Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Cała prawda o włoszczowskim basenie

Rafał BANASZEK
Pływalnia Nemo we Włoszczowie.
Pływalnia Nemo we Włoszczowie.
Bunt ratowników wodnych na krytym basenie Nemo we Włoszczowie wywołał wielką sensację. Minął ponad miesiąc. Sprawa ucichła. Na krótko - teraz wraca ze zdwojoną siłą.

Jakie przychody i koszty generuje włoszczowski basen?

Jakie przychody i koszty generuje włoszczowski basen?

Kryty basen Nemo otwarto z wielką pompą pół roku temu. Był największą i najdroższą w historii gminy Włoszczowa inwestycją - kosztował ostatecznie 16,7 miliona złotych, z czego 8,2 miliona dofinansowała Unia Europejska, 1,5 miliona przekazało Ministerstwo Sportu i Turystyki, gmina Włoszczowa dołożyła około 7 milionów. Roczne utrzymanie tego obiektu ma pochłonąć około 2 milionów złotych, z czego gmina będzie musiała pokryć ze swojego budżetu ponad 850 tysięcy złotych kosztów. Koszty funkcjonowania basenu w pierwszym kwartale tego roku wyniosły 456 tysięcy złotych, natomiast dochody - około 195 tysięcy. Do tej pory basen Nemo odwiedziło ponad 47 tysięcy osób, czyli mniej więcej tyle, ile ludności liczy cały powiat włoszczowski.

Władze gminy nie informowały publicznie społeczeństwa o dalszym przebiegu sprawy, o zwolnieniu dziesięciu osób i późniejszym przywróceniu do pracy tylko pięciu ratowników. W końcu radni opozycyjni zażądali zwołania sesji nadzwyczajnej, żeby poznać prawdę o przerwie w pracy basenu i jego obecnej kondycji finansowej. To, co usłyszeli, było wielkim zaskoczeniem.

NIESPEŁNIONE OBIETNICE

Wszystko zaczęło się od tego, że 31 marca kończyła się druga umowa o pracę większości zatrudnionych na basenie pracowników, między innymi ratownikom, kasjerkom, konserwatorom, portierom, sprzątaczkom i sekretarce. Obsługa ta miała otrzymać trzecią umowę na czas nieokreślony. 10 marca pracownicy basenu złożyli podania o przedłużenie im umów o pracę. Ratownicy opowiadali, że kierownik basenu obiecywał im ustnie, że umowy będą mieli na pewno przedłużone. Miał świadczyć o tym chociażby fakt, że pod koniec marca dostali oni harmonogram pracy na kwiecień. 31 marca, około godziny 14 na basenie we Włoszczowie pojawili się ni stąd ni zowąd ratownicy wodni z Jędrzejowa z bagażami, co wzbudziło zdziwienie ratowników z powiatu włoszczowskiego. Zaraz potem kierownik basenu Sebastian Klimczak zaczął pojedynczo wzywać do swojego gabinetu zatrudnionych jeszcze ratowników. - Powiedział, że nie może przedłużyć mi umowy na czas nieokreślony, ponieważ za dwa tygodnie na pewno firma z Nowego Targu wygra przetarg i przejmie obsługę ratowników i instruktorów.

Mówił, że do tego czasu mają być zatrudnieni na basenie ratownicy z Jędrzejowa. Proponował mi funkcję kierownika drużyny w nowej firmie. Nie zgodziłem się na to, bo wiedziałem, że paru moich kolegów na pewno straci pracę - opowiada Maciej Budzynowski z Włoszczowy, ratownik kieleckiego Oddziału Wodnego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego.

STRAJKUJEMY!

Gdy włoszczowscy ratownicy zorientowali się, że koledzy po fachu z Jędrzejowa przyjechali do Włoszczowy, żeby ich zastąpić, stało się jasne, że na pewno nie będą mieli podpisanych umów o pracę na czas nieokreślony i pójdą na bruk. - Zostaliśmy oszukani! - mówili zdenerwowani. Kilkanaście minut przed godziną 15, czyli przed zakończeniem pracy, podjęli odważną decyzję o zamknięciu basenu na klucz do momentu wyjaśnienia całej sprawy. Kierownika wyprosili z gabinetu i całego obiektu.

Wywiesili na drzwiach wejściowych kartkę z napisem "Strajk" i zamknęli się od środka. Powiadomili o wszystkim policję i dyrektora Ośrodka Sportu i Rekreacji, prosząc o rozmowę z władzami gminy. Nie wpuszczali do środka żadnych osób, oprócz służb mundurowych, które przyjechały zobaczyć, jak przebiega akcja protestacyjna. Pozwolili też wejść dziennikarzom "Echa Dnia". - To była nielegalna akcja sześciu ratowników - twierdzi kierownik Sebastian Klimczak. - Wkroczyli do mojego gabinetu i nakazali opuszczenie budynku. Wyprosili klientów. Zablokowali wejście do pływalni. Nie mieli zamiaru rozmawiać ze mną - dodaje.

GROMY NA SZEFA

Zamknięci w budynku ratownicy sformułowali postulaty strajkowe. Winą za strajk obarczali zachowanie swojego szefa, którego - jak ustaliliśmy - już wcześniej, bo 26 marca chcieli odwołać ze stanowiska (pod pismem w tej sprawie podpisało się 20 pracowników na 27 wszystkich zatrudnionych, ale pismo to nigdy nie trafiło do rąk władz gminy z uwagi na brak kilku podpisów). W swoich postulatach strajkowych ratownicy pisali między innymi o braku porozumienia i współpracy z kierownikiem, doprowadzaniu do sytuacji konfliktowych między ratownikami, stosowaniu mobbingu słownego (próby zastraszania) oraz niedoinformowaniu załogi (braku zebrań i wspólnych ustaleń dotyczących harmonogramu pracy). Te postulaty chcieli wręczyć burmistrzowi Bartłomiejowi Dorywalskiemu. W czasie rozpoczęcia strajku nie było go w Urzędzie Gminy. - Dowiedziałem się telefonicznie od swojego zastępcy, że coś złego dzieje się na basenie. Wróciłem do gminy - opowiada burmistrz Dorywalski. Włodarz udał się na basen, ale do środka nie wszedł. Czas go naglił, bo w Domu Kultury czekało wręczanie stypendiów gimnazjalistom.

BURMISTRZ I POLICJA

Burmistrzowi Dorywalskiemu - jak nam powiedział - nie dawała jednak spokoju sprawa strajku na basenie. Po rozdaniu dyplomów swoim stypendystom opuścił Dom Kultury i pojechał do Urzędu Gminy. Tu spotkał się między innymi z trzema oficerami policji, żeby poradzić się ich, co z tą patową sytuacją ma robić. - Akcję zorganizowano przecież niezgodnie z prawem - tłumaczy Dorywalski.

W międzyczasie na basen udali się wiceburmistrz Włoszczowy Lech Budzynowski z przewodniczącym Rady Miejskiej Marianem Hebdowskim. Tu - jak twierdzi zastępca burmistrza, którego syn był jednym z protestujących - zastali rozżaloną załogę basenu. Strajkujący przekazali włodarzom swoje postulaty oraz grafik pracy na kolejny miesiąc. - Kazali nam iść na drugi dzień na rozmowę do burmistrza - opowiada Maciej Budzynowski. O godzinie 22 ratownicy opuścili budynek na prośbę wiceburmistrza i przewodniczącego rady.

NA DYWANIKU U BURMISTRZA

1 kwietnia rano, w prima aprilis, sześcioosobowa grupa ratowników wodnych udała się do gminy na spotkanie z Bartłomiejem Dorywalskim. Wcześniej odwiedzili jeszcze przewodniczącego Hebdowskiego. Do rozmów z burmistrzem wytypowali swojego przedstawiciela - kobietę. Reszta ratowników siedziała na korytarzu. - Z rozmów z tą panią wynikało, że ratownicy nie zdawali sobie sprawy, co zrobili - opowiada włodarz Włoszczowy. Po audiencji u burmistrza ratownicy udali się do pobliskiej restauracji Rycerska, żeby ustalić, co dalej. Basen w tym czasie cały czas był zamknięty, gdyż nie było wystarczającej liczby ratowników, a włoszczowscy stracili przecież pracę. Chwilę później w Rycerskiej zjawili się też ratownicy z Jędrzejowa. - Dowiedzieliśmy się od nich, że w tym samym czasie, kiedy trwały nasze rozmowy z burmistrzem, podpisywano umowy o pracę z jędrzejowskimi ratownikami. To był dla nas cios w plecy! - wspomina Maciej Budzynowski.

TO BYŁ DAR SERCA

1 kwietnia po południu na basenie pojawiła się firma Dar Serca z… Nowego Targu. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że szef tej firmy jest znajomym kierownika basenu, który właśnie w tej firmie robił sobie uprawnienia ratownika wodnego. - Firma z zewnątrz została ściągnięta do Włoszczowy awaryjnie, w sytuacji kryzysowej - twierdzi Sebastian Klimczak. Ta firma, jak informuje kierownik, uczestniczyła w przetargach na obsługę ratowniczą basenu, które zostały jednak unieważnione - powodem odwołania dwóch przetargów były pomyłki w dokumentach, które przygotowywali szefowie basenu oraz Ośrodka Sportu i Rekreacji. Zastanawiające jest to, że firma weszła na obiekt mimo zerwanych dwóch przetargów na świadczenie usług ratowniczych.
NIEGRZECZNI RATOWNICY

- Przyczyną zatrudnienia podmiotu zewnętrznego było podniesienie jakości świadczonych usług ratowniczych. Miałem skargi na niegrzeczne zachowanie ratowników na basenie. Świadczyły o tym też opinie klientów w Internecie - opowiada Sebastian Klimczak. Nie zgadza się z tym absolutnie Maciej Budzynowski. - Kwalifikacje i umiejętności włoszczowskich ratowników były na najwyższym poziomie. Może to potwierdzić prezes Wodnego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego w Kielcach Wacław Mozer - ripostuje Budzynowski i dodaje, że krytycznych komentarzy nie brakowało też w Internecie pod adresem Sebastiana Klimczaka. Ponieważ firmie z zewnątrz brakowało ludzi, zaczęli wydzwaniać do włoszczowskich ratowników, proponując im spotkania w sprawie pracy. Ale tylko na umowę-zlecenie. Skontaktowali się ze wszystkimi, oprócz Macieja Budzynowskiego, którego kierownictwo basenu oskarżało o to, że był mózgiem całego strajku i na dodatek to on w imieniu strajkujących wyprosił swojego szefa za drzwi. Pięciu ratowników z naszego powiatu zatrudniono ponownie, tych, o których kierownik Klimczak powiedział wcześniej, że… nie najlepiej świadczyli usługi. Dowiedzieliśmy się, że ratownicy ci byli wpuszczani do pokoju kierownika pojedynczo, przesłuchiwało ich kilka osób, każdy ratownik był pytany o to, kto był prowodyrem strajku i przy nazwisku każdego z nich widniała na liście litera "s", co miało oznaczać "strajkujący". W tej nowo zatrudnionej drużynie znaleźli się również ratownicy z Jędrzejowa, Ostrowca Świętokrzyskiego oraz Połańca. Basen uruchomiono ostatecznie 1 kwietnia o godzinie 17 - nieczynny był od 31 marca, od godziny 15.

UKARANO ICH BEZ SĄDU

Wobec nowo zatrudnionych, a dzień wcześniej strajkujących ratowników wyciągnięto surowe konsekwencje. Musieli przeprosić na stronie internetowej basenu za swoje "niepoprawne zachowanie". Podpisali też pisma, że nie zgadzają się z zarzutami, jakie postawili w czasie strajku kierownikowi basenu. Tak ich złamano. Musieli też pokryć straty niefunkcjonowania pływalni w czasie ich akcji protestacyjnej. Wyliczono je na 2200 złotych - tymczasem w dniu strajku na basenie były do godziny 15 tylko cztery osoby prywatne! Tę kwotę rozdzielono na pięciu ratowników, którzy zobowiązali się, że za 440 złotych każdy wykupią w kasie basenu karnety. Ukarano ich więc bez wyroku sądu! Ale to nie wszystko.

Dzień wcześniej, 31 marca kierownik Klimczak złożył na policji zawiadomienie o zorganizowaniu strajku na basenie wbrew przepisom ustawy o rozwiązywaniu sporów zbiorowych. Policja wszczęła postępowanie karne. - Postępowanie w tej sprawie jest w toku. Dziś trudno powiedzieć, czy będą postawione komuś zarzuty - informuje rzecznik prasowy policji Andrzej Dusza.

Strajkującym grozi kara grzywny. Burmistrz Włoszczowy, zapytany po strajku, czy było zawiadomienie do organów ścigania, stwierdził, że nie było. - Zastanowię się nad wyciągnięciem konsekwencji wobec tych osób - dodaje jeszcze Bartłomiej Dorywalski. - Nigdy bym nie przeprosił za strajk, bo nie po to walczyliśmy! - mówi odważnie Maciej Budzynowski, który jako jedyny ratownik nie ugiął się i jako jedyny nie został ponownie zatrudniony na pływalni.

DZIAŁALNOŚĆ GOSPODARCZA NA BASENIE

Burmistrz Włoszczowy uważa, że główną przyczyną strajku ratowników była sprawa związana z prowadzeniem przez nich własnej działalności gospodarczej na basenie. O co chodzi? - Dotychczas było tak, że instruktorzy pływania, ratownicy wynajmowali po godzinach pracy tory i niecki, które wykorzystywali do prowadzenia własnej działalności gospodarczej. Ceny negocjowali z klientami. Instruktorzy rozliczali się z gminą tylko za wynajęcie torów i niecek, ale gmina nie miała zysku ze świadczenia nauki pływania. Postanowiliśmy to zmienić i wprowadzić zasady, jakie obowiązują na większości pływalni w naszym województwie. Teraz wszystkie wpływy z nauki pływania przechodzą przez kasę basenu. Obowiązek prowadzenia nauki pływania spoczął na basenie - opowiada burmistrz. - To nieprawda! Strajk był nie o szkółki pływackie prowadzone przez instruktorów, tylko o nieprzedłużenie nam umów o pracę jako ratownikom. Byliśmy przeciwni wprowadzeniu obcej firmy do Włoszczowy, która miała przejąć wszystkich ratowników i instruktorów pływania na trzy lata - nie zgadza się z burmistrzem Maciej Budzynowski.

POLECIAŁA GŁOWA WICEBURMISTRZA

15 kwietnia, dwa tygodnie po strajku na basenie, z funkcji zastępcy burmistrza został nagle odwołany i odsunięty od wykonywania czynności Lech Budzynowski. Był on wiceburmistrzem zaledwie przez trzy miesiące i pięć dni. Jak mówi, został zwolniony przez Bartłomieja Dorywalskiego bez podania przyczyny. - Byłem tym bardzo zaskoczony - przyznaje Budzynowski. Były wiceburmistrz opowiada, że jego szef chciał go delegować na trzy miesiące do pełnienia obowiązków dyrektora Ośrodka Sportu i Rekreacji. - Chciałem mieć pełne kompetencje w zarządzaniu ośrodkiem, w tym również podległym Ośrodkowi Sportu i Rekreacji basenem, na co nie chciał zgodzić się Bartłomiej Dorywalski - twierdzi były wiceburmistrz. - Powodów odwołania było kilka, ale najważniejszą sprawą było to, że uchylał się od wykonywania poleceń służbowych - wyjaśnia powody swojej decyzji burmistrz Dorywalski. Lech Budzynowski uważa, że atmosfera współpracy między nim a Bartłomiejem Dorywalskim nie układała się już od momentu rezygnacji Budzynowskiego z funkcji radnego miejskiego w lutym tego roku.

OJCIEC Z SYNEM BEZ PRACY

Lech Budzynowski stracił pracę - stanowisko wiceburmistrza, a wcześniej, żeby zostać zastępcą burmistrza, również mandat radnego, który otrzymał dzięki społeczeństwu gminy Włoszczowa. Jego syn Maciej, po dwunastu latach pracy na gminnym kąpielisku Klekot jako ratownik wodny, również pożegnał się z pracą. To jeden z najbardziej doświadczonych ratowników w powiecie włoszczowskim. - Uratowałem 50 osób na Klekocie i teraz tak mi podziękowali za moją pracę - żali się pan Maciek.

Od maja pięciu strajkujących ratowników zostało przywróconych do pracy przez Ośrodek Sportu i Rekreacji, oczywiście oprócz Macieja Budzynowskiego. Czyli prawie wszystko zostało po staremu, jak było przed 31 marca. Firmie Dar Serca gmina już podziękowała, gdyż za miesiąc pracy na basenie - kwiecień - wystawiła fakturę na 47,5 tysiąca złotych, podczas gdy utrzymanie ratowników jeszcze przed strajkiem kosztowało miesięcznie 21 tysięcy!

RATOWAĆ KONDYCJĘ BASENU

26 kwietnia zaniepokojeni brakiem jakichkolwiek informacji o sytuacji na basenie radni Polskiego Stronnictwa Ludowego, Stowarzyszenia Włoszczowa - Stop Podziałom oraz Sojuszu Lewicy Demokratycznej zwrócili się do przewodniczącego Rady Miejskiej o natychmiastowe zwołanie sesji - ostatnie posiedzenie rady było w lutym. Chcieli się dowiedzieć, jakie koszty i przychody przynosi pływalnia Nemo, jakie były przyczyny przerwy w pracy basenu oraz ogłoszenia przetargów na obsługę ratowniczą basenu. Na sesji radni wyrazili swoje zaniepokojenie z powodu efektów pracy na kierowniczych stanowiskach dwóch młodych urzędników - dyrektora Ośrodka Sportu i Rekreacji Jarosława Mularczyka oraz kierownika basenu Sebastiana Klimczaka. Część radnych zaczyna już żałować, że zgodziła się na budowę tak dużego obiektu, którego utrzymanie pochłonęło w pierwszym kwartale tego roku grubo ponad dwa razy więcej pieniędzy niż basen dał przychodu. Gmina chce ratować kondycję finansową pływalni.

- Trzeba zrobić wszystko, żeby zwiększyć dochody. Będziemy ciąć koszty. To zadanie dyrektora Ośrodka Sportu i Rekreacji oraz kierownika basenu - zapowiada burmistrz i dodaje, że wielu problemów finansowych można by dzisiaj uniknąć, gdyby pomyślano o właściwym zorganizowaniu pracy całego obiektu jeszcze przed otwarciem basenu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie