Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Fałszywi księża. Historie prawdziwe. Film "Boże ciało" opowiada o fałszywym księdzu, a tych w Polsce nie brakowało

Anna Gronczewska
Film „Boże Ciało” w reżyserii Jana Komasy to polski kandydat do Oscara. Opowiada o Danielu, który po opuszczeniu poprawczaka zaczyna pełnić posługę kapłańską. Historia ta jest inspirowana prawdziwymi wydarzeniami.

Może była to historia opisana przed laty przez Andrzeja Mularczyka, scenarzystę „Domu” i trylogii o Kargulu i Pawlaku, w książce „Czyim ja żyłem życiem”. Jej początki sięgają lat przedwojennych. Aniela była wtedy służącą w domu Maurycego, bogatego Żyda z Warszawy, który handlował fortepianami. Po wybuchu wojny znalazł się w getcie, ale z niego uciekł. Pojechał na wieś koło Przemyśla, gdzie mieszkała jego służąca Aniela. Ukrywał się tam siedem miesięcy. Ale jej sąsiad, który był ukraińskim policjantem, dziwił się, że Aniela tak często zabija kury. Po jakimś czasie zauważył suszącą się jedwabną koszulę.

- Skąd masz taką koszulę? - zaczął dopytywać. Potem Aniela otrzymała wiadomość od zaprzyjaźnionego granatowego policjanta, że „będą oczyszczać” wieś. Chciała przetransportować Maurycego do swego wuja w Zamościu. Nie było to łatwe. Handlarza fortepianami zdradzały rysy twarzy... Ale mieli szczęście. Aniela była dobrą krawcową, znaną w okolicy. Jeden z księży dał jej do przenicowania sutannę. Długo się zastanawiała, w końcu kazała założyć ją 30-letniemu wtedy Maurycemu.

Tak ubrany ruszył w drogę do Zamościa, a sutannę miał przesłać Anieli paczką... Kiedy jednak jechał pociągiem, niemiecki patrol zażądał dokumentów. On ich nie miał i trafił do obozu koncentracyjnego, do baraku, w którym przebywali księża. Gdy współwięźniowie pytali go, gdzie pracował, podawał nazwę wsi, w której ostatnio się ukrywał. Ale któregoś dnia poprosił najstarszego z więzionych z nim kapłanów o spowiedź. I wyznał prawdę. - Podałem się za księdza, by mnie nie zabili - tłumaczył. - By przeżyć, muszę grać dalej tę rolę. A tu księża codziennie odprawiają msze...

Starszy kapłan razem z innym księdzem zaczęli w tajemnicy uczyć go liturgii. Maurycy znał łacinę, której uczył się w liceum we Lwowie. Okazał się pojętnym uczniem... Jego spowiednik nie przeżył wojny, tak jak inny ksiądz, który znał jego tajemnicę. Tymczasem Maurycy ocalał. Postanowił przejąć biografię swojego spowiednika i jako ksiądz Ireneusz S. pojechał na ziemie odzyskane. Tam przejął jedną z parafii. Odprawiał msze, spowiadał, udzielał chrztów, ślubów, prowadził pogrzeby. Mijały lata, a ludzie chwalili księdza Ireneusza. On sam w końcu uwierzył, że jest kapłanem. Dobrym. Jego kościół jako pierwszy w okolicy miał organy, więc założył zespół muzyczny. Sam jeszcze przed wojną nauczył się grać na fortepianie.

Pewnego razu pojechał do Wrocławia, by kupić gitarę dla zespołu. W sklepie muzycznym za ladą stał jego dawny pracownik. Zdziwił się, widząc Maurycego w sutannie. - Nie jestem żadnym Maurycym, tylko księdzem Ireneuszem! - denerwuje się Maurycy. Sprzedawca jest wściekły. Przecież wie, kogo zobaczył. To nie ksiądz, tylko Żyd! Wie też, w jakiej parafii pracuje. Już po kilku dniach cała okolica dowiaduje się, że ich proboszcz wcale nie jest księdzem. Ludzie zastanawiają się, czy ważne są śluby, chrzty, spowiedzi...

Maurycy w końcu wyjechał do Izraela. Stamtąd napisał do Anieli, opisując, co się wydarzyło.

Dwóch z Mogielnicy

Pięć lat temu cała Polska mówiła o Mogielnicy koło Grójca. W tamtejszej parafii pojawili się dwaj mężczyźni. Powiedzieli, że są księżmi. Miał ich tam skierować kardynał Kazimierz Nycz, metropolita warszawski. Mieli posługiwać w parafii i zbierać pieniądze na budowę sanktuarium w Doniecku na Ukrainie. Wcześniej proboszcz parafii św. Floriana odebrał telefon. Dzwonił rzekomo jeden z urzędników kurii i zapowiedział wizytę kapłanów. Najpierw więc w parafii pojawił się 40-letni „ksiądz”, potem dołączył do niego 65-letni kolega. Obaj mężczyźni nosili sutanny, odprawiali msze, spowiadali, chodzili po kolędzie. Przy okazji zbierali pieniądze na budowę sanktuarium. Sprzedawali na ten cel między innymi ikony. Za każdą brali 100 złotych.

- Podobali się mi - mówiła potem jedna z mieszkanek Mogielnicy. - Tacy prawdziwi księża, z powołania. Jeden z nich mówił tak piękne kazania, że ludzie płakali. Miał taki dar...

Ludzie byli też zadowoleni, że odwiedzali ich po kolędzie. - Byli mili, pytali o różne problemy, dawali rady - opowiadali potem w Mogielnicy. - A ofiary trzeba było im wciskać, sami nie brali. Przez to i więcej im się dawało. Mówili, że na Ukrainie bieda. Chwytali za serce.

Potem na stronie kurii archidiecezji warszawskiej pojawił się komunikat ostrzegający przed mężczyznami. Mieli zbierać też datki na Stowarzyszenie Pomocy Rodzinie i Osobom Niepełnosprawnym SPIRION. W Mogielnicy zaczęto szeptać, że to może chodzić o tych dwóch nowych, którzy się u nich pojawili. W końcu do parafii przyjechali policjanci. Zaczęli pytać o dwóch „księży”. Okazało się, że są w kościele i odprawiają mszę. Po jej zakończeniu zostali zatrzymani. 40-letni wtedy Jacek K. pochodził z Kielc. Podobno przez rok studiował w tamtejszym seminarium. Podczas zatrzymania miał przy sobie dokument wystawiony przez Bractwo Kapłańskie Świętego Klemensa Rzymskiego w Doniecku, należące do Kościoła greckokatolickiego. Miał wstąpić do tamtejszego nowicjatu. Tymczasem na stronie internetowej „Gościa Niedzielnego” można było przeczytać, że Jacek K., podając się za ojca Adeonata, od dłuższego czasu naciąga różne parafie w Polsce. Samo Bractwo twierdziło, że nie ma on z nimi nic wspólnego. Podobno wcześniej Jacek K. „działał” na terenie archidiecezji gdańskiej. Po całej tej historii list do wiernych z parafii Mogielnicy wystosował kard. Nycz.

„Informacja o wydarzeniach, które w ostatnim czasie miały miejsce w Waszej parafii, poruszyła i mnie osobiście” - pisał. „Ubolewam, że święte sakramenty sprawowały osoby, które z dużym prawdopodobieństwem mogą nie być duchownymi. Pragnę Was zapewnić, że działając w dobrej wierze i nieświadomości, nie zaciągnęliście żadnych win i kar. Nie dopuściliście się uchybień w odniesieniu do spowiedzi i wobec przyjętej Komunii Świętej. Podobnie osoby, które uczestniczyły w Eucharystii, spełniły przepisany prawem kanonicznym obowiązek. Nie miejcie z tego powodu poczucia winy. To wy jesteście ofiarami. Jest mi przykro, jeśli zostaliście oszukani podczas tak szczególnego sakramentu, jakim jest spowiedź”.

CZYTAJ INNE ARTYKUŁY

Pomyłka milicjantów

Jeden z łódzkich księży wspomina z kolei historię, która wydarzyła się pod koniec lat osiemdziesiątych. Pracował w jednej z parafii na łódzkim Teofilowie. Wtedy rozeszła się pogłoska, że tamtejsze rodziny podczas wizyty duszpasterskiej odwiedza fałszywy ksiądz. Jeden z parafian zadzwonił na milicję.

- Szybko przyjechali i zatrzymali księdza - opowiada łódzki kapłan. - Tyle że mojego kolegę... Fałszywy ksiądz uciekł.

Dla odmiany kilka lat temu policja ujęła 35-letniego mężczyznę, który odwiedzał po kolędzie mieszkańców Skierniewic, podając się za księdza i zbierając przy tym datki.

Jak twierdzi ks. Paweł Kłys, rzecznik prasowy archidiecezji łódzkiej, księża mają dokumenty, które pozwalają stwierdzić, że są kapłanami.

- Każdy ksiądz identyfikuje się przez celebret - wyjaśnia ks. Paweł Kłys. - Jest wydawany w języku łacińskim, podstemplowany przez biskupa lub wyznaczonego przez niego kapłana. W naszej diecezji w celebrecie nie ma zdjęcia księdza, w innych jest. Każdy ksiądz ma jednak książeczkę jurysdykcyjną. Stwierdza ona, że dana osoba jest księdzem i upoważnia do spowiadania. W książeczce znajduje się zdjęcie kapłana, pieczęcie biskupa i kurii.

Być może twórców „Bożego Ciała” zainspirowała jednak historia Patryka, chłopaka, który podawał się za księdza w parafii Budziska, w województwie mazowieckim. Wydarzenia te rozegrały się 8 lat temu. Patryk pojawił się w parafii z rozpoczęciem wakacji. Proboszczowi powiedział, że przebywa na urlopie, i zapytał, czy nie może pomóc. Tłumaczył, że właśnie zmienia parafię i od września będzie posługiwał w jednym z domów pomocy społecznej w Warszawie. Proboszcz przyjął go z otwartymi rękoma. Nawet przez myśl mu nie przeszło, by zażądać od młodego księdza dokumentów. Patryk zaczął odprawiać msze, spowiadać, udzielać komunii... Tak jak w przypadku Jacka K. ludzie chwalili go za piękne kazania. Ale niektórym się nie spodobał. Podobno był nerwowy, palił papierosy, a nawet pił piwo przed sklepem. W końcu pojawiła się policja. Okazało się, że ksiądz Patryk ma 18 lat i uczy się w klasie maturalnej liceum dla pracujących. W Budziskach „posługiwał” przez dwa miesiące.

Gazety opisywały też historię 54-letniego bezdomnego, który przez lata udawał księdza. Opowiadał, że spędził dwa lata w nowicjacie jednego ze zgromadzeń zakonnych. Święceń jednak nie dostał. Postanowił więc udawać księdza. Jeździł po parafiach południowej Polski. Wielu księży przyjmowało go z otwartymi ramionami. Twierdzili, że dzięki jego zastępstwu mogli wreszcie wyjechać na urlop. Zanim wpadł, zdążył jeszcze podać się za biskupa...

CZYTAJ INNE ARTYKUŁY

od 16 lat

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: Fałszywi księża. Historie prawdziwe. Film "Boże ciało" opowiada o fałszywym księdzu, a tych w Polsce nie brakowało - Dziennik Łódzki

Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie