiwano - tłumaczy prokurator Sławomir Mielniczuk. Podobno zleceniodawcy widząc, że pobicie nie przeszkodziło mężczyźnie w prowadzeniu zakładu, domagali się potem zwrotu gotówki.

NA ZAPLECZU I W LESIE

Nie wszystkie pobicia, o jakich mowa w akcie oskarżenia, były na zlecenie. Jeden z oskarżonych opowiadał śledczym, jak to podczas zabawy w dyskotece odszedł na chwilę od dziewczyny, z którą przyszedł, a gdy wrócił, zastał ją zapłakaną i zakrwawioną.
- Dowiedział się, kto mógł zrobić dziewczynie krzywdę. Odnalazł tę osobę przed lokalem i zaatakował. Bił aż zostali rozdzieleni - relacjonuje Sławomir Mielniczuk.

Na tym ataku się nie skończyło. Ofiary przed gniewem napastnika nie uchroniło nawet ukrycie się na zapleczu klubu. Prokuratorzy mówią, że pobity nie kwapił się, aby zgłosić sprawę policjantom.
Nie zawsze w ruch szły jedynie pięści. Według prokuratorów, mężczyzna, który wdał się kiedyś w starcie z ochroniarzami klubu, został później zaczepiony na ulicy, wywieziony do lasu w podkieleckich Nowinach, a tu był bity między innymi kluczem do kół. Prokuratorzy opowiadają, że gdy już się nie ruszał, napastnicy zostawili go i odjechali do Kielc. Nie zdecydował się zgłosić pobicia. Teraz, po latach, ta i pozostałe sprawy znajdą swój finał w sądzie. 24 mężczyznom śledczy zarzucają łącznie 17 przestępstw. Siedmiu z oskarżonych gotowych jest dobrowolnie poddać się karze.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie