Sadownicy z powiatów sandomierskiego i opatowskiego zgodnie mówią, że stan jabłek na progu żniw jest bardzo dobry, w dodatku jest ich bardzo dużo, więcej niż rok temu, kiedy to w całym kraju zebrano 3,3 miliona ton. Jednak jakość nie idzie w parze z popytem. Tu problem już teraz jest dotkliwy i spędza sen z powiek właścicielom sadów.
- Nie wszystkie przetwórnie wystartowały jeśli chodzi o przerób, i skupy nie mogą pomieścić zbiorów na bieżąco. Zanim przyjmą kolejne tony, muszą zbyć to, co już mają. Otrzymujemy smsy z informacją, że dany skup nie będzie działał przez cztery, pięć dni, co sprawi, że jabłko traci na jakości - mówi Tomasz Piskor, właściciel czterohektarowego sadu w Łoniowie w powiecie sandomierskim. - Słyszymy, że zakłady ruszą w październiku. Jabłko zimowe wytrzyma, ale jesienne musi być zebrane już. Część sadowników zrezygnowała ze zbioru jabłka przemysłowego, a zajęła się zrywaniem konsumpcyjnego, które ładuje do chłodni.
Niskie ceny za jabłko, wysokie koszty zbiorów
Jak wyjaśnia Grzegorz Przysucha, właściciel 12 hektarów sadów w Lipniku w powiecie opatowskim, przechowywanie jabłek to w tej chwili jedyna nadzieja, być w przyszłości móc na jabłku zarobić.
- Dwa duże zakłady, w Dwikozach i Jasienicy w gminie Łoniów, nie przyjmują jabłek przemysłowych. Trudno jest znaleźć zbyt na nie gdzie indziej. Jeśli już się znajdzie, to za przemysłowe można dostać około 30 groszy za kilogram, a za konsumpcyjne najwyższe jakości, od 60 do 70 groszy za kilo. Przy dzisiejszych stawkach za pracę, czyli 18 złotych plus dojazd dla Polaka lub 14 złotych z wyżywieniem i noclegiem dla Ukraińca, sprzedawać się w ogóle nie opłaca. Więc jedyną możliwością i nadzieją, by zarobić jest przechowywanie jabłek aż do maja, czerwca. Choć zapowiadane podwyżki cen prądu mogą zabrać tę nadzieję
- tłumaczy Grzegorz Przysucha.
Pandemia i zamknięta granica a popyt na jabłka
Jak mówi, wszystkie zakłady, które do tej pory skupowały jabłka, zachowują się bardzo ostrożnie. - Sądzę, że duże znaczenie ma sytuacja pandemiczna. Raz, że za nami zamknięcie rynku, w tym restauracji, domów weselnych, czy nawet szkół, które z jabłek korzystały, dwa, że te same zakłady nie wiedzą, co będzie, więc nie kupują, bo to jabłko może zostać nie wykorzystane - ocenia sadownik. Trzeba mieć na uwadze też fakt, że w magazynach nadal są jabłka i koncentrat z ubiegłego roku.
Marcin Piwnik, starosta sandomierski i właściciel czterohektarowego sadu, podkreśla, że dużą rolę odgrywa sytuacja międzynarodowa. - My w kraju nie przejemy jabłek, które wyprodukujemy, dlatego muszą być eksportowane. Embargo rosyjskie było omijane przez Białoruś, nie jest to tajemnicą, ale teraz została i ta granica zamknięta. Ode mnie trochę wyjechało jabłek na Rumunię, ale to i tak za mało. Należy budować dobre relacje zagraniczne, szukać dróg w stronę Azji, czy Afryki, mówię o Egipcie - zaznacza starosta.
- Taka sytuacja, czyli niskie ceny, nadmiar produktu, się powtarza. Rynek na wschód jest nieosiągalny, zachodni nie chce polskich jabłek, bo ma swoje. Jedyne dla mnie wyjście to doprowadzić do zgody z Rosją - podsumowuje Tomasz Piskor.
Tak pisaliśmy o sytuacji sadowników na początku zbiorów:- Sadownicy z powiatu sandomierskiego rozpoczęli zbiór jabłek. Za owoc przemysłowy dostają... 30 groszy za kilogram [ZDJĘCIA]
- W sandomierskich sadach brakuje ludzi do pracy. Ile płacą sadownicy?
Jak postępować, aby chronić się przed bólami pleców
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?