Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dzik utonął w elektrowni

Monika Wojniak
- Dzik pewnie wpadł do tego kanału - pokazuje Tomasz Zawierucha z Ochotniczej Straży Pożarnej w Morawicy.
- Dzik pewnie wpadł do tego kanału - pokazuje Tomasz Zawierucha z Ochotniczej Straży Pożarnej w Morawicy. Ł. Zarzycki
Pół nocy trwały próby ratowania dzika, który wpadł do elektrowni wodnej pod Kielcami. Okazało się, że broń do usypiania zwierząt leży bezużytecznie.

Elektrownia jest na tyłach zabytkowego młyna w Morawicy. W czwartek późnym popołudniem jej właściciel zauważył, że w małym budyneczku, mieszczącym cały sprzęt, nie wiadomo skąd wziął się dzik. - Prawdopodobnie przypłynął kanałem, prowadzącym od rzeki - pokazuje Tomasz Zawierucha z Ochotniczej Straży Pożarnej w Morawicy. - Później tędy, gdzie są stawidła zatrzymujące nadmiar wody, wpadł do środka.

Przesmyk, przez który dzik się wślizgnął, jest wąski. - W środku jest może na półtora metra głęboko, ale wody po kostki. Turbiny są odgrodzone kratą - tłumaczy Tomasz Zawierucha. - Nie wiadomo, jak długo zwierzak tam siedział.

Wezwani na pomoc strażacy głowili się, jak dzika uwolnić. - Nawet spuszczaliśmy drabinę, ale zwierzę było agresywne, atakowało na sam jej widok - opowiadają.

NIE PRZETRWAŁ AKCJI

Strażacy wezwali na miejsce lekarza weterynarii, dojechali też myśliwi. Jedynym wyjściem wydawało się uśpienie zwierzęcia. I wtedy pojawił się problem, bo ze strzykawką do dzika nie można było się dostać. Przydałaby się specjalna broń do wystrzeliwania środków usypiających, ale... - Obdzwoniliśmy wszystkich weterynarzy, poruszyliśmy niebo i ziemię, ale w całym mieście takiej broni nie znaleźliśmy - denerwowali się strażacy, którzy na miejscu tej nietypowej akcji spędzili w sumie siedem godzin. Wreszcie postanowiono spuścić wodę z kanału, aby można było bezpiecznie odsunąć stawidła. Wszyscy mieli nadzieję, że w płytszej wodzie dzik zdoła się wydostać kanałem do rzeki i potem na brzeg, ale wycieńczone zwierzę utonęło.
STRZELBA JEST, ALE...

Od rana w piątek w różnych służbach trwało wyjaśnianie, czemu doszło do takiego zamieszania. - Procedury są takie, że strażacy powinni byli dzwonić do Straży Łowieckiej. Oni mają specjalne siatki do łapania zwierzyny, broń, jeśli ewentualnie trzeba dobić ranne zwierzę - mówi Jarosław Sułek, zastępca powiatowego lekarza weterynarii w Kielcach. - Rzeczywiście, przydałaby im się też tzw. strzelba Palmera, czyli broń służącą do wystrzeliwania środków usypiających. Bo my, jako inspektorat, używać jej nie możemy.

- Jeszcze kilka lat temu strzelba Palmera była na wyposażeniu Powiatowego Inspektoratu Weterynarii - dziwi się z kolei Michał Malarski, komendant Państwowej Straży Łowieckiej w Kielcach. - Owszem, nam by się przydała, ale my nie możemy posiadać środków służących do usypiania. Z drugiej strony, skuteczność tej broni pozostawia wiele do życzenia. Nie jest zbyt precyzyjna.

KTO WYSTRZELI?

Rzeczywiście okazuje się, że w Kielcach strzelba Palmera jest, ale bezużyteczna. - Nie ma w tej chwili osoby, która mogłaby jej używać - mówi Bogdan Konopka, świętokrzyski wojewódzki lekarz weterynarii. - Taka osoba musi być odpowiednio przeszkolona, mieć zgodę na dysponowanie środkami farmaceutycznymi. Powinien to być praktykujący lekarz weterynarii. Na poniedziałek planujemy spotkanie różnych służb i instytucji, właśnie w sprawie wypracowania odpowiednich procedur dotyczących sytuacji z dzikimi zwierzętami. Na pewno też wybierzemy kogoś, kto będzie dysponował strzelbą. Choć konieczność jej użycia naprawdę nie zdarza się często.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie