Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Fascynująca opowieść o Łubieńskich z Kazimierzą Wielką w tle. Ta książka to portret rodziny z czasów wielkości. Warto przeczytać

Lidia Cichocka
Maciej Łubieński opisał fascynującą historię swojej rodziny.
Maciej Łubieński opisał fascynującą historię swojej rodziny. Jakub Celej
Prywatne życie milionera z Kazimierzy Wielkiej, który został bankrutem, prymasów, biskupów, zakonnic, prawników, polityków, literatów opisuje w książce „Łubieńscy. Portret rodziny z czasów wielkości” Maciej Łubieński. Wszyscy opisani to jego krewni.

Jaka część spisanych w książce historii była obecna w pana domu, przekazywana z pokolenia na pokolenie?
Niewielka. Wiedziałam, że w rodzinie w czasach Wazów byli biskupi, że Feliks Łubieński był ministrem sprawiedliwości w Księstwie Warszawskim, wiedziałem, że mój dziadek, którego zdołałem zapamiętać, bo gdy umarł miałem 6 lat, był posłem, ale książka jest wynikiem obszernego researchu i odkrywaniem rzeczy, o których nie miałem zielonego pojęcia. Największym zaskoczeniem było to, że nic nie wiedziałem o Cecylii, przełożonej zakonu urszulanek, która budowała szkoły, domy opieki, była pierwszą polską zakonnicą z doktoratem. To była wielka postać. Wiedziałem, że mój pradziadek był mężczyzną romansowym, ale nie miałem pojęcia, że jego siostra, bardzo postępowa, stała na czele zakonu. Może dlatego, że była kobietą została w rodzinnej pamięci schowana pod spód.

Czy impulsem do napisania książki było przejęcie rodzinnego archiwum po cioci Elżbiecie, która mieszkała w Londynie?
Nie, to w ogóle nie był impuls. Mam ogromną wdzięczność dla cioci Betki za to, że jako jedyna te rzeczy gromadziła i w przeciwieństwie do mojego ojca, żywo się interesowała, zwłaszcza najbliższymi krewnymi. Chociaż było trochę zdjęć dalszej rodziny i druki z XVIII wieku dotyczące drugiego prymasa w rodzinie, Władysława Aleksandra, o którym ja mogłem powiedzieć zaledwie kilka zdań. Ale tak naprawdę uruchomiła mnie wyprawa do Zasowa, tej miejscowości, z którą moja rodzina była związana od lat 70. XIX wieku. Ciekawe było spotkanie przeszłości z teraźniejszością, ale momentem bardzo ważnym było odkrycie Jerzego Łubieńskiego. Wiedziałem, że wśród naszych bogatych kuzynów, Łubieńskich z Kazimierzy Wielkiej, był milioner, Jerzy, jego brata Ludwika poznałem w Londynie. Wpisałem w wyszukiwarkę Łubieńscy i dowiedziałem się, że w Archiwum Akt Dawnych jest archiwum Łubieńskich. I tak poznałem gałąź rodu z Kazimierzy Wielkiej. Lektura dziennika i listów Jerzego mnie urzekła i sprawiła, że zmieniłem plany. Na początku miałem pisać tylko o zasowianach, być może z wycieczkami w przeszłość do Feliksa i biskupów, ale ostatecznie książka mi się rozrosła.
Świat Kazimierzy Wielkiej nie miał się pojawić, ale kiedy zacząłem odcyfrowywać tę strasznie smutną historię Jerzego poczułem się odpowiedzialny za pamięć o nim. Był wprawdzie superbogatym człowiekiem, ale wewnętrznie zupełnie rozbitym. Był homoseksualistą zdającym sobie sprawę, że orientacji nie zmieni a jednocześnie próbującym żyć w zgodzie z kościołem. To dramatyczne napięcie zniszczyło mu życie. II wojna światowa zmiotła świat, w którym dorastał i który trzymał go na szczycie. Zmarł w biedzie, miał problem alkoholowy. Pomyślałem też, że w kontekście spraw, którymi żyjemy w tej chwili, to jest bohater godny upamiętnienia. Zwróciłem uwagę na dzienniczek, który pisał mając 13 – 14 lat, kiedy pojawia się świadomość orientacji, wstrząsające jest to poczucie osamotnienia dziecka, które nie ma z kim podzielić się myślami. Już jako dorosły spróbuje matce wytłumaczyć, że to nie jest choroba. Trzeba też pamiętać, że on miał na głowie mnóstwo ludzi, opiekował się i utrzymywał wielu krewnych. Był strasznie obciążony różnymi napięciami.
Ogólnie powiedziałbym, że w tej książce chciałem przedstawić dzieje wielkiej kiedyś rodziny, która uległa deklasacji.

Wyliczył pan, że w ciągu 13 pokoleń, w rodzinie, gdzie zwyczajem było posiadanie wielu dzieci, ma pan ponad 32 tysiące przodków.
Tak, ale pisząc trzymam się linii po mieczu, z odstępstwem w stronę Jerzego, który jest synem brata mojego przodka. Dla mnie ciekawe jest, że wiele osób uważa, iż właściciel jakiegoś historycznego nazwiska wzrasta w atmosferze i dużej świadomości historycznej i genealogicznej. Tymczasem nie. Na ścianach naszego mieszkania wisiały portrety przodków, ale nic mi ojciec o nich nie powiedział. Sam się tym szczególnie nie interesował. Mój dziadek Konstanty wiedział znacznie więcej, wychował się przecież w świecie zaborów, gdzie rytuały i te tematy były żywe, ale ojciec, chociaż urodzony w 1938 roku, jest produktem czysto PRL-owskim. Dziadek, który zaakceptował zmianę polityczną nie przelewał na ojca obrazów z tamtego świata. Znam postszlacheckie rodziny, w których ta transmisja była znacznie lepsza. Moi rówieśnicy historię rodziny poznawali od dziadków i rodziców. Był i jest świat, który się spotykał, celebrował to, ale my do niego nie należymy. Ja się wychowałem w inteligenckim, warszawskim domu i środowisko moich rodziców takie właśnie było a nie potomków dawnych, uprzywilejowanych rodzin. Ja mam do tego ambiwalentny stosunek.

Swoich krewnych opisuje pan z niezwykłą czułością, ale nie jest to hagiografia, raczej próba zrozumienia ich motywów, decyzji.
Co prawda mam wyrzuty sumienia, że swego pradziadka Tadeusza za bardzo ironicznie traktuję. Ale rzeczywiście chciałem ich pokazać prawdziwych. Gdy się kogoś pozna, nawet tak jak ja, poprzez dokumenty, to trudno się na niego srożyć. Weźmy mojego pradziadka - urodzony w latach 70. XIX wieku, hrabia, który ma 2,5 tysiąca hektarów - jeśli się na tym poprzestanie to obraz będzie zniekształcony. Ale kiedy dopiszemy do tego, że zmaga się z długami, ma siedmioro dzieci, które trzeba wykształcić, angażuje się w politykę, gdzie przegrywa, chce być pisarzem, ale mu to nie wychodzi, to widzimy, że nie jest to życie wybrańca. Patrzymy na niego inaczej, on staje się zwyczajnie ludzki. Tak miałem z tymi przodkami. Wchodząc w ich świat poczułem nie tyle rodzinną, co emocjonalną więź z ludzkimi losami.

Wiadomość o tym, jakich przodków pan miał, czego ci ludzie dokonywali ma wpływ na pana? Czy przekazuje pan to córce?
Nie, ja córki tym nie obciążam. A sam mam problem, bo czuję, że na przykład z dokonaniami Feliksa trudno się mierzyć. Miał 10 dzieci, przewodził młodemu państwu w czasach zawieruchy wojennej, był ministrem sprawiedliwości w Księstwie Warszawskim, wprowadzał Kodeks Napoleoński, zmagał się z potężnym oporem, wrogami. Był to prawdziwy olbrzym i porównywanie się z kimś takim… Człowiek od razu schyla głowę. Motto naszej rodziny brzmi: „Do zasług przodków dołącz swoje”. Mam poczucie, że jeśli chcę utożsamiać się z tą rodziną, to jeszcze coś w życiu muszę zrobić. Podoba mi się natomiast wybrzmiewający na każdym etapie historii nakaz pracy, rozwijania się. Drugie motto rodziny też mi się podoba: „Silnym - hardy, słabym – brat”, czyli stanie po stronie słabszych. Wiadomo, to bardzo trudne wskazówki, ale bliskie mojej wrażliwości. Mam świadomość, że jestem bardzo różny od moich przodków, że świat się bardzo z mienił, nie ma tych warunków, które ich kształtowały. Ja jestem inny, przede wszystkim nie jestem wierzący a oni głęboko wierzyli. Ja wyrosłem w bloku. To bohaterowie przeszłości a ja chciałem możliwie wiernie, nie uciekając od osobistej refleksji, ich opisać. Oczywiście trudno nie zauważać analogii. Bo jeżeli Feliks Łubieński wprowadza Kodeks Napoleona w Księstwie Warszawskim, prawo, które jest wspólne w napoleońskiej Europie, trudno nie mieć w głowie obrazu naszego wejścia do Unii.

Zwłaszcza, że kodeks dopuszczał rozdział z kościołem, wprowadzał śluby cywilne, rozwody…
Tak, tłumaczył Kościołowi, że to możliwe. W sądownictwie szlachta traciła uprzywilejowaną pozycję, bo o byciu sędzią decydował zdany egzamin i odbyte studia, a nie pochodzenie. Analogie same się nasuwają. To jest problem z historią, z jednej strony to zamknięty świat, inny od naszego i najfajniej pisać o przeszłości jako o czymś ciekawym, ale z drugiej strony, ponieważ szukamy podobieństw, to je znajdujemy. I ja, chcąc napisać ciekawą historię o jakimś świecie i ludziach, nie mogę uciec od tego, że mamy z nimi wspólne doświadczenia.

Per analogiam: tamta sprawa źle się skończyła, kodeks przepadł, czy i nam taki scenariusz jest pisany?
Czy jesteśmy skazani na powtarzanie tych samych błędów? Mam nadzieję, że nie. Nie jesteśmy tacy jak Europa przed 1914 rokiem, my jesteśmy znacznie bogatsi jako społeczeństwa, wtedy nędza przebijała z wielu miejsc. Jesteśmy też znacznie starsi a to młodsi się chętniej biją. Jestem umiarkowanym optymistą.

Czy posługuje się pan tytułem hrabiowskim, który po mieczu się panu należy?
Nie, a kysz, a kysz. Mój tytuł to jest magister nauk historycznych. Koledzy żartują mówiąc: panie hrabio. Sam sobie ten problem wpakowałem na głowę pisząc tę książkę, gdybym siedział cicho nikt by mnie teraz tak nie trollował.
A propos tytułów: w książce „Hrabia Monte Christo” jest zdanie, które wypowiada któryś z wrogów tytułowego bohatera: Za bogaty na prawdziwego hrabiego. Tytuł nie oznacza pieniędzy.

Czy odwiedził pan Świętokrzyskie pisząc książkę?
Byłem w Kazimierzy Wielkiej, ale krótko. W miejscu dawnej cukrowni jest supermarket, wspaniały park, ale więzi takiej, jak w przypadku Zasowa być nie może. Ciekawe, że córka brata Jerzego, Ludwika, który wyemigrował do Anglii, Rula Lenska (Róża Maria Leopoldyna Łubieńska) jest tamtejszą celebrytką, aktorką, która prowadziła między innymi angielskiego „Big Brothera”, grała w „Robin Hoodzie”. Jest tam bardzo popularną osobą.

To tam działa Związek Rodziny Łubieńskich?
Istnieje coś w rodzaju związku, właśnie w Londynie. Łubieńscy wylądowali w Anglii już w XIX wieku a po wojnie dołączyli kolejni, także brat mojego dziadka, Henryk. Londyn stał się głównym ośrodkiem rodziny, tu mieszkał Ludwik z Kazimierzy Wielkiej i tu organizowano zjazdy rodzinne. Jako kilkunastoletni chłopak byłem na takim raucie. Mówiono na nim pół na pół po polsku i angielsku. Łubieńskich z nazwiska było już tam niewielu, ale oni się trzymają. Przyjeżdżają tam Łubieńscy z Austrii, którzy są kolejną historią czekającą na opisanie.

Wybierze się pan na kolejny zjazd?
Nie wiem, to jednak odległy świat. Feliks minister z Księstwa Warszawskiego miał 10 dzieci, kiedy umierał w 1848 roku żyło 107 z jego potomków. Rodzina cały czas się rozrastała, więc ta jedność z czasem się skończyła. Taka klanowość, solidarność skończyła się w połowie XIX wieku, potem każda gałąź żyła swoim rytmem. Zjazdy w Londynie, to próba podtrzymania tożsamości w zupełnie nowym kontekście.

Będzie ciąg dalszy Łubieńskich?
Napisałem tę książkę, ale to wszytko. Moje zainteresowania historyczne zostały zaspokojone, chciałbym się teraz zająć czymś innym. Pielęgnowanie pamięci przodków, to nie jest moja energia. Napisałem to jako historyk, a nie kustosz rodzinnej pamięci.

Odwiedzi pan Kielce?
Mam nadzieję, że do Kielc także wybiorę się niedługo. Mam tam zresztą swoje artystyczne interesy, w teatrze grają musical „Bem. Powrót człowieka armaty”, do którego napisałem libretto.

Dziękuję za rozmowę.

od 12 lat
Wideo

Wybory samorządowe 2024 - II tura

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie