Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Elefantentreffen, zimowy zlot w Bawarii oczami lubelskiego motocyklisty (ZDJĘCIA)

Tomasz Kucharczyk
Co sprawia, że banda wariatów na motocyklach w środku zimy rozbija namioty pośród bawarskich lasów?

Elefantentreffen, czyli „spotkanie słoni” nazwę swą zawdzięcza motocyklowi Zündapp-KS 601 potocznie zwanemu zielonym słoniem.

To właśnie spotkania właścicieli tych maszyn dały początek imprezie która była na (jeszcze) długiej liście moich marzeń do zrealizowania…

Przygotowania

Jak przygotować się do 2000 km pokonanych motocyklem w środku zimy i koczowania w namiocie na śniegu?

Choć zimowa jazda to dla mnie nic nowego, bo zdarzało mi się jeździć przy -13 stopniach, to jednak taka wyprawa wymaga porządnego przemyślenia.

Zobacz też:

Prościej było chyba z motocyklem… podgrzewane rączki kierownicy i kanapa, gmole czyli specjalne orurowanie chroniące motocykl przed uszkodzeniem w razie przewrotki itp.

Listę można by wydłużać chyba w nieskończoność, oczywiście, w zależności od pomysłów i budżetu.

Na zlot przyjeżdżają maszyny zarówno w pełni seryjne, jak i takie, po których ciężko poznać czym były przed przeróbkami. Sprawy zawodowe nie pozwoliły mi zająć się samemu motocyklem, ale z pomocą przyszedł brat Wojtek – również motocyklista (dzięki brat!).

Kiedy motocykl jest już gotowy, pora zatroszczyć się o siebie. Tylko co może się przydać? Czego nie brać? Podróże motocyklem mają jedną wadę – mocno ograniczoną ilość miejsca na bagaże.

I mimo, że podróżując sam mam do dyspozycji wszystkie trzy kufry, to jednak miejsca zawsze brak.

Na szczęście, miałem dobrego doradcę. Karola – właściciel motocyklowego Rider's Pubu dla którego był to już ósmy zlot słonia.

Czerpanie z jego doświadczeń pozwoliło mi zweryfikować co się przyda, a co jest zbędne. Karol, co ciekawe, na zlocie nawet się nie rozpakował…

Ale chyba tak już jest, że z każdym kolejnym „Elefantem” zabierasz coraz mniej rzeczy.

Podróż

Wtorek. Godz. 8 pod Rider'sem. Jest dobrze – pogoda cacy, maszyna gotowa, ja chyba też. Jedziemy we czterech – Ja i Karol na „solówkach”, Skwarek i Kawa jadą „z koszem”.

Mama tym razem nie płakała i nawet standardowe kazanie było tak jakby krótsze. Jedź ostrożnie, pilnuj się, dzwoń często, ubieraj ciepło, nie wdychaj dymu z ogniska…

Słyszałem to już wiele razy. 29 lat na karku i setki tysięcy kilometrów zrobione na jednośladach dają jej chyba gwarancję, że wrócę cały.

A może po prostu się już przyzwyczaiła, że ja na tyłku nie usiedzę… Całą drogę towarzyszą nam zdziwione spojrzenia pieszych i kierowców. Chyba wiem co sobie myśleli – wariaci!

Zgadzam się z tym, bo chyba faktycznie trzeba nim być wybierając się na Elefanta. Pogoda nam sprzyja więc w całkiem przyjemnych warunkach docieramy na nocleg pod Brnem w Czechach.

Skromne - 6 stopni trochę zmroziło mi dłonie, bo podgrzewane manetki odmówiły posłuszeństwa już w Radomiu.

Ogólnie całe 1000 km do bram zlotu było „lajtowe” i gdyby nie ujemne temperatury i kupa śniegu dookoła to ten wyjazd nie różniłby się zbytnio od letnich.

Jak odmienne warunki czekać na nas będą przy powrocie przekonałem się dopiero za kilka dni.

Zlot

Udało się! Po dwóch dniach w trasie docieramy na miejsce. Jest środa po południu, a zlot teoretycznie zaczyna się w piątek.

Są tu już tacy którzy przybyli w poniedziałek… tydzień temu.

Co ma w sobie to miejsce, że dorośli faceci cały rok z niecierpliwością czekają żeby tu przyjechać?

Jeszcze tylko 30 euro za „wjazd” i sam się dowiem!

Udało nam się znaleźć całkiem dobre miejsce na obozowisko. Zasada jest prosta – im wcześniej przyjedziesz, tym lepsze miejsce zdobędziesz.

Teoretycznie kolejna zasada mówi – rozbij namiot zanim zaczniesz imprezować. Na Elefancie ona jednak nie obowiązuje.

Karol choć namiot miał, nawet nie zdjął go z motocykla… Zawsze znajdzie się ktoś, kto przyjmie cię w swoje skromne progi w myśl zasady ze we dwóch to cieplej.

5 euro za snopek siana pod namiot, kolejne 5 za wiązkę drewna do ogniska – ktoś tu chyba znalazł okazję na niezły zarobek…

Mój namiot niestety okazał się mocno nietrafionym zakupem, i gdyby nie drzewo na którym go „podwiesiłem” musiał bym korzystać z uprzejmości kolegów. Co ciekawe, zimno było jedynym uczuciem którego na zlocie nie zaznałem.

Cudowne ciuchy termoaktywne polskiej firmy Brubeck, porządny śpiwór i śmiało możesz zapomnieć, że jest zima i ujemne temperatury.

Nieoficjalne dane mówią o ponad 3000 wariatów uczestniczących w tym roku w zlocie. Niektórzy przyjeżdżają autami, są też tacy którzy rozbijają namiot, pykają fotki i uciekają spać do pensjonatu. Dla mnie ten zlot był marzeniem, więc nie brałem pod uwagę żadnej innej możliwości niż dojechanie tam „na kołach”.

Chyba żadna żona nie wierzy swojemu mężowi, że jedzie tam oglądać motocykle. Przez nasze obozowisko przewinęły się dziesiątki osób, a każdy przynosi buteleczkę z magiczną zawartością.

Nie ma co ukrywać… to miejsce nie istnieje bez promili we krwi. Nawet ja, na co dzień stroniący od alkoholu jechałem tam z myślą że „będzie pite” .

A zlot jest okazją do spotkania z kumplami, którzy za pracą rozjechali się niemal po całej Europie. W naszym obozie były ekipy całej polski, Hiszpanii, Szwajcarii a nawet kilku Niemców którzy wolą bawić się z nami, niż ze swoimi rodakami.

Dni i noce mijają na wspólnym biesiadowaniu przy ognisku. Wspominaniu i planowaniu kolejnych wypraw. Atmosfery tam panującej nie da się porównać do żadnego innego zlotu.

Powrót

Wszystko co piękne, szybko się kończy. Przyszła niedziela i pora powrotu do domu. W nocy zima przypomniała o sobie i dosyć intensywnie zasypała nas śniegiem.

Motocykle białe, namioty białe, nawet flaga polski dumnie powiewająca przy naszym obozowisku zrobiła się biało-biała.

Plany wyjazdu ambitne – ruszamy z rana. Życie jednak mocno je zweryfikowało. Liczne awarie sprawiają że wyjechaliśmy dopiero około 13.

W fatalnych warunkach przejechaliśmy tego dnia zaledwie 170 km. Pod Pragą zapadła decyzja o noclegu, dalej po prostu nie dało się jechać.

Motocykle i kaski pokryte były całe śniegiem i lodem. Znaleziony pensjonat okazał się strzałem w dziesiątkę!

Nigdy bym nie przypuszczał, że tak bardzo ucieszę się na myśl o prysznicu i ciepłym łóżku.

Do Lublina zostało 900 km i mimo że rano przywitała nas piękna pogoda, raczej nie było szans na dojazd do domu tego dnia.

Szybki telefon do motocyklowej braci i znów prawdą okazało się, że motocykliści to jedna wielka rodzina – nocleg na Śląsku już na nas czeka!

Dziś pogoda okazała się łaskawa i bez problemów docieramy do kraju. Chociaż były momenty zwątpienia i myśli „po co ty to robisz głupku?”

W Katowicach na osiedlowej uliczce pokrytej śniegiem dosłownie 100 metrów od celu zaliczam delikatne spotkanie z ziemią. Motocykl cały, tylko duma ucierpiała…

Dla odmiany od obozowego żarcia z ogniska zamawiamy pizzę i przy piwku już zaczynamy wspominać zlot. Na wspomnienia mamy czas do lata, bo po wakacjach już tylko odliczanie dni do kolejnego Elefanta.

Ostatni dzień w siodle i znów pogoda łaskawa. Słoneczko i każdy kilometr zbliżający nas do domu sprawiają że mimo zmęczenia uśmiechy nie schodzą nam z mordek.

300… 200… 100… 10… kilometry uciekają jak szalone, a my cieszymy się jazdą. Tylko myśli w głowie podzielone. Z jednej strony cieszę się, że zaraz zobaczę moje ukochane córeczki: Anię i Nadię, a z drugiej strony żałuję, że to już koniec. I jedna myśl nie daje mi spokoju…

Wciąż nie wiem co ma w sobie to miejsce i ten zlot? Co sprawia, że jesteśmy gotowi zostawić w domu zdrowy rozsądek i ruszyć na motocyklach w środku zimy, aby spać w namiotach pośród niemieckich lasów?

Nie mam wyjścia - za rok pojadę znowu, może wtedy się dowiem…

Zloty i imprezy motocyklowe 2019. Gdzie warto się wybrać w tym sezonie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Elefantentreffen, zimowy zlot w Bawarii oczami lubelskiego motocyklisty (ZDJĘCIA) - Kurier Lubelski

Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie