Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dariusz Michalczewski: Jako promotor znów poczułem się potrzebny. Boksować już nie będę. Niech kibice zapamiętają mnie jako mistrza

Tomasz Dębek
Tomasz Dębek
Dariusz Michalczewski
Dariusz Michalczewski Fot. Piotr Krzyzanowski/Polskapresse
Po 13 latach od zakończenia kariery Dariusz Michalczewski (48-2, 38 KO) powraca do boksu, tym razem w roli promotora. Mistrz świata dwóch kategorii wagowych 8 grudnia w Ergo Arenie zorganizuje galę Tiger Fight Night Urban Jungle. "Tygrys" w rozmowie z Tomaszem Dębkiem opowiada o nowych obowiązkach, planach doprowadzenia Izu Ugonoha do walki o mistrzostwo świata, stanie polskiego boksu i piłki nożnej, powstającym na bazie jego życia filmie oraz Royu Jonesie Jrze, z którym w końcu wejdzie do ringu. Amerykanin będzie gościem benefisu z okazji 50. urodzin Michalczewskiego, który odbędzie się podczas grudniowej gali.

Tomasz Dębek, "Polska The Times": Brakowało panu boksu? Skoro został pan promotorem, to chyba ciągnie wilka do lasu.
Dariusz Michalczewski: Teraz wiem, że brakowało. Przez 13 lat po zakończeniu kariery czułem się trochę niepotrzebny. Gdzieś się pojawiałem, udzielałem wywiadów, ale nie musiałem tego robić. Od kiedy zacząłem intensywnie pracować nad galą, to się zmieniło. Mam stałe, odpowiedzialne zajęcie. Wcześniej nigdy tak nie pracowałem. Czuję się trochę tak, jakbym od 2005 roku nie robił zupełnie nic. A dziś widzę sens swojej pracy. Bardzo mnie to mobilizuje.

Jak doszło do tego, że wraca pan do świata boksu?
Zagadał mnie mój wspólnik, Przemek Szymański. Chciał kontakt do Izu Ugonoha, żeby coś z nim zrobić. Chyba reklamę. Spotkaliśmy się kilka razy, rozmowy były intensywne. W pewnym momencie powiedziałem "Dobra, to ja będę promotorem". Złapałem haczyk, nawet nie wiem kiedy. Na początku w ogóle nie zakładaliśmy, że będziemy robić galę. Wszystko dojrzało szybko. Ale nie z dnia na dzień, przemyśleliśmy ten pomysł.

Jakie ma pan obowiązki jako promotor?
Dzielimy się nimi z Przemkiem. Biorę udział w spotkaniach dotyczących spraw organizacyjnych czy otoczki wokół gali. Ale moją główną rolą jest kontraktowanie zawodników i dobieranie ich w pary. Mam duże znajomości na całym świecie. Z moim nazwiskiem nawiązywanie kontaktów nie jest trudne. Wielu ludzi, którzy zaczynali działać w boksie kiedy byłem jeszcze zawodnikiem, dziś ma ogromne doświadczenie w tym biznesie. Dostaję od nich mnóstwo rad. Jeden z moich byłych promotorów wysłał mi całą listę rzeczy do zrobienia przy gali. Niektóre są banalne, ale innych sam bym się pewnie nie domyślił. Wydaje mi się, że jestem gotowy na wszystko. Boks był kiedyś moim życiem, znam ten sport od podszewki. Przecież to ja tworzyłem gym grupy Universum. Negocjowałem też kontrakty z telewizją. Problem jest w tym, że nie myślę jeszcze jak promotor, tylko chcę żeby zawodnikom było jak najlepiej. (śmiech) Trzeba będzie wyrównać te proporcje. Wtedy wszystko będzie działało tak, jak powinno.

Na polskim rynku zawodowego boksu jest miejsce dla dużego gracza, jakim na pewno chcecie zostać?
Zdrowa konkurencja zawsze pobudza biznes. Im większa rywalizacja, tym wyższy poziom gal. Zaprosiłem na swoją galę Andrzeja Wasilewskiego i Tomasza Babilońskiego. Wychodzę z założenia, że tort najpierw trzeba upiec, aby można go było pokroić. Nie chcę nikomu niczego zabierać. Zawodnicy sami się do mnie zgłaszają. Kiedy okazuje się, że mają kontrakt z kimś innym, dzwonię do tego promotora. Zwykle słyszę, że nie ma nic przeciwko występowi danego zawodnika na mojej gali. Bo u niego i tak by nie zaboksował. A ja mam duże możliwości. W poniedziałek lecę na konwencję WBO do Panamy. Będę tam odnawiał kontakty, ale też pracował nad nowymi. Wielu osób nie znam, ale oni znają mnie. To przyjemne, do tego ułatwia sprawę. Wtedy zawsze przyjemniej się rozmawia i łatwiej coś ustalić.

Dariusz Michalczewski: Spotkam się w ringu z Royem Jonesem. Ale nie wiem, czy założymy rękawice

Pana gale mają być nową jakością w polskim boksie? W przeszłości zdarzało się panu skrytykować poziom sportowy wydarzeń obecnych konkurentów.
Ogólnie mamy kryzys w boksie, na całym świecie. Ja tego nie zmienię. Jeśli krytykowałem, to mówiłem z serca, tak jak to widziałem. Kiedyś było... inaczej. Nie mówię, że lepiej czy gorzej. Inaczej. Poziom boksu i gaże były inne. Sport bronił się sam, nie było potrzebne show wokół gali. Boks jest spektakularną dyscypliną, Polacy go kochają. Na pewno wiele osób będzie chciało obejrzeć naszą galę. Trzeba im tylko trochę pokolorować czarno-biały obraz pięściarstwa w naszym kraju. I dobrać walki tak, żeby coś się w ringu działo. Nigdy nie ma gwarancji, ale będziemy minimalizować ryzyko tego, że walka okaże się nudna. Uważam, że potrafię to zrobić.

W naszym boksie coś zaczęło się jednak ruszać. Dobre, wyrównane pojedynki można zobaczyć choćby na galach Mateusza Borka.
Jego gale bazują na pojedynkach Polaków, które są bardzo ciekawe dla kibiców w naszym kraju. Osób, które znają tych zawodników osobiście. To jest fajne, ale ile razy można zestawiać te same nazwiska? Było kilka gal i chyba każdy już boksował z każdym. Po prostu nie mamy tak dużo materiału ludzkiego, żeby działać w ten sposób.

Czym chce pan odróżnić swoje gale od wydarzeń innych promotorów?
Przed grudniową galą nie zdążymy już tego zrobić, ale na następnej, prawdopodobnie w kwietniu, chciałbym żeby walkę wieczoru poprzedził pojedynek o mistrzostwo świata. Chcemy pokazać kibicom boks na najwyższym poziomie. Bez udziału Polaków, bo nie mamy takich zawodników. Teraz wszyscy do mnie dzwonią i mejlują z propozycjami swoich zawodników. Ale skupiamy się na tym, żeby zrobić tę galę porządnie. To nasz debiut, nie chcemy się zachłysnąć, naobiecywać nie wiadomo czego, a później drżeć o to, czy uda się wszystko spiąć. Podchodzimy do wszystkiego profesjonalnie. Ta gala i tak będzie kosztowała mnie wiele nerwów. Kiedy pierwsza gala zakończy się sukcesem, będziemy układali klocki do kolejnych. Na brak propozycji i zawodników nie narzekam.

Jaka telewizja pokaże galę Tiger Fight Night Urban Jungle?
Jesteśmy już dogadani z dużą telewizją, gala będzie transmitowana na żywo. Pracujemy również nad tym, aby walkę Izu i mój benefis można było zobaczyć na otwartym kanale. Dopóki nie podpiszemy dokumentów, nie mogę jednak powiedzieć, w której telewizji. Telewizja to zresztą jedno, a muszę przyznać, że trochę nie doceniałem potęgi internetu. Tego, jak szybko roznoszą się informacje o walkach. I do ilu osób docierają. Nie mam Facebooka, tego drugiego... no...

Twittera?
Tak, tego też. W ogóle mnie to nie interesuje. Telefon mam od tego, żeby dzwonić. Czasem napiszę SMS-a. Maila w życiu z komórki nie wysłałem. Ale mam od tego ludzi. (śmiech) Moi partnerzy doskonale się na tym znają i działają w internecie. Ja zajmuję się stroną sportową. Do tego trzeba mieć oko, ale też trochę szczęścia. Jak w życiu.

Jakie jest pana kryterium selekcji zawodników? Szuka pan jakichś cech charakteru, podobieństw do "Tygrysa"?
Wtedy wielkiego wyboru bym nie miał. (śmiech) Oglądam boks na bieżąco. Przebierać niestety nie ma za bardzo w czym, jest tylko paru fajnych chłopaków, którzy mogą liczyć na sukces. Pracujemy ze stajnią porządnego niemieckiego promotora. Zrobimy fajne walki. Izu dostanie dobrego rywala. Niepokonanego, głodnego sukcesu, który wszystkie walki wygrał przez nokaut. Zwycięstwo z nim będzie wartościowe.

W poniedziałek mówił pan o tym rywalu w "Puncherze". Do opisu pasuje mi Ali Eren Demirezen. Turek, mieszkający w Hamburgu, gdzie ma pan znakomite kontakty. Mistrz Europy "pana" organizacji WBO. Rekord 10-0, 10 KO.
Dokładanie tak. Myślę, że to będzie bardzo dobry i emocjonujący pojedynek dla wszystkich widzów.

Co z rywalami dla pozostałych bohaterów gali?
Mamy fajnego przeciwnika dla Michała Cieślaka. Załatwiamy jeszcze rywala dla Kamila Łaszczyka, niedługo będę wiedział na ten temat coś więcej.

Przeciwników będzie pan szukał głównie w Niemczech?
Złożyło się tak, że na tej gali będzie kilku zawodników z Niemiec. Jedną z kolejnych być może zrobimy na zasadzie "Polska kontra Niemcy", na przykład na Święto Niepodległości. Ale na razie to tylko pomysł, pisany palcem po wodzie.

Niemcy jako miejsce organizacji jednej z przyszłych gal też są realne?
Tak, planujemy też gale poza granicami Polski. Powoli szukamy wolnych terminów m.in. hali w Hamburgu, w której kiedyś walczyłem.

Izu Ugonoh: Dariusz Michalczewski ma duże możliwości. Będę walczył o najwyższe laury

Wracając do Izu, który jest najbardziej znaną twarzą w pana stajni - gdzie widzi pan go za kilka walk?
Plan jest taki, żeby poprowadzić go do walki z Anthonym Joshuą. Nie da się wszystkiego przewidzieć, ale jego czwarta, piąta czy szósta walka dla nas powinna być o mistrzostwo świata. Oceniam, że stanie się to w 2020 roku. Nie wiem nawet, czy to nie za wcześnie. Ja pierwszy raz o pas WBO boksowałem w 24. zawodowej walce. W wadze ciężkiej pięściarze dojrzewają jeszcze dłużej. Bracia Kliczko mieli po około 40 walk, zanim walczyli o najwyższe cele. [Władimir pierwszy raz o pas mistrza świata bił się w 36. walce, Witalij w 25. Obaj dość szybko tracili jednak tytuły - red.] Izu to jeszcze młody chłopak, ma dopiero 31 lat. Widzę w nim potencjał na mistrza. Oglądałem jego walkę z Dominikiem Breazeale'em, jedyną przegraną. Fakt, zapłacił frycowe, zabrakło mu doświadczenia. Ale pokazał się świetnie. Przegrał, taki jest boks. Trzeba być ostrożnym, a przy tym podjąć ryzyko. To nie są szachy. Tam w sumie też czasem trzeba ryzykować, ale kiedy nie wyjdzie, konsekwencje są inne. (śmiech)

Niektórzy twierdzą, że Izu jest trochę za mały fizycznie na to, by rywalizować z gigantami wagi ciężkiej takimi jak Deontay Wilder, Tyson Fury czy Joshua.
Zawsze może nabrać więcej masy. Wiem, że to już nie te czasy, ale Evander Holyfield, Mike Tyson czy Michael Moorer nie byli olbrzymami, a potrafili z takimi wygrywać. Dziś dominują wysocy i dobrze zbudowani pięściarze, ale w boksie chodzi o coś więcej niż warunki fizyczne.

Podczas gali w Ergo Arenie odbędzie się też pana benefis z okazji 50. urodzin. Czego możemy się po nim spodziewać?
Tego nawet nie wiem. I nie chcę wiedzieć, bo to ma być niespodzianka. (śmiech) W sumie to byłem temu przeciwny. No, może nawet nie przeciwny, ale na pewno na to nie naciskałem. W końcu mnie jednak przekonali. Zrozumiałem, że czasy się zmieniły. Jest internet, żeby ludzie coś zauważyli, trzeba zrobić show. Chociaż jako zawodnik przecież też robiłem show. Na przykład przed wejściem do ringu zjeżdżałem w klatce. Albo wychodziłem z żywym tygrysem. Kamera pokazywała mnie, później jego, później musiałem szybko przebiec dookoła... żeby mnie w dupę nie ugryzł. (śmiech) Dziś możliwości są jeszcze większe. Nowoczesne hale, fajne oświetlenie, pirotechnika itd. To trochę jak danie, które lepiej się je, kiedy jest ładnie udekorowane. Skąd taka popularność KSW? W klatce dzieje się tam pewnie to samo, co w innych organizacjach. Na pewno są tam spektakularne akcje, wyskoki czy kopnięcia. Chociaż z perspektywy niedzielnego kibica wydaje mi się, że te walki to głównie klincz czy kulanie się po macie. Ale trzeba przyznać, że są elegancko podane, w ładnej otoczce. Z tego się bierze sukces.

Wejdzie też pan do ringu z Royem Jonesem Jrem. Wie pan, co będziecie tam robić, czy to też niespodzianka?
Wiem, aż tak nie mogli mnie trzymać w niepewności. (śmiech) Pierwszy raz spotkamy się w ringu, a co wydarzy się później, to się okaże. Boksować nie będziemy. Chcę, by kibice zapamiętali mnie z mistrzowskich walk, kiedy byłem w świetnej formie. Ringowe pożegnania, jakie mieli Andrzej Gołota czy Tomek Adamek, kończyły się przykro. Całe szczęście, że obaj dali już sobie spokój. Młodsi kibice będą kojarzyć Gołotę jako gościa, którego znokautował Przemysław Saleta. Szkoda. Ja nie chcę zrobić czegoś podobnego.

Będzie jakiś element rywalizacji między panem a Jonesem?
Na pewno!

A gdyby budżet gali był taki, że znalazłoby się słynne już 10 mln euro na pana gażę?
Wtedy bym się zastanowił. (śmiech) Z każdym mijającym rokiem zastanawiałbym się jednak pewnie coraz dłużej. Tym bardziej, że Roy jest w formie, cały czas boksuje.

Żarty się pana trzymają z tą jego formą.
To, że wciąż boksuje to jedna sprawa. Druga jest taka, za ile. To jest najgorsze. Tydzień po naszej gali ma walkę we Frankfurcie. Na lotnisku.

Na lotnisku?!
Mają tam jakąś halę. Nie mam pojęcia, może jest na pięć tysięcy ludzi. Pomysł fajny, ale nie na walkę gwiazdy światowego boksu. Chociaż już coraz bardziej "byłej gwiazdy". Roy zarabiał wielkie pieniądze, kasował po kilka milionów dolarów za walkę. Teraz podobno wystarczy mu nawet 25 tys. euro.

Wszystko można jakoś wytłumaczyć, ale tego, że w 2016 r. walczył z wyciągniętym z MMA debiutantem w boksie [Vyron Phillips - red.] chyba już nie zrozumiem.
No właśnie. Przykre to strasznie.

Tak czy inaczej walki emerytów pana nie interesują.
Nawet nie chodzi o to. Zakończyłem karierę w wieku 37 lat. Później miałem jeszcze wrócić na trzecią walkę z tragicznie zmarłym niedawno Graciano Rocchigianim. Ale to miał być bardziej ukłon w jego stronę, bo potrzebował kasy. Zorganizował galę, sponsorów itd., ale w końcu do niczego nie doszło. Przynajmniej dostałem 600 tys. euro za cztery miesiące przygotowań. Powiedziałem mu o tym, kiedy rozmawialiśmy krótko przed jego śmiercią. A on: "K..., ja nic nie dostałem!". Chłopaki się zawinęli i zostawili go na lodzie. Na propozycję powrotu zgodziłem się tylko po to, by pomóc koledze. Takie walki po prostu źle wyglądają. Gołotę do końca życia będzie bolało to, że pokonał go właśnie Saleta, którego zawsze lekceważył. I to przez nokaut. Chociaż to Andrzej bardziej wtedy przegrał niż Przemek wygrał. To było bardzo przykre, kiedy przewrócił się i nie mógł wstać. I to nawet niespecjalnie po ciosach...

Jak ocenia pan aktualną kondycję polskiego boksu?
Kryzys jest na całym świecie. Dlatego uważam, że to dobry moment na wejście do tego biznesu. Klaus-Peter Kohl [założyciel grupy Universum - red.] zrobił to, kiedy w Niemczech nie było zupełnie nic. Żeby coś zmienić, trzeba spotkać się z PZB. Dowiedzieć, co dzieje się w boksie amatorskim, jakie są tam możliwości. I spróbować pomóc sobie nawzajem. Ogólnie poziom jest słaby. Chociaż wziąłem pod swoje skrzydła chłopaka z Armenii, mistrza Europy, Howhannesa Baczkowa. Przekozak. Talenty są, trzeba tylko dać im się rozwinąć. Generalnie, brakuje pieniędzy na wyjazdy, na wszystko. Kiedyś były Centralne Ośrodki Sportu, gdzie jeździło się za darmo trenować, a państwo to jakoś rozliczało. Dziś wszystko jest komercyjne. Związki dostają jakąś kasę, ale coraz mniejszą, bo niewiele się tam dzieje. Błędne koło.

Państwo powinno bardziej angażować się w promocję sportu, który kształtuje charakter młodych ludzi?
Jednym uderzeniem można zabić dwie muchy. Do boksu najlepiej nadają się największe łobuzy. A dzięki treningom i dyscyplinie wychodzą na ludzi. Wiem to po sobie. Dziś może jest trochę inaczej, ale do sportu dalej najbardziej garną się osoby z biednych rodzin. Takich, które nie mają konsoli, komputerów, tabletów itd. W bogatszych cały czas jest walka o czas na granie. Mój najmłodszy syn akurat trenuje codziennie, ale też ciągnie go do komputera.

Syn dalej trenuje piłkę nożną, czy może poszedł w stronę boksu?
Piłkę, w Lechii Gdańsk. Już od pięciu lat, zaczął w wieku czterech. W ogóle się w to nie wtrącam, niech słucha trenera. Chłopak ma smykałkę, ostatnio wygrali z Arką Gdynia 12:8, a Darek strzelił osiem goli. A w drużynie był nabór z całego województwa. Są chłopcy z Trójmiasta, ale też Elbląga czy Kartuz. Śmietanka tego rocznika.

Pan chodzi na mecze Lechii?
Chodzę.

Co myśli pan o naszej Ekstraklasie?
Obraz nędzy i rozpaczy. Mecze powinny trwać dwa razy po 15 minut i kończymy. To wygląda tragicznie. Nie ma różnicy, czy pierwsza drużyna gra z drugą, przedostatnia z ostatnią, czy pierwsza z ostatnią. Żeby trafić wynik u bukmachera trzeba być albo pijanym, albo zdrowo szurniętym. (śmiech)

A reprezentacja?
Słabiutko. Myślę, że Jerzy Brzęczek nie zostanie selekcjonerem na długo. Facet jest sympatyczny, ale dlaczego akurat on dostał reprezentację? Tam nie trzeba wielkiego fachowca. Tylko albo ostrego kata, albo miłego, który pociągnie za sobą piłkarzy. Żeby mieli ochotę do gry. Przecież selekcjoner nie nauczy ich grać w piłkę, oni już to potrafią. Musi mieć też wolną rękę. A w PZPN jest tylu fachowców, którzy pewnie na każdym kroku coś mu podpowiadają, że wychodzi jak wychodzi. Lepiej mieć jednego średniego trenera niż dwóch dobrych. Wiem coś o tym. Też kiedyś miałem taki duet trenerski, który wiecznie kłócił się o to, ile mam np. przesparować rund. Do tego stopnia, że przestało zależeć im na tym, by mnie jak najlepiej przygotować, tylko każdy chciał postawić na swoim. 

Wracając do boksu, widzi pan szansę na to, że w najbliższym czasie znów będziemy mieli mistrza świata?
To moje marzenie. Ale jeśli popatrzymy na nazwiska to jest ciężko. "Diablo" Włodarczyk ma już bliżej niż dalej do końca kariery. Krzysztof Głowacki to fajny chłopak, ale nie widzę wielkich szans na to, że odzyska pas od Oleksandra Usyka. Maciek Sulęcki to też dobry chłopak. Widziałem go parę razy, jego i Darka Sęka. Obaj zrobili na mnie dobre wrażenie. Nie wiem, dlaczego nie są w stanie wejść na mistrzowski poziom. Może brakuje im lepszych trenerów czy sparingpartnerów? U moich chłopaków też chcę zobaczyć, jak trenują. Chciałbym zrobić salę treningową w Gdańsku. Taką, w której niczego by im nie brakowało.

Adam Kownacki?
Też fajny facet, ale nie ma papierów na mistrza świata. Jest solidny, nic więcej. Pokazał zresztą, na jakim poziomie jest Artur Szpilka. Który uważał się za nie wiadomo kogo, a został znokautowany przez faceta, który bije prawy prosty z piętą na wysokości barku. Adam może nie jest zbyt techniczny, ale jego solidność i serce do walki na pewien poziom wystarcza. Zwłaszcza przy niskim poziomie światowego boksu. Pobił Szpilkę, wygrywa z kolejnymi zawodnikami, jest pracowity i ambitny. Ale pewnego pułapu moim zdaniem już nie przeskoczy.

Walkę Szpilki z Mariuszem Wachem będzie pan oglądał?
Jak najbardziej. Myślę, że Wach wygra. Nie widzę żadnych argumentów na korzyść Szpilki. Wach jest wysoki i lepiej boksuje. Widziałem jego walkę z Jarrellem Millerem, z którym ostatnio przegrał Adamek. Tomek w ogóle nie podjął rękawicy. Dla mnie wyglądało to tak, jakby w ogóle nie chciał zrobić rywalowi krzywdy. A Wach pokazał się z nim bardzo pozytywnie, do czasu kontuzji ręki dawał sobie radę.

Pan czuje się spełniony jako sportowiec?
Tak. Niczego w swojej karierze bym nie zmienił.

Nie ma żadnego żalu o kontrowersyjną decyzję w walce z Julio Cesarem Gonzalezem, przez którą nie wyrównał pan rekordu Rocky'ego Marciano?
Może tak miało być. Ja też trochę przegapiłem sprawę, nie sprawdziłem kto sędziuje i że coś może być nie tak. Obejrzałem tę walkę na spokojnie po kilku latach. Dalej uważam, że spokojnie ją wygrałem. Nawet nie biorąc poprawki na to, że biłem się u siebie i broniłem tytułu mistrza świata.

Nie zazdrości pan trochę możliwości, jakie mają dziś w Polsce młodsi koledzy?
Wydaje mi się, że miałem takie same warunki jak oni dziś. Nie było mi gorzej. Dziś jest trochę więcej otoczki wokół boksu. Dzięki internetowi możesz być popularny nawet jeśli stoczyłeś kilka walk i nic wielkiego nie pokazałeś.

Warunki do rozwoju miał pan jednak w Niemczech, w Polsce ich nie było.
Pewnie, że wolałbym zostać w Polsce i tu robić karierę. Nikt nie chce uciekać z ojczyzny. Gdyby była taka możliwość i odnosiłbym swoje sukcesy dla Polski, ludzie traktowaliby mnie jak bohatera narodowego. Postawiliby mi pomnik. Nie domagam się tego, moje życie potoczyło się tak, a nie inaczej. Gdybym w 1988 roku wybrał powrót do Polski, dziś byśmy tu nie siedzieli.

Wydano już trzy książki o pana życiu. Prędzej pojawi się czwarta, czy film?
Film. Pracujemy już nad tym. Najpierw będzie dokument wyprodukowany przez globalnego gracza filmów i seriali VOD. Cztery czy pięć odcinków. Na dniach zaczynamy produkcję. Na ukończeniu jest też scenariusz filmu fabularnego o moim życiu. Już trzeci. Szef wszystkich szefów projektu, nie będę zdradzać nazwiska, odrzucił dwa poprzednie. Chociaż mnie bardzo się podobały.

Może pan zdradzić coś więcej?
To będzie mocny film. Raczej o kulisach, samego boksu będzie tam niewiele. Nie macie co liczyć na kolejną część "Rocky'ego". Film będzie o chłopaku, który został mistrzem świata, pogubił się, ale udało mu się odnaleźć w życiu. Brutalne kino na faktach. A tych trochę było.

Pana przyjaciel Mark Walhberg pewnie jest trochę za stary, żeby zagrać "Tygrysa"?
(śmiech) To prawda. Ale nie wiadomo, czy nie zostanie producentem tego filmu. Pieniądze są, z Niemiec. Nie zdecydowaliśmy się jednak jeszcze na to, by je wziąć. Chcemy uniknąć sytuacji, że coś podpiszemy, a później okaże się, że budżet jest za mały. Być może będziemy woleli zrobić ten film po amerykańsku. Na razie do rozpoczęcia zdjęć jeszcze długa droga.

ZOBACZ TEŻ:

Dariusz Michalczewski: Izu Ugonoh to diament, który trzeba oszlifować. W 2020 roku będzie walczył o tytuł mistrza świata

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Dariusz Michalczewski: Jako promotor znów poczułem się potrzebny. Boksować już nie będę. Niech kibice zapamiętają mnie jako mistrza - Portal i.pl

Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie