Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dobry gatunek na długowieczność

Kazimierz CUCH
Jedynym gościem, z którym starsza pani rozmawiała w dniu urodzin był Ryszard Szlęzak, sołtys Wielkiej Wsi.
Jedynym gościem, z którym starsza pani rozmawiała w dniu urodzin był Ryszard Szlęzak, sołtys Wielkiej Wsi. Kazimierz Cuch
Jubilatka z córką Mieczysławą, sąsiadką Zofia Figarską (z lewej) i rodziną wnuka Dariusza.
Jubilatka z córką Mieczysławą, sąsiadką Zofia Figarską (z lewej) i rodziną wnuka Dariusza. Kazimierz Cuch

Jubilatka z córką Mieczysławą, sąsiadką Zofia Figarską (z lewej) i rodziną wnuka Dariusza.
(fot. Kazimierz Cuch)

Aleksandra Przydatek z Wielkiej Wsi, w gminie Wąchock, ciężko pracowała, trochę chorowała, doświadczyła tragedii przedwczesnej śmierci trojga swoich dzieci, a mimo to przeżyła 100 lat. Zdaniem najbliższej rodziny to taki dobry "gatunek" człowieka, "jeszcze sprzed I wojny światowej". Jubilatka do dziś z wielkim zachwytem mówi o swoim mężu, który nie żyje od 25 lat. - Był taki ładny, wysoki, przystojny jak ksiądz albo doktor - podkreśla z dumą.

Portret ślubny Aleksandry i Kazimierza Przydatków.
Portret ślubny Aleksandry i Kazimierza Przydatków. Kazimierz Cuch

Portret ślubny Aleksandry i Kazimierza Przydatków.
(fot. Kazimierz Cuch)

Są to nieliczne radości jej długiego życia. Najpierw zmarło jej dwoje małych dzieci, syn i córka w wieku 7 lat. Potem odeszła nagle, po rozlaniu się wyrostka robaczkowego, siedemnastoletnia córka Barbara. - Po śmierci 17-letniej Basi, w 1957 roku, mama była tak zrozpaczona, że nie chciała dalej żyć. Groziła samobójstwem. Ale udało się nam ją odwieść od tego - wspomina córka Mieczysława. - Bardzo też przeżyła śmierć najstarszego syna Wacława, który zmarł niedawno, już w bardzo dojrzałym wieku. Wtedy zostałam mamie tylko ja i od kilkunastu lat jesteśmy razem - dodaje córka.

Ma opinię gaduły

Starsza pani miała opinię gaduły, a podczas uroczystości jubileuszowych, w poprzedni wtorek, jedynym gościem, z którym rozmawiała był Ryszard Szlęzak, wieloletni sołtys Wielkiej Wsi, którego znała i zapamiętała. Pozostałych, licznych gości, w tym władze miasta i gminy Wąchock, radnych, dziennikarzy, panie z KGW po prostu ignorowała, zbytnio nie reagując na ich słowa, poza zdawkowym podziękowaniem za kwiaty, życzenia i prezenty. Cały czas coś nuciła sobie pod nosem. My, by zebrać informacje o jej życiu wybraliśmy się do Wielkiej Wsi kilka dni wcześniej.

Gdy pytamy o jej upodobania, sposób odżywiania, sposób życia, córka Mieczysława Dudek, z którą teraz mieszka, nie pamięta niczego szczególnego w zachowaniu i postępowaniu mamy. - Mimo narzekania na zdrowie, mama ma go znacznie więcej niż inni ludzie, dlatego tak długo żyje. Mówiąc potocznie - dobry gatunek, jeszcze sprzed I wojny światowej. Nigdy nie stroniła od pojedynczego kielicha. Bardzo lubi słodycze. Do herbaty sypie pięć łyżeczek cukru. Ma bardzo pogodne usposobienie, co pozwoliło jej przeżyć te trzy tragedie. Jest zadowolona z życia, w sytuacjach stresowych po prostu sobie śpiewa - ocenia córka. Widocznie stresowała się podczas wizyty urodzinowych gości.

Pamięta z opowiadań mamy i własnych doświadczeń, że ojciec Kazimierz był człowiekiem zaradnym, handlowcem, bił świnie, krowy i handlował mięsem oraz wędlinami, od pierwszych lat II wojny światowej, nigdy nie brakowało im chleba. W innych domach wiejskich na co dzień jadano tylko potrawy mleczne i mączne oraz owoce lasu.

Od dwóch lat Aleksandra Przydatek podupadła na zdrowiu. - Dwa lata temu to babcia nie dałaby panu dojść do słowa - podkreśla żona jednego z wnuków. Jest słabowita, ale samodzielna, sprawna psychicznie. Większość czasu spędza odpoczywając. Raczej unika obcych ludzi, rozmawia tylko ze znajomymi. Lubi gdy odwiedza ją bliższa i dalsza rodzina, szczególnie wnuki. Bardzo tęskni za wnukami i prawnukami, które są daleko od Wielkiej Wsi i - jej zdaniem - odwiedzają ją zbyt rzadko. Dla współczesnej młodzieży historia jej życia jest może i ciekawą, ale nieco egzotyczną. No bo czy uwierzą, że wszyscy mieszkańcy, wszystkich wsi, do kościoła w Wąchocku chodzili boso, niosąc buty w rękach. Dopiero przed kościołem, myli nogi w strumieniu i zakładali buty, "na przyboś", bez skarpet czy pończoch. - Tylko dziedzic Parszowa i jego rodzina jeździli w butach - podkreśla. Uważa, że nie dokonała w życiu niczego szczególnego, bohaterskiego, patriotycznego, chociaż przeżyła tak wiele. Jak już wspomnieliśmy miała pięcioro dzieci, z których troje zmarło w bardzo młodym wieku. Ma czworo wnuków, sześcioro prawnuków, nie ma praprawnuka. Po cichu liczy, że najstarszy 22-letni wnuk niebawem się ożeni.

Dzieciństwo i młodość

Jako Olka Kwiecień, córka Agnieszki i Augustyna Kwietniów, rozpoczęła życie w Parszowie-Kamieniczkach, w gminie Wąchock, 6 lipca 1904 r. Była drugą, z siedmiorga rodzeństwa. Wszyscy nie żyją. Ojciec pracował w cegielni, w obecnym "Marywilu", mama zajmowała się domem. Chodziła do czteroklasowej szkoły powszechnej, umie czytać i pisać. Jako młoda dziewczyna otrzymała pracę w ogrodzie właściciela cegielni. Raz w zastępstwie wzięto ją do kuchni. Tak dobrze myła naczynia i sztućce, że już tam została. Potem były Zakłady Metalowe w Skarżysku, wtedy jeszcze bez Kamiennej. Tam poznała się z Kazimierzem Przydatkiem.

Mąż pochodził z Sienna, koło Iłży. Pracował w skarżyskich zakładach, spotkali się u koleżanki w ówczesnych Młodzawach, dziś ulicy Skarżyska-Kamiennej. Odprowadził ją po tym spotkaniu, potem następny raz, a po roku wzięli ślub. Miała wtedy 18 lat. Do dziś podkreśla, że mąż był bardzo przystojny, wielu kobietom się podobał, była o niego zazdrosna, ale nie okazywała tego. Zamieszkali u jej rodziców i zaczęli budować własny dom, naprzeciw. Wtedy, podczas budowy zmarł pierwszy syn 7-letni Mieczysław. Rok później, jeszcze przed wojną, zmarła też siedmioletnia córka. To były wielkie tragedie. Nie przypuszczała wtedy, że po wojnie spotka ją jeszcze większe nieszczęście.

Od początków okupacji mąż zajął się handlem i robił to dokąd mógł. Zmarł 25 lat temu. Wtedy po kilku latach samotnego życia przeniosła się z Parszowa-Kamieniczek do córki, do Wielkiej Wsi. Ale cały czas czuje się jakby była na "lokatornym".

Marzy o miejscu z dzieciństwa

Przeżyła carat, sanację, okupację, komunizm i teraz kapitalizm. Nie wspominając o trzech wojnach i jednej rewolucji. Dopiero to zestawienie dat historycznych uświadamia nam jaki to szmat czasu. Po śmierci męża, dalsze życie jubilatki upływa przy córce i wnukach w Wielkiej Wsi. Ale jedyną rzeczą, o której nadal marzy starsza pani jest pojechać na "stare śmieci" do Parszowa-Kamieniczek. W poprzedni wtorek, 6 lipca, z kwiatami, upominkami i serdecznymi życzeniami odwiedzili ją: Bożena Markiewicz, burmistrz Wąchocka, Mirosław Kowalik, przewodniczący Rady Miasta i Gminy, radni z Wielkiej Wsi Sylwester Rudzki, Maciej Wojtachnio i Zdzisław Przygoda, wspomniany sołtys, panie z miejscowego Koła Gospodyń Wiejskich, najbliższa rodzina. Był szampan i urodzinowy tort. My życzymy dostojnej jubilatce dobrego zdrowia i 200 lat życia. By spełniły się jej marzenia i pragnienia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie